"Panewnicka" zazwyczaj gromadzi całkiem sporą publiczność i liczne grono zawodników. Tak też było
i teraz. W tym roku organizatorzy musieli zmagać się nieco z dość silnym wiatrem, który kilkakrotnie
"kładł" niektóre przeszkody (zwłaszcza mur). Na szczęście takie "atrakcje" nie zdarzały się podczas
przejazdów, a i obsługa parkuru stanęła na wysokości zadania, podtrzymując niektóre przeszkody
i sprawnie ustawiając te przewrócone i zrzucone. Generalnie należy pochwalić organizację imprezy,
zawody mimo lekkiego opóźnienia odbywały się sprawnie, był dobrze prowadzone, a widzowie mogli
je obserwować siedząc wygodnie przy "małym conieco".
Nasza ekipa (Pumcia, Soniq i Tomek_J) miała okazję oglądać przede wszystkim konkurs klasy LL. Jak
na każdych zawodach amatorskich tak i tu poziom jeźdźców i koni był zróżnicowany. Byli zawodnicy
startujący poza konkursem, były osoby pierwszy raz startujące w zawodach, byli też zawodnicy -
starzy wyjadacze takich imprez. "Wyjadaczami" można też było nazwać kilka koni, które nieraz
ratowały swoich jeźdźców z opresji, skacząc (i to bez zrzutki !) w sytuacjach, zdawałoby się, bez
wyjścia. Miło było popatrzeć na wszystkie pary - nawet te, którym szło przeciętnie. Widać bowiem
było, że generalnie ważniejsze od wściekłej sportowej rywalizacji jest dobro konia i wzajemne
relacje pomiędzy zwierzęciem i jeźdźcem. Konie dość dobrze i "bezstresowo" prowadzone i właściwie
traktowane, nie karcone po wyłamaniach, czy zrzutkach - przyjemnie było popatrzeć na rywalizację
w tej sympatycznej inieco piknikowej atmosferze.
Niestety nie o wszystkich jeźdźcach dało się coś dobrego powiedzieć. Na wyrazy najwyższej nagany
zasługiwał pewien pan z mysłowickiego klubu "Purus", którego litościwie prezentuję tu od tyłu.
Abstrahując od miernych (łagodnie mówiąc) umiejętności skokowych tego jeźdźca za hańbiący uważam
sposób użycia przezeń "pomocy jeździeckich" (cudzysłów celowy). Pan ten powinien zadać sobie pytanie,
jaki cel mu przyświecał, gdy samemu będąc takim sobie jeźdźcem zdecydował się startować w dodatku
na całkowicie nieprzygotowanym koniu. Jaki sens ma branie udziału w konkursie, skoro nie potrafi się
zagalopować ? Zagalopowanie polegało bowiem na obtłukiwaniu konia palcatem (czasem kilkukrotnie).
Biedne zwierzę obrywało także przed (!) niemal każdym skokiem - czy to ma być dla konia zachęta
do oddania poprawnego skoku ? Nie dziwię się, że ów jeździec został już w pierwszym przejeździe
przez jednego z widzów "ochrzczony" mianem "Mister Bat"...
Jeśli w przyszłości temu panu przyjdzie do głowy startować w jakimś konkursie, rekomenduję mu
konkurs kroju i szycia, względnie turniej bierek korespondencyjnych. Jeśli ukłuje się igłą w palec,
lub wsadzi sobie bierkę w... oko, to przynajmniej zaboli to jego, a nie bogu ducha winne zwierzę.
Szkoda, że sędzia nie reagował na wyczyny tego człowieka, którego poczynania spotykały się z bardzo
dosadnymi komentarzami publiczności. Mam nadzieję, że więcej tego pana na koniu nie zobaczę i że
podczas przyszłorocznej "Panewnickiej" będę widział tylko takie sielankowe obrazki: