Opracowania naszego autorstwa




Poniżej:

Jak urwano klaczy język...




Ukarać brutalność i głupotę !


Wyjazd do Lewady i absorbująca praca przy sianokosach sprawiły, że przez kilka dni nie miałem okazji zaglądać na fora jeździeckie. Tymczasem w tych dniach miało miejsce bardzo bulwersujące wydarzenie, kóre odbyło się szerokim echem na forach, a które dotyczy m.in. osób współprowadzących stajnie Kanter w Sławkowie i Purus w Mysłowicach. Oto obszerne fragmenty opisujące pewien niesamowity incydent:

http://www.voltahorse.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2765:zdarzenie-w-mysowicach

"Dnia 30.05.2010 o godzinie 10:20 w Mysłowicach na terenie ośrodka jeździeckiego doszło do brutalnego traktowania wobec konia, w efekcie czego stracił [on] język. Koń, który odmówił wejścia do bukmanki był bity, szarpany i kopany, a ostatecznie założono mu sznurek [do snopowiązałki] na język i wciągano brutalnymi metodami przez Pawła M.. Jolanta Z.K. lekceważąc słowa świadków, którzy próbowali zapobiec owemu zdarzeniu, podtrzymywała swoją decyzję i kazała wciągać konia do przyczepy. Paweł M. był głównym sprawcą, gdyż to właśnie on wyrwał koniowi język. Właściciel zwierzęcia Sławomir L. powołał się na osobę doświadczoną Jolantę Z.K. w związku z czym nie zaprotestował [przeciwko] sytuacji, która miała miejsce tego dnia. Koń odmawiając posłuszeństwa, zaczął uciekać ze strachu, jednak uniemożliwił mu to Paweł M. Złapał go za język, przewiązał sznurkiem i ciągnął z całej siły. Początkowo język był zakrwawiony, a po paru sekundach leżał już na ziemi. Koń po wyrwaniu języka wskoczył do przyczepy w natychmiastowym tempie. Nie udzielono mu pomocy i nie wezwano weterynarza. Jolanta Z.K. po konsultacji z weterynarzem zdecydowała, że koń sam dojdzie do zdrowia po paru dniach. Gdyby nie interwencja weterynarza wezwanego przez jednego z świadków, Jędrzeja P. oraz właściciela konia Sławomira L., koń mógłby skończyć tragicznie. Koń był odwodniony, słaby i głodny. Sposób wciągania konia do przyczepy za język był też stosowany na innych koniach tego ośrodka, a także stajni znajdującej się w Sławkowie, której właścicielem jest Jolanta Z. K. i Karol M.."



http://www.voltahorse.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2798:sprawa-stajni-w-mysowicach-cig-dalszy

"Sprawa bestialskiego potraktowania klaczy w Mysłowicach nabiera tempa. O interwencje zostały poproszone media oraz organizacje pro zwierzęce. Przedstawiamy stanowisko właściciela klaczy oraz zdjęcia.

W stajni w Mysłowicach doszło do niebywałego okrucieństwa! Tragicznego skatowania i okaleczenia konia w trakcie zmuszania go do wejścia do bukmanki. Spłoszona klacz pakowana przez Panią Prezes Klubu Jeździeckiego Jolantę Z., dyplomowanego instruktora jeździectwa z kilkunastoletnim stażem i wykształceniem weterynaryjnym i jej masztalerza, została w bestialski sposób okaleczona przez wyrwanie języka !!! Mastalerz na polecenie Pani Prezes, przestraszonemu i katowanemu batem oraz innymi przedmiotami koniowi zawiązał na języku pętlę ze sznurka do snopowiązałki i przy potwornym biciu szarpany za język koń wciągany był na trap przyczepy poprzez targanie za język. Przerażony koń stawiał opór, a coraz brutalniejsze szarpanie sznurkiem oderwało koniowi język !!! Okaleczone zwierzę wskoczyło do bukmanki obryzgując ściany krwią !!! Zdarzenie miało miejsce w niedzielę 30 maja br. Około godz. 10:15. Wtedy Pani Jola, Prezes stajni, stwierdziła, żeby wyjąć konia bo nie nadaje się na zawody ! Kazała wprowadzić przerażonego konia do jednego z boksów. Koń co prawda otrzymał w pośpiechu kilka zastrzyków ale wprowadzony do boksu został pozostawiony samopas bez opieki weterynaryjnej ponieważ wg zapewnień Pani Joli nic się nie stało, a utrata języka to tylko "drobna zmiana kosmetyczna bez najmniejszego wpływu na życie zwierzęcia", z uśmiechem dodała że najwyżej nie będzie mlaskać. Pomimo protestów przerażonych rodziców dzieci - młodych klubowiczów, Pani Jola w pośpiechu oddaliła się na zawody, a pozostawiony w boksie koń powoli się wykrwawiał !

Niedziela była przyczyną braku możliwości szybkiego przyjazdu normalnego weterynarza z najbliższej okolicy. Na szczęście udało się ściągnąć przebywającą w Częstochowie Panią dr Anitę Krzysztofiak z Udorza. Udało się jej dotrzeć po kilku godzinach do odwodnionego i wykrwawionego konia słaniającego się na nogach. Po podaniu właściwych leków i elektrolitów oraz środków uspokajających koń został przewieziony do stadniny w Udorzu, gdzie znajduje się pod stałą fachową opieką.

Jest wielu zbulwersowanych świadków tego zdarzenia, którzy pragną przerwać ten haniebny proceder katowania koni tym bardziej, że przypadek nie jest odosobniony, dlatego trudno tu mówić o wypadku ! Wielokrotnie wcześniej zdarzało się, że z Mysłowic do stajni w Sławkowie i odwrotnie trafiały konie z ponadrywanymi i pociętymi językami podczas ładowania do bukmanki "starą sprawdzoną kozacką metodą". Przewożone na rajdy lub zawody konie były niemiłosiernie katowane i okaleczane do krwi. Klubowiczki ze stajni w Mysłowicach były zmuszone jeździć na samych kantarach, ponieważ ich konie miały okaleczone pyski do tego stopnia, że nie było możliwości założenia wędzidła bez zadawani ciągłego bólu. (...)

Proszę o interwencję, ponieważ nie można dłużej tolerować bestialstwa w wykonaniu ludzi mieniących się znawcami jeździectwa, doświadczonymi hodowcami i miłośnikami zwierząt !!! Nie dopuśćmy by kat z uśmiechem nazywał tak okrutne okaleczenie zwierzęcia drobną zmianą kosmetyczną !!!! Proszę o poradę co powinienem zrobić w celu wyegzekwowania konsekwencji w stosunku do winnych tego okrucieństwa. Jestem zdruzgotanym świadkiem zdarzenia i właścicielem nieszczęsnego konia. Mogę dostarczyć Państwu listę przerażonych świadków zdarzenia oraz świadectwo weterynaryjne okaleczenia i jego przykrych konsekwencjach w życiu tego konia.

Sławomir Liszka"




Sprawa znalazła także odbicie w lokalnych mediach:

http://forum.gazeta.pl/forum/w,760,112660201,112672960,Re_Przez_sznurek_do_snopkow_klacz_stracila_czesc.html
href="http://www.m-ce24.pl/wiesci/items/podczas-zaladunku-kon-zostal-pozbawiony-czesci-jezyka.html

"W poniedziałek (30 maja), podczas załadunku koni na przyczepy, które miały je przewieźć na miejsce rajdu, doszło do przykrego zdarzenia. Jeden z koni, który z ośrodka jeździeckiego w Wesołej miał być przewieziony na zawody, nie chciał wejść do podstawionej pod stajnię bukmanki.

Jeden z uczestników zdarzenia, stajenny, uwiązawszy zwierzęciu pętlę na języku, próbował wciągnąć je siłą do przyczepy. Metoda ta jednak przyniosła więcej strat niż pożytku. Przerażona klacz Sali zerwała się z uwięzi, a założona jej wcześniej pętla spowodowała, że zwierzęciu został oderwany fragment języka.

M-ce24.pl postanowiło bliżej przyjrzeć się zdarzeniu, które przez właściciela klaczy Sali, Sławomira L., zostało nagłośnione w mediach, a także najprawdopodobniej, po skompletowaniu świadków, zostanie zgłoszone Prokuraturze Rejonowej w Mysłowicach.

Manager ośrodka jeździeckiego, Jolanta Ziaja-Kardyka, opisuje całe zdarzenie następująco:

- Sławomir L. sam zaproponował by zawiązać klaczy sznurek na języku i na tym sznurku wprowadzić do przyczepki. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, koń będąc już w przyczepce, odsadził sie do tyłu, sznurek zaczepił sie prawdopodobnie o rurkę z przodu przyczepki i dokładnie koniuszek języka spadł na ziemię. [i tu mój komentarz: całe 6 centymetrów urwanego języka to zaledwie "koniuszek" ?!...] Natychmiast próbowałam dodzwonić sie do lekarza weterynarii opiekującego się naszymi końmi. Koniuszek języka został zmierzony, podjęliśmy decyzję, że nie będziemy go przyszywać ponieważ z doświadczenia było wiadomo, że przyjęcie się i zrośnięcie tkanek daje marne rokowania. Ubytek również był procentowo niewielki, także nic nie zagrażało życiu ani zdrowiu konia. Natychmiast podałam dożylnie fenylobutapirazol i domięśniowo został podany shotapen.

Choć kierowniczka ośrodka nie pochwala metod zastosowanych przez stajennego i zapewnia, że nigdy więcej nie pozwoli, aby w jej obecności ktoś w ten sposób postępował ze zwierzęciem, największe konsekwencje w tej sprawie mogą spotkać właśnie mysłowicki ośrodek, który zatrudnił stajennego. Pracownik, który przywiązał klaczy sznurek do języka, jest obecnie na urlopie, ale jak informuje Jolanta Ziaja-Kardyka, ośrodek poszukuje już nowego stajennego, ponieważ Paweł M., za porozumieniem stron, rozwiązał umowę z ośrodkiem.

Metoda zmuszenia konia do wejścia na przyczepę, została oceniona przez kierowniczkę ośrodka, jako stanowczo nieodpowiednia. Obecnie od takich rozwiązań się odchodzi, nie są one popierane przez lekarzy weterynarii ani przez hodowców, choć dawniej były powszechnie stosowane.

Cała sprawa została nagłośniona przez właściciela klaczy, Sławomira L., który zdarzenie komentuje następująco:

- Ufałem tym ludziom bezgranicznie w sprawach koni. Mówię o Pani Joli i Panu Karolu. W sprawach koni byli dla mnie wyrocznią i najwyższym autorytetem. Wydawało mi się, że Pani weterynarz z podyplomową aplikacją hodowla koni, doświadczony instruktor jeździectwa, były zawodnik obecnie zawodowo zajmujący się końmi jako Prezes Klubu Jeździeckiego oraz Pan Karol - dowódca oddziału policji konnej w Chorzowie, dyplomowany podkuwacz, posiadacz stajni rajdowo-hodowlanej to ludzie od których mogę się wiele nauczyć.

Wierzyłem, że ich metody, nawet jeśli wyglądają na brutalnie, są w 100% bezpieczne. Nie wiedziałem, że to ślepe zaufanie stanie się przyczyną takiej tragedii! Jestem wstrząśnięty tą sprawą i nie mogę wybaczyć sobie braku reakcji, wtedy 30 maja. Będę z tą hańbą musiał żyć, a uwierzcie mi, że to nie jest łatwe. Staram się zapewnić klaczy jak najlepsze warunki leczenia, jest pod ciągłą opieką weterynaryjną.

Dzisiaj mysłowicką stadninę oraz stajnię w Udorzu, gdzie obecnie przebywa klacz Sali, odwiedzi Powiatowy Inspektor Weterynaryjny, który dokładnie przyjrzy się sprawie.

- Dopiero dzisiaj otrzymałem informacje o tym zdarzeniu i już dzisiaj jadę zbadać konia i porozmawiać z jego właścicielem oraz ośrodkiem. Po zbadaniu sprawy, jeśli zajdzie taka potrzeba, zostaną wyciągnięte odpowiednie konsekwencje - informuje inspektor, lekarz weterynarii Tadeusz Hapeta.

Z udzielonych informacji wiadomo, że klacz już samodzielnie je, a rana sama się zagoiła, obeszło się bez zakładania szwów. 6 cm języka, które zostały oderwane zwierzęciu podczas zdarzenia, według kierowniczki ośrodka na Wesołej, nie wpłyną na jego wartość. Koń jest w dobrej kondycji."


Jeszcze fragmenty z innego artykułu autorstwa Moniki Chruścińskiej z 2010-06-10 00:10:04 ( http://myslowice.naszemiasto.pl/artykul/445832,kto-znecal-sie-nad-klacza,id,t.html):

"Stajenny klubu jeździeckiego "Purus" w Mysłowicach, należącego do przewodniczącego mysłowickiej Rady Miasta, chcąc wymusić na koniu wejście do przyczepy, zawiązał pętlę na jego języku sznurkiem do wiązania snopków. - Zacisnął ją i zaczął ciągnąć zwierzę. Początkowo Sali szła, ale potem zaczęła się cofać. Sekundę później jej fragment języka (6 cm - przyp. red.) leżał już na ziemi - opowiada oburzona Ines Dylewska, świadek zajścia. Na miejscu obecni byli też właściciel konia i instruktorka jeździectwa. Nikt z nich nie zaprotestował. Za to teraz oboje przerzucają się odpowiedzialnością. (...)

- Ufałem tym ludziom bezgranicznie w sprawach koni. Stały się moją pasją dopiero 1,5 roku temu. O wielu rzeczach jeszcze nie wiem - tłumaczy się w księdze gości na oficjalnej stronie internetowej "Purusa" Sławomir Liszka, właściciel klaczy.

Za całą sprawę obwinia instruktorkę Jolantę Ziaję-Kardykę i jej partnera prowadzącego klub w Sławkowie, dowódcę oddziału policji konnej w Chorzowie, Karola Molędę, który jednak nie był obecny wówczas w stadninie.

- Wierzyłem, że ich metody, nawet jeśli wyglądają brutalnie, są bezpieczne. Nie wiedziałem, że to ślepe zaufanie stanie się przyczyną dramatu- ciągnie. Jego wersję potwierdzają świadkowie, podkreślając, że kiedy stajenny zawiązał koniowi sznurek na języku, oni protestowali.

- Kiedy było już po wszystkim, pani Jola pojechała na zawody. Nie udzieliła koniowi pomocy. Jestem gotowa zeznawać - zapowiada Dylewska. Twierdzi, że to już nie pierwszy raz, kiedy była świadkiem takiego znęcania się nad końmi w "Purusie". (...)

Ziaja-Kardyka na temat konia nie chciała z nami wczoraj rozmawiać. Powiedziała tylko, że jej prawnik sporządza odpowiednie dokumenty, a stajenny potwierdzi, że to pan Sławek kazał zawiązać pętlę na języku konia. "Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, koń będąc już w przyczepie, odsadził się do tyłu, sznurek zaczepił się prawdopodobnie o rurkę z przodu przyczepki i koniuszek języka spadł na ziemię" - napisała na oficjalnej stronie klubu. O zdarzeniu nie powiadomiła prokuratury. Podobnie jak i jej partner, policjant, który przyznaje, że wiedział o zdarzeniu. - Mieliśmy nadzieję, że sprawę uda się załatwić normalnie. Chcieliśmy odkupić klacz - mówi Molęda.

Prokuraturę o sprawie powiadomił dopiero właściciel zwierzęcia... tydzień po zdarzeniu."


Podobne informacje podawane są w doniesieniu na portalu Policyjni.pl ( http://policyjni.gazeta.pl/Policyjni/1,91451,7991870,Przez_sznurek_do_snopkow_klacz_stracila_czesc_jezyka.html). I wreszcie fragment wpisu na pewnym zPhotoblogu ( http://www.photoblog.pl/kataszai/67174719/wspomnienie-zimy.html):

"Jolanta Ziaja-Kardyka bez konsultacji z weterynarzem zdecydowała , że koń sam dojdzie do zdrowia po paru dniach. Gdyby nie interwencja weterynarza wezwanego przez jednego z świadków Jędrzeja Piętaka oraz właściciela konia Sławomira Liszki, koń mógłby skończyć tragicznie. Koń był odwodniony, słaby i głodny.

świadkowie:
* Anita Grubiańska
* Bożena Liszka
* Ines Dylewska
* Jędrzej Piętak
* Klaudia Kudzia
* Mateusz Gibas
* Monika Koj-Jeleń
* Sławomir Liszka"


Z kolei szefostwo stajni odniosło się na swojej stronie do komentarzy internautów w taki oto sposób [ortografia i interpunkcja - oryginalne]:

"Przykro nam jest, że w większości Wasze wpisy są anonimowe i opierają się na wypowiedziach osób mających małe doświadczenie z końmi. (...) Postanowiliśmy zareagować na ten stek kłamstw jakie kierują też pod naszym adresem internauci wogóle Nas nie znający!"

[Tu następuje obszerna opowieść nie na temat, której głównym celem jest ukazanie właściciela konia w nieco niekorzystnych barwach jako człowieka niezdecydowanego, nie dającego sobie rady ze studiami, a w sprawach hippicznych - niedoświadczonego i niewłaściwie obchodzącego się ze swym koniem.]

"Sławek widział moje zdenerwowanie i wiedział, że za chwile karzę wyprowadzic swojego konia z przyczepki i poproszę kogoś ze stajni by zawiózł mnie na te zawody i do dziewczyn, które stały z końmi na autustradzie. Właśnie wtedy, pan Sławek Liszka zaczął bić Sali wyciągniętym z bagażnika palcatem ujeżdzeniowym, klacz wtedy przy kolejnej próbie wprowadzenia do przyczepki wytargała stajennego na zewnątrz... osobiście widziałam tylko jego zakrwawione ręce. W tym chyba momencie podjechała klientka, która była w domu by mąż zamontował jej hak - leżał odkręcony w garazu i miałyśmy jechać po konie, które z powodu awari auta czekały na autostradzie. I wtedy właśnie Sławomir Liszka krzyknął, że mówił by tą k... oddać do rzeźni i zaproponował by zawiązać jej sznurek na języku i na tym sznurku wprowadzić do przyczepki. Jedynie Anita [osoba, której właściciel pozwolił współużytkować tego konia] stwierdziła, że może lepiej nie bo koń będzie miał opuchnięty język i jak ona na nim wystartuje na zawodach. (...) Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, koń bedąc już w przyczepce odsadził sie do tyłu, sznurek zaczepił sie prawdopodobnie o rurke z przodu przyczepki i dokładnie koniuszek języka spadł na ziemie i Sławek zamknął klapę przyczepki. Ja osobiście dostałam szoku i spazmów, trudno mi było dojść do siebie. (...)

Poprosiłam by panowie otworzyli przyczepkę i wyprowadzili z niej natychmiast Sali - pisze panowie, bo zupełnie nie pamiętam kogo o to prosiłam. Natychmiast próbowałam dodzwonić sie do lekarza weterynari opiekującego się naszymi konmi - największy autorytet w naszym i pobliskich województwach, akurat wtedy był na bramce weterynaryjnej na zawodach w konkurencji rajdów długodystansowych. Rozmawiałam również z drugim lekarzem weterynari. Oboje również się między sobą skonsultowali."


[Tu z kolei następuje dygresja, będaca w istocie kolejnym oskarżeniem pod adresem właściela klaczy - tym razem o rzekomy alkoholizm]

"Po rozmowach z wspomninymi już lekarzami weterynari koniuszek języka został zmierzony, więc podjeliśmy decyzje, że nie będziemy go przyszywać ponieważ z doświadczenia było wiadomo, że przyjęcie się i zrośnięcie tkanek daje marne rokowania.Ubytek również był procentowo niewielki, iż nic nie zagrażało życiu ani zdrowiu konia. Natychmiast podałam dożylnie fenylobutapirazol i domięśniowo został podany shotapen. Sprawdziłam również w paszporcie Sali czy była systemtycznie szczepiona przeciwko tężcowi. Na szczęście była i surowica nie była potrzebna. Klacz nie wykazywała żadnych objawów osłabienia, wręcz przeciwnie. krwawienie było niewielkie i do mojego wyjazdu na zawody zupełnie ustało. Klacz została zaprowadzona do boksu i od razu zaczeła konsumować siano, na wieczór miała mieć zrobiony mesz,a za dwa dni powtórzony antybiotyk. Lekarz weterynari miał ją obejżeć następnego dnia wracając z zawodów i tak w ten dzień nic więcej by nie zrobił. (...)

Jak już przyjechałam z zawodów to dowiedziałam się, że koń jednak został zabrany do rzekomo kliniki weterynaryjnej obok Udorza ( nic jednak takowego nie istnieje, chyba że w Gliwicach i Wrocławiu, tam jednak Sali nie dotarła) i właściciel, który na początku zdawał sobie sprawe z tego do czego sam dopuścił, za namową żony stwierdził jednak, że zrobi z tego aferę i szum i zupełnie przestał poczuwać się do odpowiedzialności za zaistniały wypadek! Czytając te wszystkie oszczerstwa na różnych portalach internetowych zastanawiamy się, dlaczego Ci wszyscy ludzie, te wszystkie dzieci i młodzież tyle lat były z nami i z naszymi końmi, dlaczego mamy tylu klientów chcących jęździć u nas konno i z nami na rajdy...chyba nikt nie sądzi że my tych wszystkich ludzi zmuszamy do jeżdzenia u nas! (...)

Napiszę więcej, na drugi dzień dostalismy telefon od Bożeny i Sławka Liszków, powiedzieli, iż jeżeli chcemy mieć ich po swojej stronie i by ta cała sprawa nie nabrała rozgłosu to mamy natychmiast kupić tego konia za 14 000zł - cała sprawa trafi z naszej strony do sądu i będziemy prosić operatora sieci, jeżeli to jest możliwe o odtworzenie tej rozmowy telefonicznej. (...) Baliśmy się co teraz z tym koniem będzie i moralnie czuliśmy, że nie powinnismy dopuścić by pomysł Sławka został wprowadzony w życie. Dlatego też uzbieraliśmy, głównie dzięki przyjaciołom, podaną kwotę. Państwo Liszka poinformowali nas, że spóźnią się na umówione spotkanie."


[Dalej kolejny opis, sugerujący próbę wyłudzenia przez państwa Liszków części pieniędzy za odsprzedawanego konia przy jednoczesnym nie oddaniu go]

"A co do głodzenia koni i innych oszcerstw jakie znalazły się ostatnio na różnych portalach, napisanych prawdopodobnie przez paroosobową grupkę popleczników Sławka Liszki - zapraszamy wszystkich chętnych do naszej stajni i stajni Purus, zawsze są drzwi otwarte i każdy może przyjść i wejść do stajni. Można sprawdzić jak łagodne i spokojne są nasze konie."

[Po czym następuje opis, w zamierzeniu mający czytających przekonać o bardzo dobrych warunkach panujących w stajni]

Tekst ten (wpis z 8 czerwca 2010 roku) widnieje póki co w Księdze Gości stajni Kanter ze Sławkowa. Za to ze strony Purusa zostały usunięte wszelkie ślady zajścia (komentarze internautów w tamtejszej Księdze Gości. Jednakże w międzyczasie zdążył być wielokrotnie zacytowany w wielu miejscach w Internecie, np. tu: http://www.stajenka.fora.pl/boks-1-biegalnia,3/jak-to-moze-bawic,3031-30.html Każdy, kto zechce wczytać się w całość przyzna, że w wielu miejscach nie dotyczy on zdarzenia, a raczej ma charakter oszczerczy względem pana Liszki. Użyte w nim, a tu pominięte "argumenty" zwykle nie dotyczą sprawy, robią jak najgorsze wrażenie pomówień, a całośc zaś wypowiedzi jest moim zdaniem dość infantylna.

Cóż zatem ?

Mamy więc (jak zwykle w takich wypadkach) dwie różne wersje wydarzeń. Mnogość i różnorodność komentarzy na forach jest jak zwykle ogromna i porusza różne aspekty sprawy. Wszystko to nie daje wszakże możliwości poznania pełnej prawdy o tym, co się wydarzyło. Sprawa jednak zrobiła się tak głośna, że doczekała się także pewnych wypowiedzi ze strony osób znanych w świecie jeżdzieckim, m.in. trenera Wojciecha Mickunasa oraz Mikołaja Reya, Wiceprezes Małopolskiego Związku Jeździeckiego, który wyjaśnił:

"Prokuratura jest powiadomiona i rozpoczęła postępowanie, wszystkie możliwe organizacje pozarządowe, organizacje jeździeckie, fundacje i inspekcje państwowe. Również własciciel Sali podjął szeroko zakrojone działania zmierzające do zapewnienia koniowi optymalnej opieki i ukarania sprawców. Człowiek ten ma ogromne poczucie winy i odpowiedzialności, ale zarazem czyli wszystko, by naprawić swój błąd. W odróżnieniu od pozostałych komentujących kilkakrotnie z nim romawiałem i odbyłem długie spotkanie, więc mam własne zdanie na jego temat, w odróżnieniu od wielu komentujących - pozytywne. Sprawcy zdarzenia niestety nie poczuwają się do winy i obarczają odpowiedzialnością całe otoczenie z wyjątkiem własnej "pomysłowości". Mam więc prośbę - wstrzymajcie się z ferowaniem ocen i wyroków nie znając sprawy, w którą zaangażowało się już mnóstwo ludzi dobrej woli, z takim autorytetem na czele, jak p. Wojciech Mickunas. Powiadomione są też liczne media, które będą prowadzić własne dziennikarskie śledztwa i nagłaśniać sprawę. Jeśli ktoś chce pomóc i wie jak (potrzebna jest pomoc prawna, którą nota bene już zadeklarował znany prawnik z Poznania), pomoc rzeczoznawców, świadków podobnych zdarzeń w tych ośrodkach (które zgodnie z relacjami miewały już tam miejsce). Sprawcy muszą przestać odczuwać poczucie bezkarności i poparcie władz, które były dotąd skłonne tuszować ich wyczyny. (...) W tym przypadku właściciel oddał konia do pensjonatu i płacił za fachową opiekę (na co miał nadzieję). Nie wykazał się być może dostatecznym zdecydowaniem podczas zajścia, ale niewykluczone że i niejeden z Was, mając kiepskie pojęcie o koniach i zaufanie do instruktora też nie zareagowałby odpowiednio. Obecnie dokłada wszelkich starań by klacz była w odpowiednich warunkach i pod odpowiednią opieką."

Tyle pan Rey. Ponoć również (informacja z Volty) sprawa została zgłoszona także do TOZ, fundacji "Tara", Sląskiego Związku Jeździeckiego oraz programów TVN "Uwaga !" i "Sprawa dla Reportera" TVP. Stosowna informacja miała też dotrzeć do osób piszących do prasy jeżdzieckiej ("Koń Polski") oraz policjantów.

Wiem, że stajnia Purus ma w regionie ma... powiedzmy łagodnie: dość przeciętną opinię jeśli chodzi o obchodzenie się z końmi. Osobiście też miałem okazję widzieć nazbyt ostre, a z punktu widzenia jeździeckiego całkowicie nonsensowne traktowanie konia przez jedną z wymienionych wyżej osób podczas startu w pewnym konkursie skokowym. Mimo tego generalnie niezbyt jasnego wizerunku Purusa trudno jednak by mi było uwierzyć, że czy to szefostwo stajni, czy ktoś z jej klientów mógł wpaść na aż tak kretyński pomysł, jak wprowadzanie konia za sznurek owinięty wokół języka. Fakt jednak pozostaje faktem: to nastąpiło. Pani Jolanta Ziaja-Kardyka twierdzi, że pomysł ze sznurkiem był pomysłem pana Sławomira Liszki, a on - że vice versa. Jak było naprawdę - nie wiadomo, możemy się tego tylko domyślać, zwłaszcza, że "w kuluarach" świadkowie zdarzenia podają dość jednoznaczne informacje o przebiegu całego tego niespotykanego zajścia. Te opowieści jednak z uwagi na ich nieformalny (póki co) charakter nie są twardym dowodem w sprawie. Ale pod jednym pani Ziaja-KArdyka i pan Liszka są zgodni: jak wynika z ich opowiadań oboje byli obecni przy ładowaniu konia. Powstają zatem pewne istotne wątpliwości: jeśli pomysł ze sznurkiem był autorstwa pana Liszki, to dlaczego pani Ziaja-Kardyka nie przeciwstawiła się temu ? Przecież jest osobą wykwalifikowaną (jak się sama przedstawia: instruktorem jazdy konnej i sędzią jeździeckim)... Gdyby ktoś na moim terenie chciał zrobić coś takiego ze zwierzęciem (wszystko jedno, cudzym, czy swoim i czy robiłby to z głupoty, czy z premedytacją), uniemożliwiłbym mu to nawet, gdybym miał to zrobić siłą ! Dalej: sznurek zakładał stajenny - czyli jej pracownik, któremu po prostu mogła tego zakazać. A jeśli zaś na ów "sznurkowy" pomysł stosuje ona sama lub jej wspólnik, to pragnę wiedzieć, na którym kursie instruktorskim lub sędziowskim uczą takich praktyk względem koni ?... Dziwią mnie też inne rzeczy - ot, chociażby lekceważące nazywanie sporego kawałka urwanego języka "koniuszkiem", czy błyskawiczne zwolnienie stajennego za porozumieniem stron. Przecież stajenny nie był pomysłodawcą, jeżeli on tylko wykonywał polecenie służbowe od przełożonej, to czemu został zwolniony ? A jeśli wykonywał polecenie właąciciela konia bez zgody swojej szefowej i przy tym doprowadził do takiego uszkodzenia ciała zwierzęcia, to czy nie powinien zostać zwolniony dyscyplinarnie, a nie za porozumieniem stron ? Wreszcie trzeba też powiedzieć jasno: półtoraroczne (jak się dowiadujemy) doświadczenia z końmi pana Liszki jest wystarczająco duże, ten pan powinien wiedzieć, że zadnego zwierzęcia - ani konia, ani słonia, ani chomika - nie wolno traktować brutalnie i stosować wobec niego przemocy. Bez względu na to, jaki zapadnie w sprawie wyrok sądu, będę twierdził, że KAŻDA (sic !) z kilku osób, które były obecne przy ładowaniu konia do przyczepy w jakikolwiek sposób (czynem lub biernością), jest w jakimś stopniu odpowiedzialna za to, co się stało. Przy oczywiście wiodącej w tym wszystkim roli pani Ziai-Kardyki i pana Liszki.

Chciałem ten tekst zakończyć słowami: "Mam nadzieję, że prokuratura zajmie się sprawą rzetelnie i że winni zostaną ukarani." Jednak myślę, że w tym szczególnym przypadku to zbyt słabe słowa. Nie mnie decydować, kto zawinił i w jakim stopniu. Ktokolwiek to jednak nie był, zasługuje moim zdaniem na jak najgorsze epitety nie tylko za samo okaleczenie zwierzęcia, ale też, a nawet: przede wszystkim, za mentalność, pozwalającą w ogóle wpaść na pomysł ze sznurkiem i językiem. Podpisuję się pod opinią jednego z internautów: "Takich ludzi należy ich napiętnować, wykluczyć ze wszelkich związków, traktować jak trędowatych, wręcz wytykać palcami. Może pełne odrzucenie i potępienie przez świat koniarzy, sportowców, hodowców zniechęci innych do takiego bestialstwa." I bardzo chciałbym, żeby osoby winne poniosły takie własnie konsekwencje, by dotnął je taki właśnie ostracyzm ze strony jak najszerszych środowisk naszych rodzimych koniarzy: pensjonariuszy stajni, trenerów, instruktorów, sprzedawców sprzętu, ludzi z okolicznych ośrodków, a przede wszystkim obecnych i potencjalnych klientów, chcących czerpać radość z obcowania z końmi.

P.S. Jeszcze taka dygresja: wiele zwierząt jest zaniedbanych, bitych, głodzonych, zmuszanych do pracy ponad siły i bez uwzględnienia stanu zdrowia. W porównaniu z tymi zjawiskami wypadek utraty kawałka języka, choć drastyczny i spektakularny, wcale nie jest aż taką straszliwą tragedią - niejeden koń cierpi znacznie bardziej i to przez całe lata. Sali dochodzi do siebie, jak wiem nie zdradza po wypadku problemów z psychiką, niedługo znów będzie mogła być użytkowana, więc generalnie czekają ją pewnie długie lata życia,oby zdrowego i spokojnego. Tego nie można by z taką pewnością twierdzić w przypadku np. konia z zerwanymi wskutek niewłaściwego treningu ścięgnami, który z punktu widzenia przeciętnego właściciela tak naprawdę staje się tylko ciężarem, którego najlepiej się pozbyć w dowolny sposób. Opisane tu okaleczenie jest szokujące, ale dla mnie o wiele bardziej szokujący jest fakt, że dziś, w XXI wieku, istnieją jeszcze ludzie, których chora mentalność pozwala na przywiązanie zwierzęciu sznurka do języka i ciągnięcie z całej siły. Niestety zdrowego rozsądku i empatii nie wpoi się w takie osoby przepisami.

P.S. TVN 24 pokazała reportaż poświęcony temu wydarzeniu - zapraszam do obejrzenia: http://www.tvn24.pl/12690,1660832,0,1,urwali-koniowi-jezyk,wiadomosc.html

***


Przypadek Sali ma swój ciąg dalszy. Trafiła w ręce pana Wojciecha Ginko ze Zbrosławic. Na swojej stronie (http://www.myslacokoniu.pl/wwr.php?id=153 , ntatka z 01.09.2010) pisze tak:

Końmi zajmuję się od lat, ale muszę przyznać, że dopiero poznanie natural horsemanship pozwala tworzyć fascynujące i prawdziwie przyjacielskie relacje z koniem. Ta wiedza pozwala także "wyciągać" konie z największej traumy. Dobrym przykładem jest Sali z mysłowickiego klubu, którą fachowcy ładowali do przyczepki przy pomocy bata i sznurka przywiązanego do języka. Tą "stara kozacką metodę" zastosowała lekarz weterynarii i instruktor (w jednej osobie). No comments. Sali straciła 50% języka i 100% zaufania do ludzi. Odnalazłem klacz i zabrałem na zgrupowanie do Chróst, na którym każdy z uczestników realizował swój plan ustalony ze mną, ale także wspomagał swoim doświadczeniem innych. Po trzech dniach Sali wchodziła bez kantarka do przyczepki. (...) Kiedy zabierałem klacz z Mysłowic nie pozwalała wyprowadzić się z boksu i chowała przede mną łeb do kąta. W Chróstach początkowo klacz stała odwrócona zadem do drzwiczek od boksu. Po trzech dniach stała bokiem. Po dziesięciu wystawiła łeb na korytarz i zaczęła się tarzać na pastwisku."


Sali - zdjęcie aktualne


***


I ciąg dalszy ciągu dalszego...

w dniu 21 października 2012 roku został sporządzony akt oskarżenia przeciwko pani Jolancie Ziaja - Kardyka. Zarzuca się w nim oskarżonej, że:

"W dniu 30 maja 2010 roku w Mysłowicach przy al. Spacerowej 23 na terenie PUHP "PURUS" Sp. z o.o., jako osoba zarządzająca obiektem sportowo - rekreacyjnym należącym do spółki "PURUS", poleciła pracownikowi Pawłowi Michalskiemu wprowadzenie klaczy o imieniu Sali stanowiącej własność Stanisława Liszki do bukmanki w ten sposób, iż Paweł Michalski na jej polecenie założył na język zwierzęcia pętlę wykonaną ze sznurka od snopowiązałki, a następnie ciągnął za ten sznurek, w wyniku czego część języka klaczy uległa amputacji, co stanowiło znęcanie się nad klaczą ze szczególnym okrucieństwem, tj. o czyn z art 18 § 1 kk w zw. z art. 35 ust. 1 i 2 Ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. o ochronie zwierząt, w brzmieniu obowiązującym przed wejściem w życie w dniu 01.01.2012r zmian określonych ustawa z dnia 16.09.2011 na podstawie art. 24 § 1 31 469 kpk, sprawa podlega rozpoznaniu przez Sąd Rejonowy w Mysłowicach w trybie uproszczonym."

Sąd Rejonowy w Mysłowicach Wydział II karny, który na podstawie aktu oskarżenia rozpoznał sprawę i w dniu 28 grudnia 2012 roku wydał wyrok:

"Przyjmując, że okoliczności czynu i wina oskarżonej nie budzą wątpliwości na podstawie art. 500 § 1 i § 3 kpk

1. uznaje oskarżoną Jolantę Ziaję - Kardyka za winną popełnienia zarzucanego jej i opisanego powyżej czynu, stanowiącego występek z art.18 § 1 kk w zw. z art. 35 ust. 1 i 2 Ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. o ochronie zwierząt, w brzmieniu obowiązującym przed wejściem w życie w dniu 01.01.2012r zmian określonych ustawa z dnia 16.09.2011 na podstawie art. 24 § 1 31 469 kpk, (...) wymierzając jej karę 12 (dwunastu) miesięcy ograniczenia wolności, polegającej na wykonywaniu nieodpłatnej, kontrolowanej pracy na cele społeczne związane z ochroną zwierząt w wymiarze 40 (czterdziestu) godzin w stosunku miesięcznym;

2. na podstawie art. 35 ust. 5 Ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. o ochronie zwierząt, w brzmieniu obowiązującym przed wejściem w życie w dniu 01.01.2012r zmian określonych ustawa z dnia 16.09.2011 orzeka wobec oskarżonej nawiązkę w wysokości 1000 zł (jednego tysiąca złotych) na rzecz towarzystwa Opieki nad Zwierzętami z siedzibą w Warszawie;

3. na podstawie ar 46 § 1 k.k. orzeka wobec oskarżonej obowiązek naprawienia wyrządzonej szkody w części poprzez zapłatę na rzecz Sławomira Liszki kwoty 2403,06 (dwa tysiące czterysta trzy złote 06/100);

4. na podstawie art 624 § 1 k.p.k. oraz art. 17 ust. 1 Ustawy z dnia 23 czerwca 1973 roku o opłatach w sprawach karnych zwalnia oskarżoną w całości od obowiązku zapłaty kosztów sądowych i obciąża nimi Skarb Państwa.

Ogłoszony wyrok nie jest prawomocny.

***


Kolejne postscriptum na podstawie informacji z komentarzy pod tym artykułem: W dniu 03.06.2014 po kolejnym rozpatrzeniu sprawy Jolanta Ziaja Kardyka została jest winna zarzucanynych jej czynów i skazana na:
* 1 rok i 2 miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata z art.35 ust.1 i 2, tj. znęcanie się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem
* zakaz wykonywania zawodu i prowadzenia działalności związanych z wykorzystaniem zwierząt i oddziaływania na nie na okres 3 lat (art. 35 ust.4)
* nawiązkę na rzecz Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w wysokości 2000 PLN
* pokrycie kosztów sądowych
* wypłacenie pokrzywdzonemu Sławomirowi Liszce kwoty 2403,06 PLN.

Adwokat oskarżonej zaskarżył powyższy wyrok Sądu Rejonowego w Mysłowicach w całości. W dniu 07.11.2014 odbyła się rozprawa apelacyjna. Poprzedni wyrok zostal podtrzymany w całości. Wyrok jest prawomocny. Niestety w Mysłowicach funkcjonuje już kolejny ośrodek pani JZK o nazwie "Jokar".