Grupa Trzymająca Władzę




czyli: o zamordyzmie po polsku

Wyrażone tu poglądy są wyłącznie moją prywatną opinią - Tomek_J
10.01.2013


4 stycznia 2013 roku na stronie internetowej PZJ pojawił się powtórzony za FEI taki oto komunikat:

"Sportowcy (posiadający licencje FEI i/lub PZJ), konie (posiadające licencje FEI i/lub PZJ) i osoby oficjalne (sędziowie, delegaci techniczni, gospodarze toru, stewardzi, lekarze weterynarii posiadający numer identyfikacyjny FEI i/lub PZJ) nie mogą brać udziału w nieautoryzowanych przez FEI i/lub PZJ zawodach. Jeśli zawodnik, koń lub osoba oficjalna weźmie udział w takich nieautoryzowanych zawodach, to taka osoba lub koń nie będą mieli prawa udziału w autoryzowanych przez FEI i lub PZJ zawodach międzynarodowych i krajowych przez okres sześciu miesięcy od daty ich zakończenia. Nieautoryzowane Zawody to takie, których nie ma w kalendarzu FEI i nie są autoryzowane przez Narodową Federację."



Dawno mnie tak szlag nie trafił, jak po przeczytaniu tego tekstu. Bezczelność i arogancja Związku jest jak piosenka: "nie zna granic". Objawy tej arogancji nasilały się od lat. Począwszy od podjętych wspólnie z PZHK działań wymuszających wprowadzenie paszportów koni, przez system iluś tam odznak typu "jeżdżę konno" aż po wyśrubowane opłaty za to, że zawodnik ośmiela się istnieć, a jego koń - oddychać. Teraz przyszedł czas na do granic bezczelności jawne działania, które już nawet nie zachowują pozorów służenia rozwojowi jeździectwa ani wszystkim tym osobom, które w jakikolwiek sposób z tym sportem są związane. Jest oczywiste, czemu wyłącznie ma służyć ten zapis: rozwojowi zamordyzmu i stworzeniu podstaw do jeszcze skuteczniejszego "darcia kasy" z jeźdźców. Pazerność działaczy wpisuje się zresztą w pazerność, jaką wykazuje nasz "żont" (jaki rząd, taka pisownia). Kiedyś PZJ dawał sygnał: chcesz być zawodnikiem, to płać, ile każemy. Dziś mówi: płać, siedź cicho i nie podskakuj, bo jak nie, to do u...śmiechniętej śmierci będziesz zawody oglądał wyłącznie z trybun. Tymczasem wielu zawodników z licencją, jeżdżących na licencjonowanych koniach, lecz nie mających przynależności klubowej i trenujących samodzielnie, teraz w związku z tym komunikatem utracą prawo startów, bo nie mają trenera z licencją PZJ ?... Dlaczego zawodnik, jego rodzic, czy sponsor ma mieć ograniczony wybór szkoleniowca do tylko takiego, który będzie na smyczy Związku ? Co ciekawe, w gronie takich zagrożonych osób znajdują się niektórzy czołowi zawodnicy, stanowiący trzon naszej kadry ujeżdżeniowej. Po tyłku dostaną też zawodnicy zarejestrowani w PZJ chcący jeździc też zawody afiliowane przez organizacje typu ECAHO, PLWiR, AQHA. Przez zakaz startu zawodników zarejestrowanych FEI ubiło rozwój innych dziedzin jeździeckich: westernu, czy raczkującego jeszcze u nas doma vaquera.

A osobną sprawą jest w tym zapisie brak jednoznacznego zdefiniowania "zawodów autoryzowanych" (to nie pierwszy bubel legislacyjny autorstwa Naszych Dzielnych Działaczy). Nieoficjalnie uważa się za takowe te nie umieszczne w kalendarzu FEI lub PZJ. Tyle, że np. zawodów regionalnych w tych kalendarzach nigdy nie było. Zatem dla zawodników PZJ udział w zawodach regionalnych PZJ jest... zabroniony przez PZJ. Kogoś tu zdrowo pogięło ! Przecież wyniki zawodów regionalnych są uznawane przez PZJ i brane pod uwagę np. w systemie nadawania nadawania klas sportowych... właśnie zawodnikom ! Po drugie: dopóki nie ma uchwały Zarządu PZJ i stosownych zmian w przepisach, zapis ten formalnie rzecz biorąc nie jest prawem ani przepisem. Jest jego łamaniem, jest takim samym "lewym" narzędziem zastraszania, jak niezarejestrowana broń w ręku bandyty.

Że co, że to nie PZJ wymyślił, tylko FEI ? Może. Ale PZJ nie musiał postanowienia wdrażać ślepo. To, że "tfurców" nowego przepisu dopadło głębokie skretynienie, to oczywistość. Ale to, że nikt w samym Związku nie miał odwagi przeciw temu zaprotestować, to już dno. Choć z drugiej strony... Pewnie, że Związek nie protestował, skoro przepis jest mu jak najbardziej na rękę. W wielu federacjach są przepisy odmienne niż w FEI, każda federacja ma do tego prawo. Dlaczego więc tu PZJ przyjął tą FEI-owską bzdurę wprost ? Bo ten zapis Związkowi jest na rękę - daje władzę i pieniądze.

Żyjemy w Polsce. To taki dziwny kraj, gdzie husarskie i ułańskie tradycje są ciągle żywe, a koń jest po dziś dzień trwałym elementem - nie waham się nazwać tego nieco górnolotnie - kultury narodowej. To także taki dziwny kraj, gdzie mimo tych tradycji jeździectwo wysokiej klasy dogorywa, a jego resztki istnieją wbrew państwowemu systemowi i tylko dzięki inicjatywom osób prywatnych i sponsorom. Polskie jeździectwo najwyższych lotów skończyło się w 1980 roku na olimpiadzie w Moskwie i od tamtego momentu leży ono i kwiczy. Aktualny jego poziom jest do tego stopnia kiepski, że za wielki sukces Związek pozwala sobie uznawać udział i dalsze miejsca zawodników w międzynarodowych zawodach wysokiej rangi - to tak, jakby radować się z 40 miejsca Justyny Kowalczyk na TdS i przyznawać działaczom PZN wysokie premie za tak cenny wkład w rozwój polskiego narciarstwa... To samo zresztą dotyczy naszej piłki nożnej. Tyle tylko, że po 30 latach piłkarskiego marazmu ktoś wreszcie zrozumiał, że pierwszym krokiem do naprawy chorej sytuacji jest masowe budowanie "orlików", a drugim - wymiana "betonowych działaczy". Najwyższy więc czas zrozumieć, że dla uzdrowienia sytuacji w polskim jeździectwie potrzebne są dokładnie te same działania: wymiana działaczy i upowszechnianie sportu na najbardziej podstawowym szczeblu. Temu drugiemu celowi ma służyć nie tylko system odznak, ale popularyzacja jazdy konnej i rywalizacji sportowej na poziomie amatorskim. Każde działanie, każda decyzja, które uderzają w osoby chcące w taki, czy inny sposób wspomagać amatorów, to ordynarne świństwo ze strony Grupy Działaczy Trzymających Władzę.

To, że oficjalny zawodnik chcąc grać fair nie powinien startować w "amatorkach", to taka oczywistość, której nie trzeba wkładać w oficjalne ramy. To samo może dotyczyć startu w takich zawodach konia wysokich lotów - choć tu akurat sytuacja nie jest tak jednoznaczna, bo dla niedoświadczonego amatora pierwsze starty na dobrym koniu (czytaj: z rejestracją w PZJ) to dobra rzecz i cenne doświadczenie. Ale przecież wcale nie o fair play w tym zarządzeniu chodzi. I nie tylko o samych zawodników i ich konie. Zarządzenie dotyczy - przypomnijmy - takich osób,jak: sędziowie, delegaci techniczni, gospodarze toru, stewardzi, lekarze weterynarii. Oj, jakimż straszliwym przestępstwem byłoby dziś zorganizowanie dla zabawy zawodów dla pensjonariuszy-rekreantów np. na wrocławskich Partynicach ! Ba, takie Akademickie Mistrzostwa Polski, do tej pory rozgrywane w oparciu o przepisy PZJ, to w świetle obecnego komunikatu jednak zawody towarzyskie, w których startowali amatorzy bez licencji - czy więc to koniec AMP-ów ? Za zorganizowanie dziś kolejnej edycji zawodów Stajni Trot "trotowiczom" groziłoby dyskwalifikacyjne dożywocie - bo byliby zawodnikami i sędziami na takich nieautoryzowanych i nie umieszczonych w kalendarzu PZJ "amatorkach", pozbawionych Najjaśniejszego Błogosławieństwa świętego Związku. Organizując w przeszłości nasze zawody towarzyskie staraliśmy się zapewnić ich najlepszy możliwy poziom organizacyjny, m.in. zapraszając do współpracy sędziów najwyższej klasy. Dziś takie zawody nie będą już mogły być sędziowane przez jakiegokolwiek zaprzyjaźnionego z nami sędziego po PZJ-owskim kursie. Dziś takie zawody przestają mieć sens jako narzędzie do poprawienia poziomu naszego jeździectwa.

Przedstawiciel Związku, pan Tomasz Mossakowski tłumaczy się, że "FEI nie daje mu w tej kwestii żadnego wyboru", lecz dodaje zaraz: "W ciągu miesiąca opracujemy metodę autoryzacji zawodów towarzyskich, tak by mogły być wpisywane do kalendarza i nie generować przy tym dodatkowych kosztów." Ha ! Już widzę, jak PZJ opracowuje metodę BEZPŁATNEJ autoryzacji ! Doskonale też skomentował sytuację pan Sławomir Dudek na stronie swiatkoni.pl: "Przyznam, że ciężko mi zrozumieć i znaleźć dobre strony w tworzeniu regulacji, która używa jakiegoś pojęcia bez jego jasnego sprecyzowania. Nie widzę w tym nic dobrego. Mało, powiem nawet, że mnie to przeraża.W ten właśnie sposób tworzy się zamiast prawa niby-prawo, w którym interpretacja nieprecyzyjnych zapisów przypisana jest do "dzierżących władzę". Jeśli więc słyszę takie słowa z ust człowieka mającego przez najbliższe 4 lata przewodzić grupie odpowiedzialnej za tworzenie i przestrzegania regulacji prawnych (przepisy i regulaminy) to najzwyczajniej w świecie się boję. Tak ma wyglądać nowa jakość działania PZJ ? Uznawanie "do tyłu" zawodów towarzyskich za autoryzowane ? To proponuje pan Tomasz Mossakowski jako przewodniczący KS PZJ. Oczywiście na dzisiaj nie wiadomo według jakiego klucza. Więc zawodnicy, konie i osoby oficjalne, którzy wezmą w nich udział muszą się liczyć z faktem, że jakieś zawody z tych czy innych względów tej autoryzacji nie otrzymają. Jak widać pojęcie vacatio legis jest całkowicie obce Zarządowi i KS PZJ. Dlaczego? Przecież to bardzo stara praktyka, często stosowana od wieków przez twórców dobrego prawa !" . No i w kwestii owej autoryzacji "amatorek" ostatnie pytanie: po - uczciwszy uszy - jakiego "wuja" każdy właściciel rekreacyjnej stajenki i każda grupa przyjaciół, która chce zobie zorganizować "zawody podwórkowe" miałaby je w ogóle do PZJ-u zgłaszać ?! Przecież takim osobom ten Związek NIE JEST W OGÓLE DO NICZEGO POTRZEBNY ! Prezes Łukasz Abgarowicz powiedział: "Postaram się spowodować, żeby jak najszybciej na naszej stronie znalazła się taka interpretacja, która pomoże nam wszystkim do czasu opracowania jasnej definicji zawodów autoryzowanych i reguł jakimi na autoryzacja mają się rządzić. Naszą intencją jest włączenie do tej grupy zawodów towarzyskich bez zwiększania kosztów tych zawodów [He, he, już to widzę !] zarówno dla organizatorów jaki ich uczestników. Nie jest nasza intencją krzywdzenie kogokolwiek. Po prostu pewne rozwiązania narzuca nam FEI jaki swojemu członkowi. W takiej samej sytuacji są tez inne narodowe federacje. Część z nich, jak na przykład niemiecka, już wcześniej uporały się w pewien sposób z tym problemem obejmując swoim zasięgiem coś na kształt zawodów towarzyskich (u nich nazywanych zawodami amatorskimi). Mamy więc na kim się wzorować." Tyle tylko, że jeśli kiedyś jeszcze my jako Stajnia Trot zorganizujemy jakieś zawody, to ja sobie ABSOLUTNIE NIE ŻYCZĘ, by Związek je "obejmował zasięgiem" swoich łap. A przy okazji: skoro związek niemiecki już jakoś się z problemem uporał, to dlaczego polski się nawet za to jeszcze tak naprawdę nie zabrał ?...

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt niedawnych zmian na wysokich szczeblach władzy Związku. Dziś wielu delegatów komentuje: "Jako delegat na zjazd wyborczy wstydzę się, że głosowałem na tych ludzi. Cały ten związek robi się coraz bardziej chory. Głosowałem na nowych ludzi,a oni powołują na stanowiska starą gwardię. Do tego ludzi, którzy powinni wnuki bawić, a nie przeszkadzać normalnym ludziom uprawiać jeździectwo. AMEN" Zadziwiająca jest ta typowa dla PRL-u synteza pruskiego drylu z radzieckim marksizmem. W dodatku prowadząca do nadzwyczaj chorej sytuacji: przez większość miesięcy nie ma w ogóle żadnych zawodów, w minionym roku mnóstwo ich było odwołanych z uwagi na brak chętnych, a teraz jeszcze nie będzie towarzyskich. Po co w tej sytuacji w ogóle uprawiać sporty jeździeckie ?