Afera w Wolicy




czyli: o ludzkiej głupocie i pazerności

12.04.2017


Już dobre kilka lat temu odpuściłem sobie aktywne udzielanie się na konikowych forach. Niemniej jednak zaglądam na nie od czasu do czasu, a choć nie zabieram głosu, to jednak "czasami człowiek musi, inaczej się udusi". Sprawa, o której chciałbym napisać, wyszła na światło dzienne już 2 tygodnie temu, na początku kwietnia i była związana z Jeździeckim Ośrodkiem Hipoterapii "Rancho" w Wolicy koło Buska-Zdroju. Ośrodek przed laty reklamował się jako miejsce z pięknymi krajobrazami, fachową kadrą, bardzo łagodnymi końmi i niezłym zapleczem (w tym: krytą ujeżdżalnią). Prócz typowego zestawu usług: jazd konnych, usług pensjonatowych, okolicznościowych imprez itd. prowadzona była też hipoterapia oraz zajęcia rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych ruchowo (ośrodek współpracował tu ściśle ze szpitalem i Sanatorium Dziecięcym "Górka" w Busku). Niestety los była okrutny: w lipcu 2010 roku pojawiła się informacja o wypadku samochodowym, w którym zginęli właściciele i hodowcy, państwo Marzec. Ośrodek zaprzestał działalności, ok. 30 koni zostało sprzedanych.

W 2016 roku z Kołobrzegu do Wolicy przybyli Sylwia i Paweł Osuch, którzy stali się dzierżawcami gospodarstwa. W wywiadach udzielonych w lipcu lokalnemu "Tygodnikowi Ponidzia" wyrażali chęć stworzenia całorocznego ośrodka rekreacyjnego oraz mini zoo. Mówili, że posiadają kilkanaście spokojnych koni, które są ich pasją, a niektóre są uratowane z ubojni. Mieli prowadzić dla dzieci obozy letnie w stylu western, planowali postawić domki drewniane, organizować festyny z udziałem koni. Reklamowali się na całego, a "Tygodnik Ponidzia" im wtórował, publikował kolejne optymistyczne wywiady, działając zapewne w najlepszej wierze. Właściciele mówili nadal o pięknym miejscu, o tym, że "każde zwierzę, które do nich trafiło, nie znalazło się tam bez powodu, każde jest wyjątkowe, ma swoją historię, a oni chcą im zapewnić nie tylko komfort ale i spokój". No i pięknie, ale... Już 2 miesiące później, we wrześniu, w tychże wywiadach dało się odczuć jakby pewne zniechęcenie. Właściciele napomykali o ciężkiej pracy, "z niechęcią przyznając, że dobre pomysły to nie wszystko, a deszcz złotych monet nie chce spaść".



"Rancho" na jesieni 2016 r. zaczęło ogłaszać, że przyjmuje też konie "po kosztach" na emeryturę. Ostatni taki anons ukazał się na Re-Volcie 18 lutego 2017 roku (zapewne nie tylko tam się pojawił). Ogłoszenia mówiły o przyjmowaniu koni bez względu na wiek. Obiecywano karmienie 2 razy dziennie wysłodkami, śrutowanym owsem i jęczmieniem, marchwią i siekanymi buraczkami czerwonymi oraz oczywiście sianem. Zapewniano, potencjalnych zainteresowanych, że właściciel konia po przekazaniu go będzie mógł go odwiedzać kiedy tylko będzie miał na to ochotę. Wyglądało to na naprawdę świetną okazję, więc nie dziwota, że sporo ludzi postanowiło skorzystać z tej jakże szczodrej oferty. Jednak już 4 kwietnia tego roku pani Konstancja Kostera informowała: "Na portalu Re-Volta znalazłam ogłoszenie od pani Sylwii Osuch z treścią że przyjmą wszystkie konie, stare, chore, kontuzjowane, że mają 24 ha ziemi, ze sa miłośnikami koni i prowadzą taką oazę dla zwierząt. Po rozmowach telefonicznych z p. Sylwią jechałam sprawdzić tamto miejsce - wydawało by się raj na ziemi, ogromne pastwiska dla koni, góry jedzenia, ponad 20 koni szczęśliwie biegających po padokach, świnki, kozy i inne zwierzęta, wszystkie w naprawdę bardzo zadbane." Pani Konstancja oczywiście zapytała, skąd Osuchowie mają środki na utrzymanie tylu koni. W odpowiedzi usłyszała, że mają swoje siano, słomę, zboża, warzywa i wszystko inne, że dostają dofinansowanie z Unii, że znajomy weterynarz i zaprzyjaźniony kowal biorą grosze za swoje usługi. "Kilka dni później zorganizowałam transport i Princessa została przewioziona na Rancho Wolica. Co parę dni dzwoniłam, aby uzyskać informację jak klacz sie ma, jak sie zachowuje, zwyczajnie za nią tęskniłam i chciałam wiedzieć czy wszystko w porządku. Jakiś czas po tym jak ją wywiozłam dostał anonimowy telefon z informacją, żebym miała konia na oku, że na Rancho dzieją się złe rzeczy i żebym uważała jeżeli zależy mi na koniu. Po tym telefonie wsiadłam w samochód, zebrałam ludzi i jechaliśmy odwiedzić Princessę; na miejscu zastaliśmy brykające na padoku konie, i wszystko wydawało się być w porządku. Jakiś czas później znów dostałam anonimową wiadomość, tym razem na FB, ostrzegającą mnie abym zabrała stamtąd konia, ale wtedy pomyślałam sobie że ktoś chce mnie tylko nastraszyć i zlekceważyłam podobną wiadomość. W między czasie kontaktowałam się z Sylwią Osuch, aby przesłała mi zdjęcia Princessy, jednak zdjęć się nie doczekałam i znów dostałam wiadomość od tej samej anonimowej osoby, abym skontaktowała się z fundacją Viva, ponieważ Osuchowie wysprzedają konie na rzeź. Od razu zadzwoniłam pod wskazany numer, faktycznie pani z fundacji potwierdziła te informacje, dowiedziałam się też mnóstwo innych rzeczy, których wolała bym nie wiedzieć. Od razu załatwiłam transport i następnego dnia jechałam odebrać mojego konia. Na miejscu gdzie jeszcze 2 miesiące temu było ponad 20 koni, zastałam tylko 6, w tym moją Princessę. Paweł Osuch tłumaczył się tym, że nie stać go na utrzymanie tylu koni i poznajdował im nowe domy w Poznaniu, zaś jego córka zapewniała mnie że wszystkie konie trafiły do swoich poprzednich właścicieli. Dowiedziałam się również, że mimo starej kontuzji, Princessa jezdziła w tereny (oczywiście gdy oddawałam im konia, Osuchowie zapewniali że Princessa nie bedzie chodziła pod siodłem). Teraz inna dziwna sytuacja: w dniu kiedy zawiozłam tam Princessę Osuchowie pod opieką mieli ślepą, siwą klacz, oraz młodego konika wzrostu mojej klaczy. W trakcie odwiedzin Princessy tych koni juz nie było, oczywiście zapytałam co się z nimi stało. Osuch powiedział że ślepa klacz miała raka kopyta, a ten młodziak miał wybite zęby i też oddał go poprzedniemu właścielowi [Tomek_J: dalej następuje opis złego traktowania koni przez p. Osucha i oskarżenie go o doprowadzenie do ich śmierci, co jednak nie zostało poparte w żaden sposób dowodami, więc ten fragment pomijam] Dzisiaj Osuchów w Wolicy juz nie ma, zabrali 5 koni, które jeszcze im zostały i uciekli. Wiem też, że wcześniej kręcili taki biznes w innym miejscu, wszystko działało tak samo, przyjmują konie za darmo i sprzedają na hak."

Pośrednio potwierdziła to inna dziewczyna, opowiadając (anonimowo) historię swojego konia, którego oddała tam w pensjonat "po kosztach", płacąc 300 zł/m-c (plus kowal i wet). Powiedziała, że do lutego ponoć wszystko wyglądało tam nieźle, ale w marcu dostała telefon od p. Sywlii, że będą się przeprowadzać do nowego miejca koło Nowego Sącza. 2 kwietnia, już po przeprowadzce, p. Sylwia telefonicznie informowała dziewczynę, że wszystko przebiegło w najlepszum porządku i konie już są na nowym miejscu i przy okazji poprosiła o pieniądze za kowala. Jednak po przeczytaniu alarmującego wątku na Re-Volcvie dziewczyna zadzwoniła do p. Sylwii udając, że o niczym nie wie i zapowiedziała się z wizytą u swojego konia. Pani Osuch miała odpowiedzieć, że "co prawda nie są urządzeni ale, że zapraszają". Gdy jednak dziewczyna poprosiła o dokładny adres nowej stajni, p. Osuch ponoć "pękła" i przyznała, że sprzedali konie, które ludzie im oddali, że konie były ich (na co mają umowy) i że musieli to zrobić z powodu braku pieniędzy. Dziewczyna czym prędzej pojechała po swojego konia - na szczęście udało się go odzyskać.



"Tygodnik Ponidzia", dotychczas publikujący peany pod adresem "Rancha", zmienił front po otrzymaniu kilku alarmujących maili. Opisał całą sprawę w papierowym wydaniu, niestety pomijając ogólnie dostępną wersję elektroniczną, na której wcześniej "Rancho" zachwalał. Szkoda, taki materiał dotyczący oszustwa i złego traktowania zwierząt powinien obowiązkowo znaleźć się w internecie. To jest bowiem sprawa dotycząca osób z różnych części Polski, a wersja papierowa ma jedynie zasięg lokalny. O takich oszustwach trzeba informować i ostrzegać wszystkich, choćby po to, by takie sytuacje nie zdarzyły się ponownie. Na sprawie usiłuje też wylansowac się "Viva", która 11 kwietnia poinformowała, że pp. Osuchowie "w ciągu 2 lat mieszkali w czterech różnych miejscach, przekręty i matactwa zmuszały ich do przeniesienia się w inny rejon Polski." Fundacja złożyła zawiadomienie na policję i do prokuratury, a swoistej pikanterii dodaje fakt, że podobno sama Viva tam jakieś zwierzeta oddała na przechowanie... Na Facebooku piszą: "W chwili obecnej podejrzani mieszkają w okolicach Starego Sącza. W ich gospodarstwie zostały tylko 4 konie. Reszta zniknęła. Gdzie ? Mamy dowody, że pojechały do rzeźni." Cóż, na to odpowiem tak: jeżeli osoby prowadzące "Rancho" przejęły konie w oparciu o umowę sprzedaży lub darowizny, to miały prawo oddać te konie do ubojni (o ile faktycznie zwierzęta tam trafiły). To nie jest przestępstwo. Przestępstwem byłoby oddanie konia przekazanego im w pensjonat lub na zasadzie dzierżawy. Jeśli są takie przypadki (np. konie Vivy ?), to pp. Osuchowie powinni być jak najsurowiej ukarani. Jeśli jednak konie, które zostały oddane do ubojni, należały prawnie do ex-dzierżawców "Rancha", to nie ma co bić piany. W tym drugim przypadku proceder uboju, choć w moim odczuciu nie zasługujący na pochwałę, jest legalny i powinno się to uznać, cokolwiek się o tym myśli. Jem mięso, marcheweczki mi się na rozum nie rzuciły, więc naturalną koleją rzeczy muszę uznawać taką możliwość, jeśli nie chcę być hipokrytą. Co nie oznacza, że sam oddałbym swego konia do ubojni.

Jest to nie pierwsza i jak znam życie także zapewne nie ostatnia tego rodzaju sprawa. Prawdopodobnie jest też nie pierwsza w wykonaniu samych pp. Osuchów, bo do dziś istnieje wcześniejsze ogłoszenie na Re-Volcie z lipca 2015 roku. W tamtym czasie "działali" oni na podkarpaciu w Jodłowej, ogłaszając: "Nie oddawaj konia na rzeź !!! (...) Mamy bardzo dużo łąk i pastwisk, nasze konie są od wiosny do jesieni na pastwiskach (...) Konie dla nas są tylko przyjemnością, na którą nas stać i mamy możliwości trzymać ich dość sporo. (...) Jeśli jesteście zainteresowani przekazaniem do nas konia to proszę o kontakt." Można więc podejrzewać, że i w Jodłowej sprawa mogła zakończyć się podobnie. Co w sprawie "wolickiej" będzie dalej - czas pokaże. Na razie nie zostało powiedziane jasno, ile ze znanych dotąd przypadków oddania przez pp. Osuchów koni do uboju (wg "Vivy" jest ich szesnaście) było legalnych, a ile nie. Nie wiadomo, ile umów zawarto na piśmie i jak w tych dokumentach określono powinności pp. Osuchów.

W Wolicy część koni przebywała na zasadzie pensjonatu, część zaś została dzierżawcom "Rancha" po prostu przekazana na własność. Wiadomo z przytoczonych wyżej opowieści obu forumowiczek, ze ich konie były przekazane nie na własnośc, lecz "na przechowanie" i udało je się odzyskać. Natomiast osobom, które pp. Osuchom swoje konie oddały "na zatracenie" można w sumie współczuć, bo jak sądzę niejedną z nich teraz dręczy sumienie, niejedna zapewne strasznie żałuje swojej lekkomyślnej decyzji i przeżywa mocno całą tą aferę. Z drugiej jednak strony współczując można jednocześnie myśląc o tych osobach po prostu popukać się w czoło. Wiadomo, koń nie mysz, zjada więcej, kosztuje (zwłaszcza koń chory lub kontuzjowany). Różne sytuacje w życiu się zdarzają, czasem naprawdę nie ma za co swojego rumaka utrzymać, a z uwagi na stan zdrowia lub wiek sprzedać się go nie da; wówczas nie pozostaje nic poza próbami szukania mu dobrego domu. Ale to są sytuacje wyjątkowe. Jak sądzę parę osób poszkodowanych w sprawie oddało swe konie nie dlatego, że same nie miały co do ust włożyć, lecz po prostu dlatego, że ich zwierzta nie miały już dla właścicieli żadnej wartości użytkowej. Tymczasem oni chcieli mieć nowe, sprawne, zdatne do jazdy wierzchowce, jednakże na utrzymanie aż dwóch koni za bardzo nie było ich stać. Pozbyli więc się w ten najprostszy sposób obciążenia domowego budżetu, usprawiedliwiając to przed światem najczęściej nie najciekawszą sytuacją finansową, choć nie do końca było to zgodne z prawdą. W takich przypadkach jest to dla mnie podejście nieakceptowalne. Dlaczego kogoś tam nagle nie stać na utrzymanie zwierzęcia z tego tylko powodu, że zrobiło się stare ? Dlaczego taki ktoś oddaje konia obcym ludziom, którzy obiecują przysłowiowe gruszki na wierzbie, nie interesując się, co dalej się z nim dzieje i nie pokrywając koszów jego utrzymania ? Powtarzam: mowa to u osobach, które może nie sa milionerami, ale które też nie umierają z głodu. Nawet jeśli ktoś nie ma dalej ochoty zajmowac się swym koniem, a chcąc zadziałać w dobrej wierze i zapewnić mu faktycznie dobre warunki szuka takiego "azylu", to naiwnością wielką będzie przy tym myślenie, że świat jest pełen ludzi chętnych utrzymywać jego zwierzę za darmo ! Przecież wiadomo, ile koń je, wystarczy pomnożyć ilość używanych w miesiącu przez takie zwierzę kilogramów pasz przez ich najniższe ceny rynkowe, by stało się jasne, że na same "podstawy podstaw" utrzymania konia trzeba wydać w zależności od regionu Polski od 300 do 500 złotych. Ktoś, kto ma własne gospodarstwo, jest w stanie zejśc do 2/3 tej ceny, ale przecież nie niżej ! Myślenie, że ktoś za swoje prywatne pieniądze chce utrzymywać dziesiątki nie przynoszących dochodu zwierząt, to zwyczajny brak rozsądku. Bogaty właściciel stajni mając dobre serce może filantropijnie utrzymywać kilka nie swoich koni "po kosztach", a w pojedynczych przypadkach nawet utrzymać "żywą kosiarkę", przekazaną mu przez jakiegoś znajomego, za wyłącznie własne pieniądze - ale przecież nie cały tabun ! Każdy, kto chce wierzyć, że oddając konia nieużytkowego w obce ręce, zapewnia mu za friko dom i wikt aż do śmierci, jest albo infantylnym naiwniakiem, albo usiłuje uspokoić własne sumienie próbami wmawiania sobie fikcji. Jeżeli ktoś ogłasza chęć przyjęcia dowolnej ilośc koni "na dożywocie" za darmo, to taka oferta po prostu śmierdzi na odległość. "Za darmo" umarło. W 99,9% przypadków przejęte w taki sposób konie albo trafiają do ubojni, albo są odsprzedawane naiwnym za spore pieniadze.

Uważam, że ważniejsze od zaspokojenia własnych ambicji jeździeckich na nowym koniu jest dobro konia dotychczasowego. Unikanie kosztów utrzymania schorowanego, czy starego zwierzęcia nie dlatego, że nie ma się pieniędzy, lecz dlatego, żeby żyć sobie wygodniej i dostatniej, jest po prostu niemoralne. Nie mówię, że trzeba takiemu koniowi dawać złoty żłób i kryształowe poidło, nie mówię też, że trzeba koniecznie próbować za cięzką kasę leczyć nieuleczalne kulawizny. Ale dopóki ja sam mam co do garnka włożyć, dopóty nie wolno mi pozbywać się lekka ręką kłopotu. "Zwierze nie jest rzeczą !" - i właśnie w takich sprawach, a nie w głupich akcjach oszołomów przeciw ubojowi zwierząt ten slogan doskonale powinien mieć zastosowanie. Nie wolno mi nie chcieć zapewnić zwierzęciu podstaw: jedzenia, wody, wybiegu. Fakt, nie muszę tego zapewniać osobiście, mogę konia wysłać do jak najtańszego pensjonatu, ale moim obowiązkiem pozostaje dalej łożyć na jego utrzymanie i interesować się w miarę na bieżąco, co się z nim dzieje. Tak też zachowały się obie cytowane na początku tego tekstu panie - i szacunek im za to się należy. A także za to, że publicznie opisały sprawę.

A jako swoiste resume - jeszcze trzy forumowe komentarze, pod którymi się zdecydowanie podpisuję:

"Jak zależy Ci na zwierzaku, to go nie oddawaj. Jak oddajesz/sprzedajesz, to nowy właściciel może go nawet osobiście zjeść i tyle."

"Póki na koniu można dupsko wozić to kasa jest. Na kontuzji nie można wozić tyłka. Ot i cała prawda."

"I znów wraca ten sam temat. Jakiś hipokryta oddał szkapy mając nadzieję, że znajdzie frajerów którzy je będą utrzymywać. A frajerzy okazali się nie być frajerami i pozbyli się problemu. I wiecie kto dla mnie jest w tej sytuacji 100 razy bardziej nieuczciwym ? Ten hipokryta, który myślał, że w białych rękawiczkach pozbywa się problemu. A teraz wielki lament, że biedne konisie skończyły na haku. (...) Sama mam na stajni trójkę "bezużytecznych" staruchów, które na szczęscie nie chorują, a i tak wiem, ile kosztuje ich utrzymanie. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, żeby szukać im darmowego domu spokojnej starości i liczyć, że ktoś dochowa je do śmierci. Chyba, że życie kiedyś postawi mnie pod ścianą - to owszem oddam je, ale bez pretensji do świata, że jest taki okrutny..."

***


Uzupełnienie 28.04.2017:

Z informacji uzyskanych w PZHK wynika, że część zaginionych koni ma w ewidencji status: "ubój". Uboju dokonywano w Krakowie, Rawiczu i Katowicach. Dlaczego do tego doszło ? Cóż, albo ubojnie nie respektują prawa (i dostaną za to po tyłkach), albo państwo Osuchowie przedstawili w ubojniach "lewe" umowy kupna, albo wreszcie... przedstawili autentyczne umowy kupna. W rozmowie z dziennikarzem ośrodka TVP w Kielcach poinformowali, że konie żyją, ale nie zdradzą miejsca ich pobytu. Jak to się ma do ich statusu w PZHK ? Nie wiadomo... Powiedzieli też, że "nie będą tłumaczyć się z tego co zrobili ze swoją własnością". Jeśli faktycznie konie były ich własnością, to jest to niestety ich prawo. Sprawa jest tak naprawdę prosta jak budowa cepa i rzecz cała rozbija się tylko o ustalenie prawa własności do poszczególnych "znikniętych" koni. Jak należały do pp. Osuchów, to nie można im nic zrobić. Jak należały do do kogoś innego, to oczywiście pp. Osuchowie zostaną uznani za winnych np. z art. 286 kk. Paradoks jednak polega na tym, że tak naprawdę nadal nie wiemy w 100%, kto był właścicielem tych koni. Kilka osób twierdzi, że oddało zwierzęta w pensjonat, kilka - że sprzedali je za symboliczną złotówkę. W żadnym miejscu żaden z autorów tekstów mówiących o tej sprawie nie stwierdził: "pp. Osuchowie przestawili umowy kupna koni, które tym samym stały się ich własnością". Ale ani Viva, ani też żadna z pokrzywdzonych osób nie zaprezentowała skanu umowy, określającej na jakiej zasadzie ich konie znalazły się w Wolicy. Teraz zapewne będzie słowo pp. Osuchów kontra słowo właściciela zaginionego konia - i może okazać się, że g...ucio z tego wyniknie. To, że sprawę prowadzi policja, jeszcze o niczym nie świadczy. Podobnie jak wpisy w paszportach o przeznaczeniu do uboju. Na razie to tylko poszlaki. Oczywiście generalnie przychylam się do tezy o prawdopodobnym oszustwie i przestępstwie, ale podkreślam: tylko prawdopodobnym.

Państwo Osuchwie przenieśli się do gospodarstwa w Naszacowicach w gminie Podegrodzie. Sprawa, o której tu piszę, została przekazana policji w Toruniu, nastęnie trafiło do policji w Dębicy, dalej do Brzostka. Komisariat w Brzostku poinformował o zwróceniu sprawy do Torunia, stamtąd trafi do Komendy Policji w Busku Zdroju, gdzie ponoć jest już prowadzone inne postępowanie przeciw tym ludziom - o znęcanie się nad zwierzętami poprzez pozostawienie bez opieki przez nich w Wolicy dwóch... świnek wietnamskich. Podobno także komisariat w Stopnicy prowadzi przeciwko tym ludziom sprawę o przywłaszczenie przyczepy do przewozu koni. Co będzie dalej - czas pokaże.

Zródła:

http://www.tygodnikponidzia.pl/rancho-na-wolicy-znowu-tetni-zyciem/
http://www.tygodnikponidzia.pl/mini-zoo-i-obozy-letniskowe-w-rancho-na-wolicy/
http://www.tygodnikponidzia.pl/rancho-na-wolicy-rosnie-w-sile/
http://ogloszenia.re-volta.pl/inne/szczegoly/54699?kategoria=9
http://ogloszenia.re-volta.pl/inne/szczegoly/47933
http://ogloszenia.re-volta.pl/inne/szczegoly/59826
http://www.tygodnikponidzia.pl/ostatnia-podroz-z-wolicy-do-rzezni/
http://re-volta.pl/forum/index.php/topic,100929.0.html
http://swiatkoni.pl/news/12538,przypowiesc-o-naiwnosci.html
https://kielce.tvp.pl/30106910/wolica-co-sie-stalo-z-konmi-zglaszaja-sie-ich-wlasciciele