Trening w Przymiłowicach

Od 8 do 10 lutego braliśmy udział w konsultacjach ujeżdżeniowych, prowadzonych przez panią Annę Piasecką. Impreza odbywała się w ośrodku "Koniczyny" w podczęstochowskich Przymiłowicach. Z uwagi na nasze zajęcia: moją pracę i Pumci szkołę zabawa wyglądała tak: w piątek trójca w składzie: ja, Gosia i Kasia przetransportowaliśmy Fuksa do Przymiłowic. Tu przy okazji po raz kolejny podziękowanie należy się Gabrysi, mamie Soni, kóra użyczyła nam samochodu. To był przy okazji chrzest bojowy naszej bukmanki, a dla mnie przypomnienie, jak się jeździ samochodem z automatyczną skrzynią biegów. Po zainstalowaniu konia w nowej stajni pooglądaliśmy treningi innych, a następnie Pumcia "zaliczyła" rozgrzewkę i prawie godzinny trening pod czujnym okiem pani Ani. W sobotę trening odbyła Sonia, a przyglądały się i pomagały Kasia z Klaudią. W niedzielę Fuksa po raz kolejny dosiadała Gosia, a zaraz po treningu odbył się powót do domu. Przebieg wszystkich jazd był nagrywany, będzie to dla nas doskonały materiał szkoleniowy na najbliższe miesiące. Oto, jak same treningi wspominają moje dziewczyny


Pumcia:

Konkluzje po trzydniowej klinice ujeżdżeniowej z Anną Piasecką w Koniczynach:

Pojechaliśmy z Fuksiastym w piątek około południa. Zapakowaliśmy się bezproblemowo (he he prawie codziennie ćwiczyliśmy wchodzenie i wychodzenie przez dwa tygodnie). Dojechaliśmy - bukmanka przeszła chrzest bojowy ! Na miejscu Fuksik denerwował się póki stał w przyczepie. Gdy tylko go wyprowadziłam rozpoznał miejsce i wszedł do boksu jak do siebie. Od razu przyssał się do poidła i siana Byliśmy nieco przed czasem, więc myknęliśmy na halę pooglądać co i jak. Kilka koni było na hali. Dwa w munsztuku. Poobserwowaliśmy i trochę załamana poziomem poszłam z Przecinkiem zająć się smykiem. Osiodłani i zaowijkowani poczłapaliśmy jak na skazanie.


Miałam około 30 minut dla siebie na rozgrzewkę i w tym czasie starałam się trochę rozluźnić Fuksa, co nawet szło mi w miarę, jako że halę też pamiętał. No i zaczęło się... od poprawienia ogłowia: wędzidło za nisko, nachrapnik za nisko i za lekko zapięty. Wwrrr, co mi strzeliło do głowy żeby czyścić ogłowie przed !!! w stresie zapomniałam je dokładnie dopasować Na szczęście siodło i mój strój nie wzbudziły obaw bo bym chyba ze wstydu zapadła się pod piasek na hali... [Tomek_J: ale za to pani Ania pochwaliła czystość sprzętu ! ]


Jazda rozpoczęła się od dużej dawki teorii, takiej bardziej sprawdzającej: a która to wodza jest zewnętrzna, a jak się prawidłowo robi zmianę kierunku w kole itp. w końcu się przyznałam, że jestem po kursie sędziowskim, więc pani Ania odetchnęła z ulgą. No ale teoria teorią, a praktyka skrzeczy, co się okazało na samym początku. W kłusie wodzę wewnętrzną i zewnętrzną mamy na kołach i elementach wymagających zgięcia (narożniki, chody boczne) natomiast nie ma tego na liniach prostych. A ja zawsze jeździłam koniem lekko ustawionym do wewnątrz. Jak stwierdziła pani Ania: nie należy tego robić bo kłus jest chodem w dwutaktowym w którym na prostych liniach koń musi być oparty równo na obydwu wodzach aby pozostać rytmicznym. Za to w galopie jak najbardziej - łopatka do przodu to jest to. Eeech na dzień dobry wtopa. Całe szczęście, że pani Ania zachowała pogodę ducha tłumacząc mi jak dziecku wszystkie moje błędy.


Cała jazda była poświęcona pracy nad impulsem w kłusie. Cały czas jeździłam na dużym kole prosząc o zaangażowanie zadu, starając się zachować czułą, ale lekko przytrzymującą rękę. Skutki były, owszem Bardzo dużo czasu poświęciłyśmy na przejścia kłus-stęp-kłus, kłus-stój-kłus. Pani Ania mówi, że to podstawa podstaw, a my o ile w górę OK jeszcze, to w dół na raaaaaaaaaty. Należało uwrażliwić Fuksa na pomoce wstrzymujące i zaktywizować zad. Metodą na to miało być krótka ale stanowcza pomoc ręki, po której następowało natychmiastowe odpuszczenie, żeby się nie mógł zawiesić. Ciężko mi było to zrobić, a jak już się zdecydowałam to oczywiście bez wyczucia. Tu nas czeka duuużo pracy.


Tego dnia ćwiczyliśmy jeszcze przejścia galop-kłus-galop. Fuks trochę jednak latający był i nie mogłam tego galopu wysiedzieć, więc jeździłam z przerwami trochę półsiadem trochę pełnym siadem i dużo pomogło. Fuks ciągnął mnie okropnie za rękę, a moje ciało nie chciało pójść za radą pani Ani, żeby oddać wewnętrzna (ciągle mi się wtedy ustawiał na zewnątrz) – to polecenie udało mi się zrealizować dopiero w niedzielę. Na koniec próbowaliśmy zrobić żucie z ręki i tu porażka pełna, bo Fuks często chowa się przy żuciu. Na to pani Ania miała gotowe rozwiązanie. Gdy tak się dzieje trzeba konia najpierw "wydłużać" do przodu - np. podrzucając wodzą i nie przejmować się, że szarpnie głową. Jak koń zrozumie, że chcemy do przodu to lekko go przymykać i sprowadzać na dół - STOPNIOWO. Uczyć konia, że ma zejść 5 cm, 15 cm - nie zawsze najniżej, żeby wyrobić w nim uwagę i podążanie za kontaktem. Nie wolno rzucać wodzy w żuciu ! I tak się zakończył dzień pierwszy.


Dzień drugi rozpoczął się również od kwestii dopasowań ale tym razem chodziło o ubiór Soni i sposób przypięcia ostróg. W końcu jeździectwo to sport elegancki i żadne powiewające paski od ostróg nie wchodzą w grę. W grę nie wchodzą również żadne krzywizny nadprogramowe - czyli wywijanie tułowiem w jedną, biodrami w drugą, a głową w trzecią stronę Jazda miała podobny przebieg. Żucie z ręki wyszło bardzo dobrze i galop też był o niebo lepszy niż poprzedniego dnia. Trochę słabo było z impulsem w kłusie i kwestią budowy anatomicznej kręgosłupa konia


Trzeciego dnia było najciekawiej. Już na rozgrzewce miałam rozluźniać w pionie i w poziomie. Czyli ustępowania od łydki, pilnować impulsu, wyginać na boki czyli gimnastykować, gimnastykować i jeszcze raz gimnastykować. Fuksik był okropnie sztywny i bałam się, co to będzie. Robiliśmy ustępowania w stępie i kłusie przy ścianie i z linii środkowej.


Rada do prawidłowego wykonania chodów bocznych polegała na tym, że należy ćwiczyć małymi kroczkami. Przesuwać przód przesuwać zad, a gdy koń dobrze reaguje dodawać coraz więcej impulsu. Ćwiczyliśmy pół długiej ściany głowa do bandy a drugie pół głową do środka hali. Ważne było płynne przejście pomiędzy tymi ruchami. Ćwiczyliśmy też zabawę w uwrażliwianie na przesuwanie przodu i zadu w stępie. Zabawa polegała na tym, że jeździ się koło i wykonuje się zwroty na przodzie i a'la piruety. Nawet ze zmianą od razu z jednego na drugi. Super ćwiczenie !


Zrobiliśmy zagalopowania ze stępa - tu uwag nie miałam, przejścia galop-stęp - i tu potrzeba duuuużo pracy ale to już wiemy. Za to w samym galopie udało mi się odwiesić Fuksa i rozluźnić wewnętrzną rękę HUUURAA ! Niby proste – należy konia wytrącić z równowagi np. popuszczając nagle wodze, albo na krótko je wzmocnić i zaraz wypuścić. Jeździliśmy linię środkowa różnymi chodami i różnymi przejściami w ramach tej linii, pomijając bezwzględnie zatrzymanie w X. Zagalopowania wychodziły idealnie na wprost ! Dodania w galopie wychodziły okropnie Na koniec próbowałam łopatkę i trawers. W domu to wychodzi znacznie lepiej, a tu zero zgięcia. Za to fajna rada: dobry trawers powinien wyjść, gdy przestawiając zad utrzymamy głowę konia równolegle do ściany w kierunku której się poruszamy.




Niedługo po jeździe przyjechał po nas Tomek - Sonia zapakowała Fuksa całkiem sprawnie Nie bardzo chciał wyjść ze stajni... Samotne podróże nie za bardzo mu służą bo jak do niego weszłam po dojechaniu na miejsce, to bardzo mu się trzęsły zadnie nogi - okropnie się przestraszyłam. Ale jak chwilkę postał to się uspokoił. Wyszedł normalnie i zaraz jak się znalazł na wybiegu, od razu się gruntownie wyturlał !!

A najważniejsze po treningach: trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć żeby konia i jeźdźca wygimnastykować tak aby poruszali się w harmonii. I nie ma, że boli. Kłus ćwiczebny trzeba też wyćwiczyć i u jeźdźca i u konia. A więc żegnajcie strzemionka...