Biorezonans




czyli: cwaniactwo nieźle wy(tri)kombinowane....

27.05.2024



Będzie trochę o koniach, ale trochę i dopiero na koniec. Najpierw będzie dużo o ludziach.

W czasach, gdy byłem paroletnim dzieckiem, gdy się zachorowało, szło się do przychodni. Były to biedne i szare czasy zgniłej, parszywej, zakłamanej, wrednej i paskudnej komuny, w której można było niemal od ręki umówić się do lekarza-specjalisty dowolnego rodzaju, a na poważniejsze zabiegi zwykle czekało się przez okres liczony w dniach, a nie w latach, jak to się dzieje obecnie, w miłościwie nam panującym ustroju powszechnej szczęśliwości i dobrobytu pod Egidą UE. Potem, gdy stałem się nastolatkiem, zaczęli pojawiać się rozmaici cudotwórcy, bioenergoterapeuci (tacy jak np. Stanisław Nardelli), którzy potrafili na swoich seansach "leczniczych" zgromadzić tysiące ludzi. Jeszcze później - hipnotyzerzy, jak np. Anatolij Kaszpirowski, który potrafił nawet znieczulić do operacji przez telewizor. A potem ustrój się zmienił i hurtowo upowszechniac sie zaczęły różne nauki i "nauki". Upowszechnienie się niektórych z nich miało sens o tyle, że były one traktowane z założenia jako uzupełnienie medycyny konwencjonalnej, a że faktycznie polegały na czysto fizycznym oddziaływaniu na organizm i mogły dawać pozytywne efekty (np. czasowe uśmierzenie bólu), to znajdowały swój kącik nawet w rodzimych dużych szpitalach. "Cywilizacja" (cudzysłów celowy) poszła jednak dalej - w tej chwili na co dzien spotykamy się z rozmaitymi cudownymi lekami, suplementami diety i urządzeniami leczniczymi, które w kwestiach zdrowotnych raczej nie wykazują klinicznie potwierdzonej skuteczności (innej niż autosugestia i efekt placebo), ale za to doskonale usuwają u ludzi przypadłości takie, jak zbyt wysoki poziom banknotów w portfelach. Bo niestety znane słowa Maksyma Gorkiego "Człowiek – to brzmi dumnie" dziś coraz bardziej mijają się z rzeczywistością. Jesteśmy społeczeństwem coraz bardziej płytkim, głupim, oszołomionym przez media, reklamy i manipulujące nami władze (wszelkie, od lewa do prawa sceny politycznej), przez co bardziej podatni na - mówiąc kolokwialnie - "wciskanie kitu". Usługi z zakresu tak zwanej medycyny alternatywnej cieszą się nieodmiennie rosnącą popularnością. Tego trendu nie można, bynajmniej, usprawiedliwić coraz trudniejszym dostępem do bezpłatnej (lub przynajmniej taniej) opieki medycznej. W naszym pięknym kraju jak grzyby po deszczu wyrastają miejsca oferujące metody, które nie są (bo nie mogą) być stosowane w normalnych placówkach opieki zdrowotnej. Paramedyczne pseudolecznice o "zachodnio" brzmiących nazwach, szumnie zwane "klinikami", według własnych zapewnień mają leczyć skutecznie wszystkie możliwe przypadłości. Podobnie cudowne preparaty i urządzenia. I nie inaczej jest w przypadku weterynarii - lata lecą, nic się nie zmienia... W 2011 roku pisałem o "rewelacyjnym" paskudztwie dla koni zwanym sokiem z noni, w 2015 roku pisałem o naciąganiu ludzi na derki i ochraniacze z wszytymi magnesami neodynowymi, a teraz mamy rok 2024 i nowe cudo "na tapecie": trikombin.



Trikombin to urządzenie do biorezonansu. Co tot akiego biorezonans ? Otóż ta teoria została wykoncypowana mniej więcej pod koniec lat 70-tych ubiegłego wieku. Opracowali ją w Niemczech panowie Franz Moller i Erich Rasche. Stwierdzili oni, że możliwe jest rozpoznawanie wibracji emitowanych przez organizm oraz weryfikację, czy są one generowane przez organy zdrowe, czy chore (np. przez uszkodzone komórki, przez drobnoustroje, pasożyty, grzyby itd.) Opracowali też aparat do biorezonansu: pacjent miał przyczepione (lub np. trzymał w dłoniach) dwie elektrody, za pomocą których ten aparat miał odczytywać długość fal emitowanych przez organizm i rozpoznawać schorzenia. Urządzenie ponoć jest w stanie wychwycić zakłócenia działania organów nawet na poziomie komórkowym, które to zakłócenia mają pojawiać się wtedy, gdy organizm nie nadąża z działaniami samonaprawczymi. Naturalnym efektem istnienia tej teorii była jej dalsza ewolucja do formy mówiącej o tym, że jest także możliwe przywrócenie organizmowi prawidłowych wibracji, a tym samym wyleczenie choroby. Takie urządzenie do biorezonansu nie tylko wykrywa te "niepoprawne fale", ale może je też neutralizować wysyłając fale o przeciwnej amplitudzie, "zerując" w ten sposób fale szkodliwe i przywracając "zdrową" częstotliwość. Jednym słowem aparat stał się i urządzeniem diagnostycznym, i terapeutycznym. IStne cudo ! Jednak zwróćmy uwagę na dwa znaczące "smaczki" w tej historii: pierwszy - zdaniem twórców i orędowników biorezonansu natura tych drgań jest z założenia taka, że nie mogą być one zarejestrowane przez żadne inne metody ani urządzenia poza specjalnymi (oczywiście opatentowanymi) aparatami. I drugi - obaj wyżej wynienieni panowie należeli do sekty scjentologów.

I teraz już, mam nadzieję, zaczynasz rozumieć wszystko, drogi czytelniku, prawda ?...

W kolejnych latach biorezonans obrósł w piękne słówka o byciu rodzajem medycyny, która "rozpatruje ciało i duszę jako jedność i według tego odbywa się leczenie całościowe mające na celu osiągniecie samoregulacji organizmu, wyrównanie i regenerację wszystkich energii w celu znalezienia się w trybie regulacji samodzielnej organizmu". Bo przecież to, że "meridiany i punkty akupunkturowe drgają w bardzo dokładnie zdefiniowanych własnych częstotliwościach jest faktem oczywistym" - czyli nie wymagającym dowodu. "Rewolucyjne przekonanie i wiedza harmonicznego zastosowania częstotliwości oznacza, że te częstotliwości stoją w dokładnym stosunku matematycznym do siebie, tak, że nasz cały organizm ujawnia się nam nagle jako dobrze nastojony instrument muzyczny, który stosuje się on do prastarych uniwersalnych praw harmonii, które znane są od czasów Pitagorasa także w zachodniej cywilizacji." "W wiecznej symfonii wielu wzrastających i malejących oktaw drgają, harmonizują, wzmacniają i regulują się meridiany oraz punkty akupunkturowe nawzajem, a dzięki temu kierują procesami przemiany materii ciała i duszy. Harmoniczne zastosowanie częstotliwości ujawnia piękno tworzenia w trójdźwięku: muzyki, matematyki i energii. Dzięki temu staje się oczywistym [TJ: już po raz drugi !] fakt, że choroby, objawy złego samopoczucia i braki energii są wynikiem dysharmonii organów wewnętrznych i systemów sterujących, które na jednej z niezliczonych oktaw przestały harmonizować ze sobą." A jakież to złe częstotoliwości z otaczającego nas świata negatywnie wpływają na nasze własne, zdrowe ? No oczywiście są to "smog elektryczny" i promieniowanie fal radiowych z urządzeń takich, jak telewizor, lampka nocna, a nawet materac sprężynowy, czy metalowa konstrukcja łóżka, przez którą organizm nie ma szans na odpowiednią regenerację podczas snu. Inne bardzo ważne obciążenie dla organizmu to zakłócenia poprzez blizny na ciele, zwłaszcza pępek, miejsca pobierania krwi, czy nakłucia tatuażu. Jako, że pępek ma każdy (no może poza biblijnymi Adamem i Ewą), każdy od pierwszych swych chwil żyje w strasznymzagrożeniu i tylko trikombin może go uratować. A materiały, którymi leczymy zęby, a które to od momentu ich zastosowania w jamie ustnej działają na nasz organizm 24 godziny na dobę ? To już prawdziwy hardcore ! I tak dalej takie tam różne [ocenzurowano]... Szkoda czasu na te pseudofilozoficzno-kosmologiczne wywody, czcze słowa, nie niosące ze sobą żadnej naukowej treści, a obliczone jedynie na zrobieniu wrażenia na ubogich duchem czytających. Jak każda pseudonauka tak i tu mamy do czynienia z quasi-profesjonalnym, pseudonaukowym językiem, mającym utwierdzić odbiorcę w rzekomej słuszności głoszonych tez, które jednakże nie znajdują jednak potwierdzenia w badaniach naukowych, a wręcz stoją w sprzeczności z nauką.

Propagatorzy biorezonansu twierdzą, że ponoć metoda opiera się ona na dokonaniach biofizyki, doświadczeniach medycyny chińskiej, akupunktury, czy "homopatii" (pisownia oryginalna !). Ba, nawet fizyki kwantowej - bo orędownicy pisząc o drganiach powołują się na dualizm korpuskularno-falowy (a Loouis de Broglie i Erwin Schroedinger przewracają się w grobach). Ja powiedziałbym raczej jednak, że opiera się na doświadczeniach "ekonomii kantowej". Wizyta na tę usługę to wydatek rzędu kilkuset złotych, a oczywiście potrzeba ich przynajmniej kilku. Na (na szczęście niezbyt licznych) stronach propagujacych biorezonans czytamy również taki oto wielokrotnie powielany tekst: "Badania biofizyczne ostatnich 20 lat dostarczyły licznych dowodów na istnienie tzw. biofizykalnej płaszczyzny sterującej (...) Już w 1922 A. G. Gurwicz odkrył mitogenetyczne promieniowanie i postulował regulujące pole biologiczne. Badania te potwierdził w 1928 D. Gabor (laureat nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w 1971). Prace Gurwicza kontynuował w l. 30-tych G. Lachowski wskazując, że przy przekazywaniu informacji biologicznych dochodzi do elektromagnetycznego sprzężenia rezonansowego. W latach 60-tych badania nad wpływami biofizykalnymi na żyjące systemy prowadzili m.in. prof. H. Kuhn, dyrektor Instytutu Chemii Biofizycznej Towarzystwa im. Maxa Plancka w Getyndze (badania nad ewolucją informacji biologicznej i samoorganizacją materii), I. Prirogine (laureat nagrody Nobla w dziedzinie chemii w 1977, twórca termodynamicznej teorii tłumaczącej procesy życiowe, postulujący istnienie struktur dyssypatywnych, tj. dynamicznych, otwartych stanów materii)." Nie ma to jak podeprzeć się naukowymi autorytetami, zwłaszcza klasy noblowskiej ! Ale nazwisk "autorytetów": Gurwicza i Lachowskiego nie znajdziemy dziś w Wikipedii. Ilya Prirogine (wbrew pozorom Belg) zasłynął badaniami w sferze przekształcanie energii uporządkowanego ruchu makroskopowego w energię ruchów termicznych cząstek, a Dennis Gabor (Węgier z pochodzenia) skonstruowaniem wysokociśnieniowej lampy rtęciowej, wykorzystywanej później w milionach lamp ulicznych) oraz wynalezieniem trójwymiarowych hologramów. Obaj nie mieli nic wspólnego z propagowaniem biorezonansu i nie za zajmowanie się nim dostali Nagrody Nobla.

Gabinety (lekarskie i weterynaryjne), oferujące zabieg, opisują jego szerokie zastosowanie w diagnostyce oraz leczeniu całej masy chorób, od ukłucia komara po wylew i zawał. Zwłaszcza bardzo prężnie reklamują się na Facebooku, Instagramie, TikToku i innych tzw. mediach społecznościowych, podając (jak sądzę nieprawdziwe) przykłady skuteczności leczenia. Podają, że mogą pomóc osobom z:... i tu następuje litania, zamiast której proponuję wziąc w ręce dowolne opracowanie typu "Lekarski Poradnik Domowy" i przekopiować indeks chorób z ostatnich stron. Jako panaceum na niemal wszystkie możliwe dolegliwości biorezonans musi więc być "z definicji" podejrzany o nieskuteczność. Bo mówiąc obrazowo: nie da się przecież działając w ten sam sposób wyleczyć i zatwardzenia, i sraczki ! Podejrzenie jest tym bardziej zasadne, że część badań, na które powołują się producenci "biorezonatorów" była przez tychże sponsorowana. Nie ma żadnych obiektywnych, naukowych dowodów opartych o niezależne badania, by dzięki tej metodzie wykryto i/lub wyleczono którąkolwiek z chorób. Rzekome dobre efekty leczenia nie mają potwierdzenia ani w badaniach laboratoryjnych, ani w badaniach obrazowych. Dlatego nazywając rzecz po imieniu: propagowanie biorezonansu jest szkodliwe dla pacjentów. Pół biedy, jeśli ktoś stosuje go jako wspomaganie klasycznego leczenia w medycynie ludzkiej lub weterynaryjnej; gorzej, jeśli taki ktoś skupia się tylko na tego typu "cudownych" sposobach.

No dobra, przejdźmy wreszcie do kwestii zastosowania "tego czegoś" w weterynarii (w której jak wiadomo efekt placebo nie występuje, albowiem wymaga on z założenia pewnego poziomu świadomości u leczonego pacjenta). Oto jak wygląda diagnozowanie i leczenie alergii u małego zwierzęcia trikombinem: najważniejszym elementem jest przedmiot przypominający różdżkę, która jest trzymana w powietrzu przy zwierzaku i która "sama" odchyla się, jeśli zwierzę jest uczulone na alergen, ulokowany w naczynku umieszczonym na mosiężnej podstawce. Od tej podstawki odchodzą dwa przewody, na których końcu są metalowe elektrody. Te elektrody należy przyłożyć do ciała i włączyć maszynę. Po chwili brzęczenia maszyny proces odczulania na alergen znajdujący się na szalce uznaje się za zakończony. Czym to się różni od wróźbiarstwa ? Nie wiem (nie jestem wróżbitą). Natomiast dowiedziałem się, że podobno nie powinno się za jednym razem w ten sposób badać/odczulać zwierzęcia na więcej niż 3 takie substancje. Dlaczego, skoro badanie jest bezbolesne i bezinwazyjne ? Odpowiedź jest jedna: bo każda wizyta i badanie to kolejne kilka stówek wyciągnięte z kieszeni hodowcy-frajera. Alergia to problem, który często zanika albo przynajmiej słabnie samoistnie lub pod wpływem zmian w otoczeniu. Jak zaniknie sama, to chwałę za to biorezonansowi szarlatani przypiszą sobie i swoim cudownym urządzeniom. Jak nie, to zawsze będzie można zaprosić na kolejną wizytę - przecież tyle jest różnych możliwych alergenów na świecie do sprawdzenia !...



Leczenie alergii u koni wygąda bardzo podobnie. Możecie obejrzeć i ocenić np. na przykłądzie tego oto filmu. W podlinkowanym materiale pani weterynarz powtarza tezę, że biorezonans działa na zasadzie przywracania właściwych drgań w tkankach, zaburzonych wskutek obecności patogenów, które do tych tkanek wniknęły i są przyczyną chorób. Pani mówi też, że posiadany przez nią trikombin najnowszej generacji w przeciwieństwie do wcześniejszych urządzeń do biorezonansu wcale nie wytwarza pola elektormagnetycznego, lecz działa w oparciu o fale akustyczne, dzięki czemu nie wywiera presji na organizm, tylko przywraca harmonię, a wszystkie niewłaściwe częstotliwości spowodowane przez grzyby, bakterie itd. są "uziemiane przez antenę". Sesja zaczyna się od pobrania krwi konia na kawalek bibuły i wrzucenia tejże bibuły do jednego z otworów urządzenia (podobno jest to "generator" - ale nie jest powiedziane, co generuje). Konia ubiera się w elektrody w kształcie płacht (zakładane na szyję i cały grzbiet). Antenę która ma zbierać niekorzystne częstotoliwości, umieszcza się jak najbliżej zwierzęcia, a elektrody łączy się z pozostałymi dwoma "generatorami" urządzenia. Co znajduje się w tych dwóch "generatorach" - nie do końca wiadomo. Na filmie pani doktor wybiera z wielkiej tacy z fiolkami dwie (oznaczone jak rozumiem nazwami badanych narządów) i wrzuca razem (???) do jednego z nich. Co jest w tych fiolkach i czemu są razem - też nie wiadomo. No i jest jeszcze "kubek wyjściowy", w którym należy umieścić buteleczkę "preparatu mineral goldvit" (zakręconą). Na ten preparat są - zdaniem pani doktor - "nagrywane częstotliwości", a pomiędzy zabiegami pacjent te częstotliwości musi "przyjmować" (cokolwiek by to miało znaczyć), żeby utrzymać efekt terapeutyczny do następnej sesji. Po włączeniu urządzenia pani doktor testuje, który narząd jest obciążony, wykorzystując m.in. wspomnianą wcześniej magiczną różdżkę. Jednorazowo taka sesja trwa ok. 3 godzin. Pani doktor zachwala, że ponoć większość koni podczas zabiegu całym swoim jestestwem pokazuje spokój, rozluźnienie i dobre samopoczucie - i tu akurat jej wierzę, temu się nie dziwię, bo przecież obok jedzenia i picia święty spokój zajmuje w hierarchii końskich potrzeb topowe miejsce. Pod filmem zaś jest komentarz od zadowolonej właścicielki konia, która potwierdza skuteczność trikombinu w leczeniu alergii u jej klaczy. Tyle tylko, że mimochodem dodaje, iż idąc za radami osób trzecich przy okazji "trikombinowania" zmieniła jej także w boksie ściółkę ze słomy na torf oraz ustaliła dla niej nową dietę. Czy poprawa stanu była zwierzęcia była więc efektem biorezonansu, czy wynikała ze zmiany diety i i ściółki ? Czy chwalić należy trikombin pani doktor, czy raczej owe trzeźwo myślące i doświadczone w chowie koni osoby trzecie "Ja mam swoje zdanie, ale je potępiam". A do autorki filmu skierowałem w komentarzu kilka pytań. Bo ciekaw jestem np. takiej rzeczy: w "generatorze" pani umieszcza razem dwie fiolki, jak rozumiem każda powiązana z innym narządem - dlaczego i czy tak "hurtowo" powinno się poprawnie przeprowadzać diagnozowanie ? Jeśli tak, to czemu od razu nie wrzucić 20 fiolek i za jednym zamachem nie zdiagnozować całego konia ? Do czego służy obecny w urządzeniu trzeci "generator", skoro podczas badania pozostaje pusty ? W jaki sposób odbywa się "nagrywanie częstotliwości" na fiolce z preparatem mineral goldvit, tzn. na czym to nagrywanie polega od strony technicznej i punktu widzenia fizyki ? Czy po wyjęciu fiolki z urządzenia nagranie pozostaje jakoś w niej "uwięzione" ? Czy po "nagraniu" częstotoliwości (akustycznych !) preparat emituje te drgania (wydaje np. ultra- lub infradźwięki) ? Do czego służy "różdżka" trzymana w ręce podczas badania i jaka jest zasada jej działania ? W jaki sposób antena uziemia fale akustyczne, w oparciu o które ma działać trikombin, skoro antena to z definicji urządzenie zamieniające fale elektromagnetyczne na sygnał elektryczny i odwrotnie ? Do chwili opublikowania nniejszego tekstu odpowiedzi nie otrzymałem (i szczerze mówiąc spodziewam się raczej usunięcia komentarza, niż konkretów).



W porównaniu z trikombinem znacznie ciekawiej prezentuje się inne urządzenie, Bioplasm, dedykowane wprost dla lekarzy weterynarii i hodowców zwierząt. Ma ponoć "komorę rezonasową o niewspółmiernie wyższej czułości niż standardowe kubki rezonansowe". Bada "aurę" organizmu, opisywaną jako pole elektromagnetyczne, które otacza każdą żywą istotę i "manifestuje się w polu fizycznym za pomocą naładowanych elektrycznie obiektów, które przedstawiają siebie jako różne kolory otaczające ciało". To pole ma dostarczać informacji dotyczących stanu emocjonalnego i zdrowia w odniesieniu do poszczególnych narządów. Urządzenie jest wyposażone w "bioinduktor nagłowny" w formie słuchawek Ma toto działac tak: po założeniu słuchawek "mózg otrzyma sygnał dotyczący konieczności przetestowania jednego lub więcej narządów ciała, który to sygnał jest wyświetlany na monitorze komputera i jest wychwytywany w słuchawkach podmiotu. Sygnał reprezentuje serię elektromagnetycznych oscylacji charakterystycznych dla zdrowych organów. Każde ludzkie ciało ma swoje własne spektrum oscylacji elektromagnetycznych. (...) W odpowiedzi na pytanie mózg podmiotu udziela odpowiedzi, która jest następnie postrzegana przez czujniki. Wynik reprezentuje stan organizmu." Bioplasm ma też służyć do skanowania i analizy próbek DNA materii ożywionej, a dodatkowo może byc wyposażony w zewnętrzne urządzenie, przystawkę Meta Cup. Wystarczy od pacjenta pobrać do badania próbkę z materiałem DNA (np. sierść konia, ślinę, kroplę krwi) i przesłać ją pocztą do zbadania biorezonansem. Po umieszczeniu próbki w kubku Meta Cup "można dowiedzieć się z dokładnością do 95 procent, jakie obciążenia dręczą zwierzaka (pasożyty, grzybice, stany zapalne, niedobory minerałów i witamin), jaka jest biochemia krwi, które geny i chromosomy spowodują cięższą chorobę". Czy zatem należy rozumieć, że tak pobrane fragmenty tkanek, bez wątpienia juz martwe, nadal emitują fale elektromagnetyczne pozwalające na postawienie diagnozy ? A ciekawe, jak długo je emitują ? Godzinę, dzień, tydzień, a może dłużej ? Nie wiem. Wiem natomiast, że sam tylko ten metalowy kubeczek z kabelkiem zakończonym wtyczką "mini jack" kosztuje jedynie 2900 złotych, a sam bioplasm na AliExpress - 5600 złotych. Bardzo ciekawy jest opis zasady działania, która oparta jest o aplątanie kwantowe - koncepcję, która mówi, że dwie będące w "superpozycji" cząstki będą miały dokładnie przeciwne właściwości, nawet jeśli są umieszczone na przeciwległych krawędziach Wszechświata (choć nadal ludzkość nie ma pojęcia, jak to możliwe). Zatem wystarczy zbadac jedną, żeby wiedzieć wszystko o drugiej. Podstawą takiego badania jest tzw. pole torsyjne, zwane także skrętnym, dzięki któremu informacja może być przenoszona w przestrzeni z prędkością kilka rzędów wielkości większą od prędkości światła, co umożliwia także percepcję pozazmysłową, homeopatię, lewitację, telekinezę, telepatię i inne zjawiska paranormalne, a także wyjasnia obserwacje UFO. Czy potrzebny jest tu jeszcze jakiś komentarz ?



Tytułem podsumowania: biorezonans to "pic na wodę, fotomontaż" - i w wersji ludzkiej, i w zwierzęcej. Jedyną zaletą metody jest to, iż jest ona bezbolesna i bezinwazyjna. Biorezonans jednak NIE jest żadną metodą diagnostyczną i NIE jest wykorzystywany w konwencjonalnej medycynie. Stosowany jest przez osoby praktykujące tzw. "medycynę alternatywną" (nie mylić z medycyną chińską). Przez 50 lat od momentu powstania biorezonans nie dorobił się ANI JEDNEGO wiarygodnego dowodu klinicznego, który potwierdzałby jakąkolwiek skuteczność (wszystko jedno: małą, dużą...) w diagnostyce i leczeniu. W sieci można znaleźć wiele przykładów pokazujących absurdalne sytuacje powiązane ze stosowaniem tej metody, w tym także np. historię choroby, w której opisano szereg wykrytych biorezonansem schorzeń pewnej pacjenki. Na długiej liście chorób znalazł się m.in. przerost prostaty ! Biorezonans to metoda sprzeczna z fizyką oraz z zasadami medycyny opartej na dowodach naukowych i faktach, a jej skuteczność to skuteczność placebo (pacjent wierzy, że biorezonans działa i przez to ma chwilowe wrażenie, że poczuł się lepiej). Nie dorobiono się wiarygodnych dowodów skuteczności metody, nie do końca wiadomo, czy są do niej przeciwwskazania lub efekty uboczne. Ta ewidentna wada jest zresztą przewrotnie podawana przez miłośników biorezonansu jako zaleta: "wyróżnia się brakiem stwierdzonych skutków ubocznych", więc "mamy możliwość testowania energetycznej struktury całego organizmu, a następnie, jesli istnieje taka potrzeba, przeprowadzania terapii i przywracania zdrowia". Ale pani dr hab. Magdalena Wiśniewska, przewodnicząca Rady Ekspertów Naczelnej Izby Lekarskiej ma inne zdanie: naciąganie na biorezonans powinno być traktowane jako przestęstwo. Tym bardziej, że często pacjentom przy okazji wizyty wciska się także rozmaite suplementy i paramedykamenty. Dlatego NIL wydała komunikat następującej treści: "W związku z coraz częściej pojawiającymi się doniesieniami o stosowaniu terapii biorezonansem magnetycznym jako metody leczenia całego wachlarza schorzeń (od zatruć metalami ciężkimi, alergii, chorób autoimmunologicznych, pasożytniczych i zwyrodnieniowych przez nowotwory do autyzmu i leczenia nałogów) Rada Ekspertów NIL jednoznacznie sprzeciwia się uznawaniu biorezonansu za metodę leczniczą". NIL oświadczyła także, że stosowanie tej metody jest "niezgodne z etycznym i prawnym nakazem wykonywania zawodu lekarza zgodnie ze wskazaniami aktualnej wiedzy medycznej". Da się wyrazić mocniej ? No chyba już nie (no chyba, że nie ograniczymy się do języka ludzi kulturalnych).

P.S. Na zakończenie jeszcze jedno: biorezonans to NIE rezonans magnetyczny ! I dziwię się, jak te dwie rzeczy może np. porównywać pan dr Wiśnik, prowadzący sportowców, w dodatku twierdząc, że oba te badania realizowane są "na tej samej zasadzie" (dosłownie !)... Rezonans magnetyczny to badanie obrazowe, pozwalające na pokazywanie bardzo wysokiej jakości skanów narządów wewnętrznych pacjenta, co pozwala na skuteczne wykrycie faktycznie istniejących nieprawidłowości w tkankach. Natomiast biorezonans to... No właśnie: nic. I o ile w sumie nie dziwi głupota niektórych pacjentów, o tyle dziwi postawa osób, które z racji zawodu powinny umieć odróżniać medycynę od szarlatanerii.

I to by było na tyle.



Zródła:

https://www.rynekzdrowia.pl/Polska-i-swiat/Lekarze-ostrzegaja-przed-biorezonansem-To-powinno-byc-traktowane-jako-przestepstwo,249450,15.html
http://trikombin.pl/opis-dzia-ania-trikombin-u.html
https://bicomedica.pl/trikombin/
https://www.doz.pl/czytelnia/a16603-Biorezonans__co_to_jest_jak_dziala_i_czy_jest_skuteczny_w_leczeniu_chorob_i_nalogow
https://www.rynekzdrowia.pl/Polska-i-swiat/Lekarze-ostrzegaja-przed-biorezonansem-To-powinno-byc-traktowane-jako-przestepstwo,249450,15.html
https://trikombinterapia.blogspot.com/p/zwierzeta.html
https://bioplazma.pl/biorezonans-bioplasm-2-in-1-weterynarz-hodowca-p-18.html
https://segritta.pl/nie-daj-sie-nabrac-na-biorezonans/
https://bioplazma.pl/quantum-meta-cup-kubek-do-zdalnego-rezonansu-pol-torsyjnych-p-33.html