W pomrokach pradziejów...




czyli: o dawnych podręcznikach chowu i użytowania koni

27.07.2020



Kiedy mówimy o chowie i hodowli koni w pradziejach, każdemu koniarzowi zapewne przychodzi od razu na myśl słynnny Ksenofont. Tymczasem pierwsze znaczące próby usystematyzowania szeroko pojętej wiedzy hippicznej i nadania jej formy pisemnej są tak naprawdę o wiele starsze.

"Tak mówi Kikkuli, mistrz tresury koni krainy Mitanni" - tymi (nieco nieskromnymi) słowy zaczyna się datowany na mniej więcej 1360 rok p.n.e. (!) tekst spisanego na 4 glinianych tablicach traktatu autorstwa Kikkuli. Tekst zawiera w sumie kompletny opis postępowania z końmi, zarówno jeśli chodzi o karmienie, jak i trening hetyckich koni używanych jako zaprzęgowe w ówczeasnych rydwanach bojowych. Odkryła go w 1906 roku niedaleko miejscowości Hattusas (dzisiaj część Stambułu) niemiecka ekspedycja Hugona Wincklera - jako jeden z wielu tekstów w odnalezionej bibliotece władcy hetyckiego. Odszyfrowaniem tekstu zapisanego pismem klinowym w nieznanym dotąd w języku zajął się Bedrzich Hrozny, czeski orientalista i lingwista. Udało mu się odczytać pismo starożytnych Hetytów i "rozkminić" język przez żmudne porównywanie form gramatycznych i wyrazów.



Co niezwykłe, tekst Kikkuli jest to gotowa "rozpiska" postępowania z koniem przez 214 dni, po prostu bardzo dokładny plan treningowy "punkt po punkcie", zatem dzieło przemyślane i precyzyjnie spisane (oczywiście biorąc poprawkę na ówczesny stan wiedzy o zwierzętach). Powstanie tekstu jest powiązane z głębokią historycznie tradycją - to właśnie w tamtych regionach około 3,5 tysiąca lat p.n.e. udomowiono konia i zaczęto do użytkować przez kolejne wieki. Mitanianie byli wtedy uznanymi liderami w treningu koni, Kikkuli zatem wiedział, co pisze. Dzięki technikom treningu opisanym w traktacie hetyccy woźnicy byli doskonali w swym fachu - a głównie dzięki nim i roli konnicy w dawnych bitwach stworzone zostało imperium na obszarze dzisiejszej Turcji, Syrii, Libani i Iraku. W czasach, gdy inne, sąsiednie ludy opierały swoje armie o żołnierzy pieszych, konnica hetycka była niemal nie do pokonania - szybkość, siła, impet robiły swoje. Rydwan bojowy na ogół był zaprzężony w dwa konie (tzw. biga), lub rzadziej w cztery (kwadryga). Załogę rydwanu stanowiły zazwyczaj dwie, rzadziej trzy lub cztery osoby. Rydwan był tak naprawdę platformą na kołach, do której konie były zaprzęgnięte za pomocą uprzęży mocowanej do dyszla i zakończonego ostrzem. W wersji czterokonnej stosowano dwa dyszle. Koła rydwanów bojowych zaopatrzone były w groźną broń - sterczące na boki ostrza w kształcie kos. Kierowano końmi za pomocą lejcy - osobnych dla każdego konia lub połączonych w jedną parę. Powożący ubrany był w lekką zbroję lub nie miał jej w ogóle, wojownik natomiast miał zbroję cięższą z elementami z brązu. Do jego dyspozycji miał miecz, włócznię, topór, ale podstawową bronią na hetyckich rydwanach był łuk. Masywna konstrukcja rydwanu oraz broń działająca na odległość (łuk, włócznia) dawały przewagę w starciu bezpośrednim. Konie z przodu i po bokach zwykle chroniono kropierzami, a do ogłowi mocowano grzebienie lub pióropusze, by odróżnić się od przeciwnika. Rydwan pozwolił Hetytom nawet podbić Egipt XVII wieku p.n.e., dzięki czemu zresztą Egipcjanie zapoznawszy się z nowymi metodami walki, adaptowali rydwana do potrzeb swojej armii, tworząc konstrukcję nieco lżejszą, szybszą i zwrotniejszą.



Bitwa z użyciem rydwanów wyglądało często jak rzeźnia - na początku bitew często dochodziło do starcia wrogich rydwanów, a wtedy większość jednostek ginęła. Każde zranienie, upadek bądź śmierć chociaż jednego z koni zatrzymywały pojazd. Dawna technologia też pozostawiała nieco do życzenia - częstym problemem było urywanie się kół. No i na każdą jednak broń zawsze znajdzie się sposób obrony, więc po pewnym czasie nauczono się, że gdy rydwan po pierwszym uderzeniu zwalnia, wtedy da się dość łatwo zajść go z boku lub od tyłu i zabić konie, a w dalszej kolejności - załogę. Spowalniano rydwany, zajeżdżając im drogę, ustawiano też gęsto różne przeszkody: pale, zamaskowane doły. Skuteczne okazało się przecinanie lejcy - brak kontroli nad końmi często sprawiał, że w panice konie biegły w stronę własnych oddziałów, wyrządzając mnóstwo szkód. Wreszcie okazało się też, że doskonałą obroną były słonie bojowe - po zderzeniu ze słoniem rydwan się po prostu rozlatywał. Konie bojowe nie miały wtedy łatwego życia, oj nie...

Wracając zaś do traktatu Kikkuli: niezwykłe jest, że już wtedy stosowano trening interwałowy, czyli przeplatanie wysiłku o dużej intensywności z ćwiczeniami o niskiej intensywności, tak samo, jak się to robi dziś tak w ludzkiej gimnastyce, jak w treningu jeździeckim. Generalnie trening Kikkuli obejmował trzy etapy: pierwsze dwa dla rozwoju silnych nóg i układu sercowo-mięśniowego, a trzeci dla zwiększenia kondycji nerwowo-mięśniowej. W tekście daje się znaleźć techniki i elementy zasada progresji (rozwój nastąpi tylko wtedy, gdy na konia zadziała bodziec silniejszy od tego, do którego jest przyzwyczajony), szczytowego obciążenia (planowane zmniejszenie obciążenia treningowego pozwalające organizmowi na regenerację i pełną kompensację po wcześniejszych treningach), wskazanie na potrzebę uzupełniania elektrolitów (oczywiście "półświadomie", bo tego pojęcia wówczas nie znano), treningi typu fartlek (bieg ciągły, w czasie którego odcinki luźnego biegu są przeplatane z przyspieszeniami w różnych tempach), systemy powtórzeń. Wszystkie opisy uwzględniały specyfikę koni z dużym udziałem wolnokurczliwych włókien mięśniowych. Konie według Kikkuli były klasycznie trzymane w stajni, pojone ciepłą wodą, karmione owsem, jęczmieniem i sianem co najmniej trzy razy dzienni, a w treningu zalecana była (na owe czasy rzecz szczególna) rozgrzewka. Każdy galop musiał być mieszany z okresami przerwy, aby częściowo rozluźnić konia i obniżyć tętno. Kikkuli dużo czasu spędzał trenując konie wierzchem w kłusie i galopie, bez zaprzęgania ich do rydwanu. Jako rozluźnienie stosował m.in. pławienie. Dziś wiele z tych zaleceń jest dla nas oczywistych, trzeba jednak pamiętać, że kilka tysięcy lat temu była to wiedza i podejście szczególne. Ciekawostką jest, że w latach 1991-1992 dr Ann Nyland z University of New England w Australii, prywatnie zawodniczka jeżdżąca rajdy, przeprowadziła dość niezwykły eksperyment: korzystając z przełożonego w 1997 roku na angielski tekstu Kikkuli zaczęła pracować z końmi arabskimi zgodnie z całym rozpisanym na 7 miesięcy starożytnym planem treningowym. Efekty opisała w książce, którego głównym wnioskiem jest: u koni osiągnięty poziom sprawności nieporównywalny ze współczesnymi technikami - bez suplementów, czy środków dopingujących. Brzmi to jakby nieco zbyt optymistycznie, ale trzeba również pamiętać, że co by nie mówić był to oficjalny eksperyment firmowany przez uniwersytet, a konie były pod stałym nadzorem weterynaryjnym powołanej grupy specjalistów.



Przykłady planu treningowego Kikkuli można znaleźć np. tu: http://imh.org/exhibits/online/legacy-of-the-horse/kikkuli-1345-bce/, a jego rozwinięcie - tu: https://nowejezdziectwo.pl/trening-kondycyjny-kikkuli/. Polecam lekturę.

Jak wspomniałem na początku, najbardziej znane jest jednak dzieło Ksenofonta. Ksenofont urodził się ok. 430 r. w Atenach, a jego ojciec należał do tamtejszej "klasy średniej", której członkowie obowiązek służby w konnicy w razie wojny. Z końmi miał więc do czynienia od dziecka, a że wojen wówczas nie brakowało, więc jako młody mężczyzna z własnymi końmi udał się najpierw na służbę do Cyrusa Młodszego (perski satrapa Lidii, Frygii i Wielkiej Kapadocji) i wziął udział w wojnie Cyrusa z królem Artakserksesem II o perski tron. Później zaciągnął się na służbę u Seutesa, księcia trackich Odrysów, a wróciwszy do Azji, brał udział w wojnie Sparty z Persją pod rozkazami Tybrona, wodza spartańskiego. W wieku około 40 lat porzucił wojskowy tryb życia i zamieszkał w Skilluncie, zajmując się hodowlą psów i koni, polowaniami, ucztami no i pisaniem. W starożytnej Grecji i Rzymie był pisarzem bardzo cenionym. Pośród wielu jego dzieł są dwa związane z końmi: "Sztuka jeździecka" (gr. Peri hippikes) oraz "Dowódca jazdy" (gr. Hipparchikos). Oba powstały mniej więcej w tym samym czasie - około 355 r. p.n.e. A że, jako się rzekło, facet całe życie spędził w konnicy, więc co by nie mówić wiedział, o czym pisze.



"Dowódca jazdy" jest bardziej ukierunkowany na tematy wojskowe (w których wszakże konie wówczas odgrywały ważną rolę), natomiast "Sztuka jeździecka" była w starożytności tym samym, czym dziś są opracowania Zwolińskiego i innych "klasyków". Ksenofont porusza szerokie spektrum spraw "okołokonnych", oczywiście głównie mając na uwadze użytkowanie konia w armii. Bardzo dokładnie omawia co i w jaki sposób należy zbadać podczas oceny konia przed kupnem, jak ocenić konia w ruchu no i jak się nie dać przy tym "orżnąć" przez nieuczciwego sprzedawcę. Opisuje prawidłowe warunki, jakie powinny być zapewnione w stajni (i tu się w poglądach niczym nie różni od współczesnych standardów), sporo miejsca poświęca sprzątaniu stajni, czynnościom pielęgnacyjnym i postępowaniem z koniem na co dzień (z takimi aspektami, jak prawidłowe prowadzenie, wiązanie, czyszczenie, kiełznanie, siodłanie, wsiadanie). Pisze także o potrzebie łagodnego postępowania ze źrebiętami i młodymi końmi oraz przyzwyczajania ich do różnych bodźców. Kładzie nacisk na to, by nie należy traktować konia ze złością. Jeśli koń boi się przedmiotu, należy go delikatnie nauczyć, że nie ma się czego bać (przymus tylko zwiększy strach konia, a ból będzie kojarzył się z samym przedmiotem). Czytając ego zalecenia ma się często nieodparte wrażenie, że czyta się jeden ze współczesnych podręczników jeździeckich.

Oczywiście dużą część zajmują opisy technik jazdy i treningu i są one tu bardzo szczegółówe. Tekst zawiera dokładny opis prawidłowego (wg dawnych standardów) dosiadu, jasne instrukcje, jakich użyć pomoce dla prawidłowego prowadzenia konia, wyszczególnienie poszczególnych przydatnych ćwiczeń, a wszystko to z podkreślaniem potrzeby używania głównie ciała, a nie wodzy (!) Dalej Ksenofont przechodzi do bardziej "zaawansowanych" spraw związanych z treningiem pod kątem użyteczności bojowej rumaka: przedstawia ćwiczenia dla konia bojowego, w tym skoki i jazdę przełajową, instruując jeźdźca, jak wykonywać poszczególne ćwiczenia (i tu znów: także z naciskiem na poprawny dosiad), aby zarówno koń, jak i jeździec byli dobrze wyszkoleni i lepiej "współpracowali" w trudnych sytuacjach. Zaleca jednocześnie, aby ćwiczenia były zróżnicowane w miejscu wykonywania i czasie trwania tak, aby koń się po prostu nie nudził. Jako ćwiczenie dla jeźdźca poprawiające siedzenie w galopie w każdym terenie, Ksenofont sugeruje... polowanie na koniu ! Jeżeli polowanie nie jest możliwe, to alternatywą wg niego jest np. zabawa dwóch jeźdźców, w której jeden ściga drugiego i usiłuje go "trafić" tępym kocem oszczepu (czy nie przypomina wam to hubertusowej gonitwy za "lisem" ?). Takie zabawy miały poprawiać zarówno kondycję, jak i wygimnastykowanie koni, jak i umiejętności człowieka. Ksenofont kończy ten rozdział przypominając, że koniowi należy dobroć i karać tylko wtedy, gdy faktycznie jest nieposłuszny.



Cały jeden rozdział poświęcony jest postępowaniu i jeździe na koniu bardzo porywczym (i znowu z naciskiem, by jak najmniej denerwować zwierzę) oraz pracy z koniem "tępym" (opornym). Dalej sporo jest o sposobach na uczynienie konia bardziej "pokazowym", o lepszej prezencji w ruchu - począwszy od sposobów użycia róznych wędzideł po naukę podnoszenia nóg - tak, by np. na paradach "wydobyć ogień i ducha rżących i parskających zwierząt". Przy tym autor zauważa, że taka nauka nie może wiązać się z bólem, bo wtedy "występ konia nie byłby piękniejszy niż występ tancerza, którego uczy się biczami i ościeniami". Koń powinien działać z własnej woli w odpowiedzi na ustawione sygnały jeźdźca - ten wątek przewija się przez całą "Sztukę jeździecką". W ostatniej części swojego traktatu Ksenofont opisuje wyposażenie konia i jeźdźca podczas jazdy do bitwy, zwracając m.in. uwagę na znaczenie prawidłowego dopasowania rzędu konia.

Dzieło Ksenofonta było tak ważne, że tak, jak Biblia Gutenberga była pierwszą drukowaną książką w Niemczech, tak uważa się, że "Sztuka jeździecka" była najprawdopodobniej pierwszą drukowaną pozycją w Grecji (1516 rok). Ale co przy tym ciekawe, wbrew powszechnemu mniemaniu Ksenofont wcale nie był pierwszym Grekiem, opisującym zasady postępowania z koniem. W swoich obu dziełach cytuje on bowiem dwukrotnie podobny traktat Szymona z Aten z V wieki p.n.e., z którego do dziś zachował się tylko jeden cały rozdział i kilka dodatkowych fragmentów. Szymon cytowanty jesz w bizantyjskiej "Hippiatrica", zbiorze greckich tekstów o pielęgnacji koni i medycynie koni z V lub VI wieku naszej ery. Inny fragment zawarty jest w leksykonie "Onomasticon" Juliusa Polluxa, greckiego retor, sofisty i pisarza żyjącego w II wieku n.e. Traktat Szymona nosił tytuł (w dość luźnym tłumaczeniu): "O koniu doskonałym", a zachowane fragmenty opisują cechy dobrego konia. Wiadomo także, że istniał także nieco późniejszy traktat o jeździectwie Pliniusza Starszego, jednak został bezpowrotnie utracony - Pliniusz miał w nim mówić o Szymonie jako o pierwszym, który pisał o jeździe konnej.



Te dzieła przez wieki stanowiły swego rodzaju kompendium wiedzy o koniach. Później, w epokach średniowiecza i renesansu podobne próby podejmowali inni, wśród nich np. Edward I Aviz, król Portugalii w latach 1433-1438. Napisał on "Bem cavalgar" (pełna nazwa w tłumaczeniu Google: "Książka z instrukcją dobrego jeżdżenia na każdym siodle"). Książka składa się z trzech części, na którą składa się niekompletne 7 rozdziałów - niekompletne, gdyż Edwardowi zmarło na zarazę w 1438 roku. Do dziś jst ona podstawą programu nauczania Portugalskiej Szkoły Sztuki Jeździeckiej, która obok francuskiej Cadre Noir, austriaciej Spanische Hofreitschule i hiszpańskiej Real Escuela Andaluza del Arte Ecuestre jednej z akademii jazdy konnej tzw. Wielkiej Czwórki.



"Polacy nie gęsi..." - wśród książek z dawnych czasów, traktujących o koniach, nie brak i pozycji w naszym ojczystym języku. Mamy więc anonimowe "Spraua a lekarstua końskie przez Conrada królewskiego kowala doswiadcżone: nowo s pilnosczią przełożone, a napirwey o poznaniu dobrego konia" z roku 1532. Książka jest pierwszym drukowanym w Polsce poradnikiem weterynaryjnym, lecz raczej nie jest oryginalną "polską myślą naukwą". Jest to prawdopdodobnie przeróbka wczęśniejszej książki masztalerza i kowala z dworu Fryderyka II, króla Neapolu, który w różnych tłumaczeniach nosi imiona Alebrant lub Albrecht, Ordanus. O popełnienie polskiej wersji podejrzewa sę Biernata z Lublina. Prócz tego mamy również anonimowe "Gospodarstwo jezdeckie, strzelcze y myśliwskie" (1600) i traktat Marcina Micińskiego, nadwornego koniuszego króla Zygmunta Augusta: "O swierzopach i ograch", z którego niestety pozostały tylko drobne fragmenty. Mamy także "Hippica To Iest O Koniach Xięgi" Krzysztofa Mikołaja Dorohostajskiego, marszałka wielkieho litewskiego (1603) który swoje dzieło wydał sam we własnej drukarni. Jest wreszcie z 1607 roku "Hippika albo Sposob Poznania, Chowania Y Stanowienia Koni" Krzysztofa Pieniążka. Te dwa ostatnie traktaty oczywiście mówią o szkoleniu koni dla husarii. Wszystkie teksty są dostępne w internrcie w formie PDF-ów - warto na nie choćby zerknąć, by wyrobić sobie zdanie o tym, jak przed wiekami postępowano z końmi oraz poznać piękną specyficzną dawną polszczyznę - o ile szlag ciężki waz nie trafi podczas zmagań z quasi-gotycką czcionką... i dziwaczną pisownią. Polecam jednak spóbować choćby dla zabawy !









Zródła:

http://historion.pl/epoka-rydwanow/4/
https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_writers_on_horsemanship
http://imh.org/exhibits/online/legacy-of-the-horse/kikkuli-1345-bce/
https://uknow.uky.edu/campus-news/king-library-press-presents-ancient-horse-manual