Konkluzje po trzydniowej klinice ujeżdżeniowej z Anną Piasecką w Koniczynach:
Pojechaliśmy z Fuksiastym w piątek około południa. Zapakowaliśmy się bezproblemowo (he he prawie codziennie ćwiczyliśmy wchodzenie
i wychodzenie przez dwa tygodnie). Dojechaliśmy - bukmanka przeszła chrzest bojowy ! Na miejscu Fuksik denerwował się póki stał
w przyczepie. Gdy tylko go wyprowadziłam rozpoznał miejsce i wszedł do boksu jak do siebie. Od razu przyssał się do poidła i siana
Byliśmy nieco przed czasem, więc myknęliśmy na halę pooglądać co i jak. Kilka koni było na hali.
Dwa w munsztuku. Poobserwowaliśmy i trochę załamana poziomem poszłam z Przecinkiem zająć się smykiem. Osiodłani i zaowijkowani
poczłapaliśmy jak na skazanie.
Miałam około 30 minut dla siebie na rozgrzewkę i w tym czasie starałam się trochę rozluźnić Fuksa, co nawet szło mi w miarę, jako że halę
też pamiętał. No i zaczęło się... od poprawienia ogłowia: wędzidło za nisko, nachrapnik za nisko i za lekko zapięty. Wwrrr, co mi strzeliło
do głowy żeby czyścić ogłowie przed !!! w stresie zapomniałam je dokładnie dopasować Na szczęście
siodło i mój strój nie wzbudziły obaw bo bym chyba ze wstydu zapadła się pod piasek na hali... [Tomek_J: ale za to pani Ania pochwaliła
czystość sprzętu ! ]
Jazda rozpoczęła się od dużej dawki teorii, takiej bardziej sprawdzającej: a która to wodza jest zewnętrzna, a jak się prawidłowo robi
zmianę kierunku w kole itp. w końcu się przyznałam, że jestem po kursie sędziowskim, więc pani Ania odetchnęła z ulgą. No ale teoria
teorią, a praktyka skrzeczy, co się okazało na samym początku. W kłusie wodzę wewnętrzną i zewnętrzną mamy na kołach i elementach
wymagających zgięcia (narożniki, chody boczne) natomiast nie ma tego na liniach prostych. A ja zawsze jeździłam koniem lekko ustawionym
do wewnątrz. Jak stwierdziła pani Ania: nie należy tego robić bo kłus jest chodem w dwutaktowym w którym na prostych liniach koń musi być
oparty równo na obydwu wodzach aby pozostać rytmicznym. Za to w galopie jak najbardziej - łopatka do przodu to jest to. Eeech na dzień
dobry wtopa. Całe szczęście, że pani Ania zachowała pogodę ducha tłumacząc mi jak dziecku wszystkie moje błędy.
Cała jazda była poświęcona pracy nad impulsem w kłusie. Cały czas jeździłam na dużym kole prosząc o zaangażowanie zadu, starając się
zachować czułą, ale lekko przytrzymującą rękę. Skutki były, owszem Bardzo dużo czasu poświęciłyśmy
na przejścia kłus-stęp-kłus, kłus-stój-kłus. Pani Ania mówi, że to podstawa podstaw, a my o ile w górę OK jeszcze, to w dół na raaaaaaaaaty.
Należało uwrażliwić Fuksa na pomoce wstrzymujące i zaktywizować zad. Metodą na to miało być krótka ale stanowcza pomoc ręki, po której
następowało natychmiastowe odpuszczenie, żeby się nie mógł zawiesić. Ciężko mi było to zrobić, a jak już się zdecydowałam to oczywiście
bez wyczucia. Tu nas czeka duuużo pracy.
Tego dnia ćwiczyliśmy jeszcze przejścia galop-kłus-galop. Fuks trochę jednak latający był i nie mogłam tego galopu wysiedzieć, więc
jeździłam z przerwami trochę półsiadem trochę pełnym siadem i dużo pomogło. Fuks ciągnął mnie okropnie za rękę, a moje ciało nie
chciało pójść za radą pani Ani, żeby oddać wewnętrzna (ciągle mi się wtedy ustawiał na zewnątrz) to polecenie udało mi się zrealizować
dopiero w niedzielę. Na koniec próbowaliśmy zrobić żucie z ręki i tu porażka pełna, bo Fuks często chowa się przy żuciu. Na to pani Ania
miała gotowe rozwiązanie. Gdy tak się dzieje trzeba konia najpierw "wydłużać" do przodu - np. podrzucając wodzą i nie przejmować się, że
szarpnie głową. Jak koń zrozumie, że chcemy do przodu to lekko go przymykać i sprowadzać na dół - STOPNIOWO. Uczyć konia, że ma zejść 5 cm,
15 cm - nie zawsze najniżej, żeby wyrobić w nim uwagę i podążanie za kontaktem. Nie wolno rzucać wodzy w żuciu ! I tak się zakończył
dzień pierwszy.
Dzień drugi rozpoczął się również od kwestii dopasowań ale tym razem chodziło o ubiór Soni i sposób przypięcia ostróg. W końcu
jeździectwo to sport elegancki i żadne powiewające paski od ostróg nie wchodzą w grę. W grę nie wchodzą również żadne krzywizny
nadprogramowe - czyli wywijanie tułowiem w jedną, biodrami w drugą, a głową w trzecią stronę Jazda
miała podobny przebieg. Żucie z ręki wyszło bardzo dobrze i galop też był o niebo lepszy niż poprzedniego dnia. Trochę słabo było
z impulsem w kłusie i kwestią budowy anatomicznej kręgosłupa konia
Trzeciego dnia było najciekawiej. Już na rozgrzewce miałam rozluźniać w pionie i w poziomie. Czyli ustępowania od łydki, pilnować impulsu,
wyginać na boki czyli gimnastykować, gimnastykować i jeszcze raz gimnastykować. Fuksik był okropnie sztywny i bałam się, co to będzie.
Robiliśmy ustępowania w stępie i kłusie przy ścianie i z linii środkowej.
Rada do prawidłowego wykonania chodów bocznych polegała na tym,
że należy ćwiczyć małymi kroczkami. Przesuwać przód przesuwać zad, a gdy koń dobrze reaguje dodawać coraz więcej impulsu. Ćwiczyliśmy pół
długiej ściany głowa do bandy a drugie pół głową do środka hali. Ważne było płynne przejście pomiędzy tymi ruchami. Ćwiczyliśmy też zabawę
w uwrażliwianie na przesuwanie przodu i zadu w stępie. Zabawa polegała na tym, że jeździ się koło i wykonuje się zwroty na przodzie i a'la
piruety. Nawet ze zmianą od razu z jednego na drugi. Super ćwiczenie !
Zrobiliśmy zagalopowania ze stępa - tu uwag nie miałam, przejścia
galop-stęp - i tu potrzeba duuuużo pracy ale to już wiemy. Za to w samym galopie udało mi się odwiesić Fuksa i rozluźnić wewnętrzną rękę
HUUURAA ! Niby proste należy konia wytrącić z równowagi np. popuszczając nagle wodze, albo na krótko je wzmocnić i zaraz wypuścić.
Jeździliśmy linię środkowa różnymi chodami i różnymi przejściami w ramach tej linii, pomijając bezwzględnie zatrzymanie w X. Zagalopowania
wychodziły idealnie na wprost ! Dodania w galopie wychodziły okropnie
Na koniec próbowałam łopatkę i trawers. W domu to wychodzi znacznie lepiej, a tu zero zgięcia. Za to fajna rada: dobry trawers powinien
wyjść, gdy przestawiając zad utrzymamy głowę konia równolegle do ściany w kierunku której się poruszamy.
Niedługo po jeździe przyjechał po nas Tomek - Sonia zapakowała Fuksa całkiem sprawnie Nie bardzo chciał
wyjść ze stajni... Samotne podróże nie za bardzo mu służą bo jak do niego weszłam po dojechaniu na miejsce, to bardzo mu się trzęsły zadnie
nogi - okropnie się przestraszyłam. Ale jak chwilkę postał to się uspokoił. Wyszedł normalnie i zaraz jak się znalazł na wybiegu, od razu
się gruntownie wyturlał !!
A najważniejsze po treningach: trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć żeby konia i jeźdźca wygimnastykować tak aby poruszali się
w harmonii. I nie ma, że boli. Kłus ćwiczebny trzeba też wyćwiczyć i u jeźdźca i u konia. A więc żegnajcie strzemionka...