1000 dni Stajni Trot !

Parę dni temu wszedłem sobie na naszą stronę. Przypadkiem wzrok "ześlizgnął się" z tytułowego obrazka Gosi na Deście i padł na informację: "Stajnia rozpoczęła działalność 17 października 2004 roku, istnieje już 986 dni"...



Tak, tak, to już prawie 3 lata ! Właśnie dziś jest ten dzień, "millenium" naszej stajni ! 1000 dniu - to brzmi dumnie, ale i skłania do refleksji. Przejrzałem sobie archiwum "wydarzeń", stare "Galerie", powspominałem nieco melancholijnie i... zrobiłem "bilans zysków i strat". Chcecie wiedzieć, co nam się udało, a co nie ? Proszę:



Zbudowaliśmy stajnię i w październiku 2004 sprowadziliśmy do niej nasze zwierzaki. Przeprowadzka odbyła się wierzchem, a dla Fuksiaka była to zaledwie czwarta (!) jazda i pierwszy w życiu teren. Zaczynaliśmy od prawie że prowizorki, kończonej w szalonym pośpiechu na dzień przed sprowadzeniem do nas naszych koni (tu ogromne podziękowania dla HugO, który bardzo, bardzo nam wtedy pomógł !). Budynek był zrobiony z surowego pustaka żużlobetonowego, psychodelicznie szary. Dach nie był skończony, szef ekipy budowlańców okazał się moczymordą złamaną. W boksach nie było krat, więc podczas przechodzenia przez korytarz "zjadliwą" Destę trzeba było omijać szerokim łukiem. Do dziś pamiętam swoje przerażenie, jak odwróciwszy się na chwilę nie dopilnowałem sprawy i odwracając się z powrotem ujrzałem lekko podpitego sąsiada, czule tulącego się do jej mocno zszokowanego pyska !



Pierwsze codzienne problemy: skąd wziąć siano i owies ? Składowanie obornika na malowniczej i baaardzo rozległej kupie obok stajni (do dziś wszystko tam rośnie jak wściekłe !) Pierwsza zima, obawy o zdrowie koni (na szczęście płonne). Fuks kopiący gigantyczne dziury na wybiegu (raz wykopał dziurę wielkości sporej wanny, sięgającą aż do ławy fundamentowej). Mnóstwo przeróbek i doróbek. Pierwszy drewniany paśnik, doszczętnie zjedzony przez konie. Wieszaki na siodła, wieszak na derki, półki, pierdółki... Kilkakrotne zmiany wiecznie psującego się (z naszej winy !) elektrycznego pastucha. Pierwsze "poważne" jazdy Fuksa, szkolonego przez Gosię, jego szybkie postępy. No i niestety zaczęły uwidaczniać się problemy zdrowotne Desty...



Rok 2005 zaczął się nieco pechowo. Niech każdy posiadacz stajni zapamięta tę złotą maksymę: "zrzucając koniom siano z poddasza nie zrzucaj także siebie." Rączka i kręgosłup do remontu, zagojone zaskakująco szybko. Prace domowe i stajenne w gipsowym gorseciku od pach aż po... [tu wstaw odpowiednie określenie] i gipsie na ręce. Dało radę - udało się nawet zbudować płytę obornikową i postawić wokół niej murek !



Początek maja. Pogoda jak złoto. Niespodziewanie zjawiła się u nas Sonia. Sam nie wiem, jak to się tak naprawdę stało, ale od razu "wrosła" w to miejsce, stając się nie tylko częścią stajni, ale i naszą przybraną córką. Przyjazd Miry i Meteora z Sonią "na wakacje" (te wakacje dla Meteora trwają do dziś !), walka z dzikimi narowami "Młodego" i naprawianie mnóstwa poczynionych przez niego zniszczeń. Grodzenie pastwisk na naszym hektarze (całym jednym !) Szał pracy domowej (kończenie budowy i naprawianie szkód po "fachowcach") i stajenno-konikowej. Wizyty, wizyty, wizyty - drzwi się dosłownie nie zamykały ! Przez nasz dom przewinął się ogromny tabun naszych krewnych i znajomych, których chciałbym tu cieplutko pozdrowić i podziękować za wspólne spotkania, dyskusje, ogniska i pomoc. Dość powiedzieć, że była u nas chyba znakomita większość najbardziej zasłużonych osób z forum "Nasza Szkapa" na nie działajacym już, niestety, serwerze DYSKUSJE.PL.



Budowa dużej, stalowej wiaty dla koni - ciągnąca się przez całe lato. Nowe paśniki. Udział w Dożynkach. A poza tym szał szkoleń - całe mnóstwo kursantów, chcących szkolić się w jeździe konnej. Weekendy poświęcone w zasadzie tylko im. Tłumy dzieciaków, ich rodziców i babć, wsadzanych bez wyjątku na konie (dla babć też nie było taryfy ulgowej !). A pod koniec roku operacja stawu Desty i gorączkowe poszukiwanie możliwości zdobycia niedostępnego w Polsce leku dla konia - zakończone sukcesem dzięki Monice, MWW z Forum "Muratora").



Rok 2006 był już inny, spokojniejszy, bardziej zaplanowany, rozsądniejszy (nie mówię, że rozsądny, tylko że rozsądniejszy w porónaniu do poprzedniego !) Jazdy, szkolenia koni, szkolenia ludzi. Nasze kursantki pnące się po szczeblach naszych kolejnych certyfikatów jeździeckich. Pierwsze zawody Fuksa i Meteora. No i pierwsze wygrane ! Ogromne, po prostu ogromne postępy koni - tak w ujeżdżeniu, jak i skokach.



Dziewczyny zaliczające PZJ-owskie Odznaki Jeździeckie. Wizyty z końmi i bez koni w różnych miejscach. Treningi u pani Hansen. Poszerzenie powierzchni pastwisk o ponad połowę dzięku życzliwości sąsiada "zza płota". Pierwsze poważniejsze prace "rolnicze". I wreszcie wydarzenie nieco zaskakujace: Zlot "Stajenki" w Sączowie ! Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej braliśmy udział w tak udanym spotkaniu, w tak dużym gronie tak sympatycznych ludzi !



Jesień. Niespodzianka: dostaliśmy propozycję darowizny 2 koni. Organizacja wszystkiego, co było związane z ich przeprowadzką do Sączowa. I znowu praca, grodzenie nowego wybiegu. Dalsze powiększanie łąk i pastwisk dzięki uprzejmości sąsiadów. A tuż po Nowym Roku - moja "przymusowa" emigracja, na szczęście krótkotrwała.



Rok 2007. Teraz. Sezon w pełni. Mamy młode, zdrowe i bardzo dobrze wyszkolone konie. Stajnia nabrała kształtów docelowych, choć marzy nam się jej rozbudowa w niedalekiej przyszłości. Dzięki nam (powiem nieskromnie) wzrosło zainteresowanie końmi, a pogłowie koni we wsi wzrosło 3-krotnie. Mamy teraz 2 razy więcej pastwisk, możliwość korzystania z maszyn rolniczych i perspektywy na tanie siano i słomę. Mamy też mnóstwo miejsca do jazd ujeżdżeniowych i treningów skokowych. Mamy masę cennych doświadczeń związanych zarwóno ze szkoleniem koni, jak i z organizacją stajni w ogóle. Mamy też całą masę roboty, ale to już nas nie dziwi A z ostatnich sukcesów - "juniorowe" i "seniorowe" wicemistrzowskie tytuły, zdobyte na Amatorskich Mistrzostwa Polski w Zbrosławicach oraz zorganizowanie przez nas bardzo udanych Amatorskich Zawodów Ujeżdżeniowych "Stajnia TROT 2007".



Czego się nie udało zrobić ? Tak naprawdę chyba tylko jednego:

Tworząc stajnię chcieliśmy podziałać trochę dla dobra koni niechcianych, sprzedawanych za grosze do rzeźni. Jeden z boksów miał być dla takich właśnie zwierząt: wykupiony koń miał być leczony, odkarmiony, w razie potrzeby także podszkolony i oddany po wyłącznie kosztach własnych komuś, kto chciałby mu zapewnić dożywocie w dobrych warunkach. Na razie niestety nie jest to możliwe. Ale mam nadzieję, że i to się kiedyś spełni i prócz dodatkowych obowiązków da także wiele satysfakcji.

Dziękujemy wszystkim Wam, którzy pomogliście nam w realizacji naszych planów, którzy chcieliście być naszymi gośćmi - tak w reali, jak i wirtualnie. Pozdrawiamy i zapraszamy do nas !