Pani minister Sportu i Turystyki Mucha, znana dotąd przede wszystkim z nazywania siebie Ministrą oraz
z gorliwego zajmowania się problemami nieistniejącej trzeciej ligi hokeja na lodzie, ma nowe koncepcje
rozwoju polskiego sportu. Działając (podobno) na rzecz jego naprawy podzieliła dyscypliny na cztery
kategorie. Kategorie te będą od teraz wyznacznikiem do finansowania tychże dyscyplin w sprzyszłości.
U podstaw idei podziału leżały słabe wyniki osiągane przez znakomitą większość polskich sportowców na
ostatnich trzech olimpiadach. Pani Mucha wzorem Ferdka Kiepskiego wpadła więc "na pomysła": im lepsze
w danej dyscyplinie wyniki, tym więcej pieniędzy Polski Związek Tej Dyscypliny dostanie z budżetu państwa.
A raczej dla ścisłości: taki Związek dostanie tyle, co dotychczas, a Związki Dyscypliny Bez Sukcesów
dostaną mniej. W ideologii stosowanej powszechnie w tzw. kapitalizmie, zwłaszcza w dużych firmach,
nazywa się to systemem motywacyjnym. W założeniu ma on skłonić pracowników do zapierniczania ile sił
i konkurowania ze sobą po to, żeby wskazać najlepszych i dać im premię. Tyle tylko, że zwykle bywa tak,
iż na 500 pracowników takiej firmy premię na koniec roku dostaje trzech. Reszta, która przeciez też się
nie obijała i starała się na miarę swoich możliwości, na koniec roku dostaje gest środkowego palca
i szansę na dalszy udział w kolejnym wyścigu szczurów w przyszłym roku.
No właśnie, oto padło słowo-klucz: "na miarę możliwości". Pani Mucha najwyraźniej w swej wizji nie
ogarnia prostego, acz oczywistego faktu, że wyniki w sporcie owszem, pojawią się, ale jednym z warunków
koniecznych jest zainwestowanie w daną dyscyplinę pieniędzy, a inwestycję wesprze się dodatkowo dobrą
obsługą organizacyjną. Bez tego nie ma nic. Owszem, mogą się pojawić samorodne talenty w rodzaju Adama
Małysza, czy Justyny Kowalczyk które zaczną dochodzić do bez początkowo wielkich pieniędzy zaczną
dochodzić do wysokiego poziomu. Ale nie da się tak w sportach, które z definicji są wysokonakładowe,
a takim jest jeździectwo właśnie - bo którego z tych nawet najwybitniej utalentowanych amatorów stać
będzie na wysokiej klasy konia za kwotę pięciocyfrową ? Nie da się tak w sportach, gdzie nie ma szans
na sukcesy międzynarodowe bez zorganizowania sportu wśród młodzieży w postaci rozsądnego systemu zawodów
krajowych różnego szczebla i bez zadbania o zarządzanie tym wszystkim w sporób mądry, odpowiedzialny
i twórczy. Do takiego zaś zarządzania potrzebna jest grupa ludzi prawdziwie w rozwój danej dyscypliny
zaangażowanych, a nie umysłowy beton, przyrośnięty do swoich stołków jak po sklejeniu klejem "Kropelka".
I kuriozalnie w tym kontekście brzmi brzęczenie, którym pani Mucha uzasadnia swą decyzję. Mówi bowiem,
że powodem stworzenia przez nia kategoryzacji sportów jest obok braku systemu nagradzania prężnie
rozwijających się sportów, czy braku jasnej odpowiedzialności za wynik także - uwaga - " brak
skutecznego szkolenia oraz systemowych rozwiązań stosowanych w sporcie młodzieżowym." To ja się
pytam: jak pani Mucha wyobraża sobie zorganizowanie tegoż systemu szkoleń w sytuacji, gdy obetnie
fundusze ? I jak zamierza zorganizować bez tychże funduszy system szkolenia młodzieży ?... Pomyślmy...
WIEM ! Założe się, że już tworzy się projekt ustawy nakazujacej zajęcie się tymi problemami samorządom
gminnym, oczywiście z własnego budżetu - per analogiam do wprowadzonego ileś tam miesięcy temu odgórnego
nakazu posiadania przez każdą gminę schroniska dla zwierząt, nie popartego jednak pieniędzmi na ten
cel.
Wspomnianych kategorii jest cztery: Pierwsza, "złota" to sporty pokazujące siłę naszego kraju i mające
"dobre zaplecze organizacyjne (bazę treningową, kadrę trenerską, dobrze zorganizowany pzs, oraz duży
potencjał w kadrze zawodniczej, tak w kategorii seniorów, jak i młodszych kategoriach wiekowych."
Druga, "srebrna", to "sporty o dużych tradycjach, (...)mające jednak bardzo wąską wysoko
wykwalifikowaną kadrę trenerską (w niektórych przypadkach jej brak), małą liczbę zawodników o wysokim
potencjale". Trzecia, brązowa, to sporty o małym dla pani Muchy znaczeniu dla promocji kraju,
"nieliczące się w rywalizacji międzynarodowej w kontekście walki o olimpijskie medale, nie posiadające
bogatych tradycji, struktur organizacyjnych i zaplecza." To sporty, z którymi nie wiąże się
"nadziei na szybki rozwój i wzrost poziomu sportowego, podobnie wąskie grono uzdolnionej młodzieży
nie gwarantuje sukcesów w najbliższym czasie". W tej trzeciej kategorii są umieszczone m.in. sporty
jeździeckie.
Są one w dobrym towarzystwie np. gimnastyki, czy boksu - najwyraźniej w świecie much nieznane są takie
postacie, jak Leszek Blanik (m.in. mistrz olimpijski i świata w skoku przez konia), że nie wspomnę
o walczących na najwyższym poziomie bokserach: Tomaszu Adamku, Arturze Szpilce, wcześniej Andrzeju
Gołocie i innych. Fakt, to bokserzy zawodowi, ale sport zawodowy to pieniądze, więc to akurat doskonały
dowód na błędność tezy pani Muchy, że ograniczanie finansów da coś dobrego. I tak mamy zresztą szczęście,
że jeździectwo nie zostało zaliczone do grupy czwartej - sportów bez znaczenia dla prestiżu Polski,
"bez większych osiągnięć sportowych w przeszłości (...), o słabym zapleczu organizacyjnym (...),
słabo zorganizowane wewnętrznie, niejednokrotnie z problemami finansowymi (...)", do których po
muchowemu zalicza się np. łyżwiarstwo figurowe, akrobatykę sportową, pięciobój nowoczesny, czy sporty
saneczkowe. Ciekawe, co na to powiedziałby Arkadiusz Skrzypaszek, polski pięcioboista nowoczesny,
dwukrotny złoty medalista olimpijski i indywidualny mistrz świata ? Albo Grzegorz Filipowski, trzykrotny
olimpijczyk i łyżwiarski brązowy medalista mistrzostw świata. Albo rzeczywiście nie tak szeroko znani,
ale jednak mistrzowie świata w akrobatyce: Brygida Sakowska, Ewelina Fijołek, Adrian Sienkiewicz - I to
mistrzowie z tytułem o kilkanaście lat młodszym od tytułu Jana Kowalczyka, zdobytym na Artemorze w 1980
roku w Moskwie. Ale żeby nie było, że tylko krytykuję, twórczo proponuję stworzyć grupę piątą ze sportami,
w których od dziesięcioleci nie mamy w ogóle większych sukcesów na imprezach najwyższej rangi i których
zawodnicy powinni dopłacać Ministerstwu za swoje notoryczne porażki. Pierwszą dyscypliną kandydującą do
tej kategorii byłaby piłka nożna... Proponując takie cudności oczekuję rozpatrzenia ich na serio bo
skoro pani Mucha może, to czemu ja nie ? W końcu: WTF is słabo znająca się na sporcie Joanna Mucha,
żeby decydować, która dyscyplina jest ważna, a która nie ?
Dziwaczna jest kwalifikacja dyscyplin do poszczególnych grup oraz jej uzasadnienie. Prestiżowe (grupa
"złota") jest np. podnoszenie ciężarów - czyli teoretycznie ma "dobre zaplecze organizacyjne, bazę
treningową, kadrę trenerską, duży potencjał w kadrze zawodniczej seniorów i juniorów". Najwięcej medali
w tej dyscyplinie nasi zawodnicy zdobywali w latach 1960-1980, gdy sport był w 100% upaństwowiony,
a w ponad 300 klubach i sekcjach zarejestrowanych było ponad 12 tysięcy zawodników. Dziś jest wprawdzie
nieco gorzej, ale od czasu do czasu słyszymy jednak o sukcesach naszych sztangistów. W roku 2012 PZPC
wydał niespełna 2000 licencji zawodniczych. W tym samym czasie PZJ zrzeszało około 5000 zawodników.
Dlaczego o ponad połowę mniejszy PZPC będzie finansowany na dotychczasowym poziomie, a PZJ straci ?
Przecież jest wiele "wypasionych" ośrodków jeździeckich wysokiej klasy, sporo sędziów I-szej klasy
FEI, trenerów o znanych i uznanych nazwiskach ? Ile osób w Polsce uprawia amatorsko podnoszenie ciężarów
(nie mylić z wizytą na siłowni ) ? Na pewno mniej niż ponad 100 000 amatorów-jeźdźców. Jakie więc były
NAPRAWDĘ kryteria podziału na grupy ? Dobre zaplecze organizacyjne, baza treningowa, kadra trenerska,
potencjał, czy po prostu tylko i wyłącznie potencjał medialny sukcesów, którymi w przyszłości Kochane
Ministerstwo mogłoby się wszem i wobec chwalić ?
Fakt, polskie jeździectwo zorganizowane pod patronatem PZJ powoli sięga dna i widzi to każdy (no, może
poza samymi działaczami szczebla centralnego). Fakt, że choć nazywane jest sportem elitarnym, to jednak
nie przekłada się to na jego popularność w społeczeństwie. Sam awans jeźdźców do Igrzysk, czy udziału
w finałach Pucharu świata to za mało, to sukces chyba tylko w pojęciu wspomnianych działaczy. To, że
tak jeździectwo postrzega przeciętny Kowalski, jest zatem zrozumiałe. Ba, zrozumiałe jest nawet, że tak
je postrzega okiem laika pani Mucha. Niezrozumiałe jest jednak, dlaczego Pani Minister nie zastanawia
się, jak sytuację zmienić na lepsze. Niezrozumiałe jest, że zamiast podjąć próbę rozwoju sportów
postrzeganych na świecie jako prestiżowe (bo przecież jeździectwo, czy golf za granicą kojarzą się tam
powszechnie z prestiżem, elitą, pierniędzmi itd.) po prostu je dobija, odbierając dotacje ! Jak osoba,
która ma być odpowiedzialna za kreowanie polityki zmierzającej do powszechnego rozwoju sportu w Polsce
może mieć takie niszczycielskie podejście do sprawy ?... Ano jak widać może. I bardzo trafnie
podsumował to pan Sławomir Dudek na portalu "Swiat Koni" pisząc, że brak (!) sukcesów międzynarodowych
to efekt pracy całej armii wysoko opłacanych z naszych podatków urzędników, specjalistów i ekspertów,
tylko że ten efekt jest przeciez żaden, czyli "góra urodziła mysz". I dodał celnie:
" Ministerstwo
Sportu i Turystyki nie zajęło się budowaniem nowych źródeł finansowania dla polskiego sportu. Zamiast
tego ograniczyło się do rozdziału tego co skapnie z Ministerstwa Finansów, a wcześniej wyciągniętego
przez fiskalizm państwowy z naszych kieszeni." Nic dodać, nic ująć. A i teraz widzimy, że nic się
nie zmieniło i że ten ministerialny program rzekomo naprawy polskiego sportu to tylko dalsze rozdzielanie
tego, co skapnęło z tą jedynie różnicą, że będzie kapać coraz cieńszą strużką. I jakoś podczas tego
rozdzielania nikt nie myśli o tym, jak poszerzyć ową strużkę przez np. stworzenie mechanizmów podatkowych
zachęcających sponsorów do większego dotowania np. jeździectwa. No, ale zawsze rządzi ten, kto daje kasę,
więc wtedy Ministerstwo i Związek pewnie straciłyby kontrolę nad tego rodzaju dyscyplinami (vide: boks
zawodowy), a to im zdecydowanie nie na rękę.
Kolejnym skandalem jest wypowiedź obecnego szefa PZJ, który podobno powiedział, że jak najbardziej
rozumie zakwalifikowanie jeździectwa do brązowego koszyka, bo to prawdziwie oddaje jego pozycję w
świecie i możliwości, ale "ma nadzieję, że dzięki pracy i zaangażowaniu przede wszystkim prowadzonego
przezeń Związku, jak również i całego środowiska, uda nam się [je] przenieść do koszyka srebrnego, a
potem i wyżej." Znaczy to, że Prezes zamierza spadek dochodów Związku zrekompensować "nakładem pracy
całego środowiska jeździeckiego". Czy także środowiska amatorów, którym Prezes rzuca ostatnio kolejne
prawne i biurokratyczne kłody pod nogi, usiłując dla zysku wymusić na nich przynależnośc do PZJ lub
ścisłą współpracę z nim ? Czy Prezes liczy, że na budżet Związku będą teraz mocniej pracować amatorzy,
którym odmówiło się np. prawa zaproszenia sędziów na zawody towarzyskie, grożąc za udział w takich
zawodach tymże sędziom półroczną dyskwalifikacją ? W imię czego amatorzy mają teraz walczyć o polskie
jeździectwo pod sztandarami PZJ ? W imię zasad ? A niby jakich ? Pan Prezes zdaje się wzorem wziętym
z najczerwieńszej komuny wzywać do czynów społecznych (czytaj: za friko i dla utopijnej idei szczęścia
powszechnego). A nawet gorzej, bo dawniej podczas takich "ochotniczych" czynów komitety osiedlowe
zapewniały uczestnikom narzędzia pracy i wodę mineralną dla ochłody. A co tymczasem zapewnia PZJ poza
publicznym dawaniem do zrozumienia, że całkowicie i bez wyjątku ma w sempiternie amatorów, stanowiących
jakby nie patrzeć zdecydowaną większość koniarzy ?
Podsumowaniem tego tekstu niech będą celne słowa autorstwa pana Dudka pod którymi się zdecydowanie
podpisuję:
"Dlaczego ten system ma dotyczyć tylko sportowców ? Czemu to ministrowie nie mieli by
się odzwyczaić od tego, że będą opłacani za mierne działania ? (...) Bądźmy choć trochę sprawiedliwi
i konsekwentni ! Wymierzmy pani Minister i jej ludziom taką samą miarką jaką ona mierzy polskim
sportowcom. Ja w ramach kreatywności podpowiadam pani Minister Joannie Mucha rozwiązanie całkowicie
rewolucyjne, które wzbogaci polskie związki sportowe w niespotykany dotąd sposób. I zrobię to zupełnie
za darmo. Proszę natychmiast zlikwidować swoje ministerstwo, rozpuścić na zieloną trawkę armię urzędników
i doradców bez prawa do jakiejkolwiek odprawy oraz oddać obywatelom wyrywane z ich kieszeni pieniądze
stwarzając jednocześnie mechanizm obligujący ich do wpłacenia tych kwot na wybrany przez siebie polski
związek sportowy. My sami poradzimy sobie z kontrolą wydatków w naszych związkach sportowych (której
do tej pory żadem minister nie realizował). Jestem pewien, że dzięki temu nastaną złote czasy dla
polskiego sportu. Że na sukcesy na miarę naszych oczekiwań nie będziemy musieli zbyt długo czekać."
P.S. Przeczytałem niedawno właśnie, że mózg przeciętnego przedstawiciela
homo sapiens posiada
ponoć około 100 miliardów komórek. Ciekawi mnie, ile komórek posiada centralny układ nerwowy gatunku
musca domestica ?...
Zródła:
http://www.msport.gov.pl/aktualnosci/czas-na-zmiany-w-sporcie-wyczynowym
http://www.swiatkoni.pl/news/6601,sport-o-malym-znaczeniu.html