Dla oderwania się nieco od ciągle "wałkowanego" ujeżdżenia Gosia z Sonią postanowiły przypomnieć Fuksiakowi, jak się skacze.
Ponieważ konisko dawno porządnie nie skakało, przygotowane zostały proste przeszkódki 60 i 80 cm.
Wszyscy byli dobrej myśli i w różowych humorach.
Zaczęło się oczywiście od rozgrzewki, w tym: ćwiczeń na drągach.
Potem przyszła kolej na kawaletki w kłusie i w galopie.
Później - na niskie stacjonatki...
...i okserki.
Wszystko szło bardzo pięknie, aż do momentu, gdy...
No właśnie !
Wyglądało to groźnie, na szczęście nic złego się nie stało.
Po sprawdzeniu sumy kontrolnej zębów oraz ogólnego stanu konia Sonia poszła się umyć, a Gosia kontynuowała jazdę,
wykonując m.in. skok posłuszeństwa.
Paradoksalnie ten najgroźniej wyglądający w dziejach naszej stajni upadek zdarzył się na banalnie niskiej przeszkódce
i w wręcz idealnych do skakania warunkach. Fuks najprawdopodobniej źle wymierzył i uderzając od przodu w dość już stary,
drewniany i niezbyt już twardy drąg po prostu go złamał. Połówki "złożyły się" i wpadły mu pod nogi. Koń usiłując nie
stawać na nich nie opuścił na czas przednich nóg, wylądował na nadgarstkach i po prostu zarył przodem w piasek, mimochodem
pozbywająć się Soni rzutem przez głowę. Sonia zaskoczona wylądowała też na głowie właśnie. Na szczęście kask spełnił swoją
rolę, przejmując całą energię uderzenia i przy tym łamiąc się. Sonia poza otarciami na wardze i u nasady nosa, bólem
odruchowo napinających się przy upadku mięśni szyi oraz poza zjedzeniem paru garści sączowskiej ziemi nie doznała żadnego
uszczerbku. Upadek był w sumie z małej wysokości, całość kości Sonia zapewne zawdzięcza też miękkiemu, dość piaszczystemu
pdłożu.
Dla mnie też niezwykłe jest to, że bez jakichkolwiek konsekwencji wyszedł z tej sytuacji Fuks. Koń jest po prostu "fabrycznie
nowy", bez najmniejszej skazy. A w jego przypadku upadek wyglądał naprawdę groźnie ! Stojąc niedaleko przeszkdy i będąc
zajętym robieniem zdjęcia, usłyszałem trzask. Zanim podniosłem wzrok, Sonia już upadała na ziemię. Ja zaś zobaczyłem na
niemal dosłownie wyciągnięcie ręki Fuksa z szyją złożoną jak scyzoryk do boku i jego wielkie, 600-klogramowe cielsko
przewalające się na tą szyję właśnie. W zasadzie już w głowie brzmiał mi trzask łamanego karku. Ku memu zdziwieniu
i radości koń szybko podniósł się i po paru chwilach spędzonych na "wydyszeniu stresów" jak gdyby nigdy nic zrobił kilka
normalnych kroczków stępem, najwyraźniej w ten sposób kończąc przejmowanie się całym tym zdarzeniem. W sumie dobrze się
stało, że w taki właśnie sposób "krzywo" upadł, bo dzięki temu nie przygniótł swojej amazonki.
Morały z tej historii są dwa:
1) Upadek z konia może zdarzyć się zawsze, każdemu, na każdym koniu i w każdych okolicznościach.
2) W związku z powyższym kask podczas jazdy zawsze powinien być na właściwym miejscu. To jest: na głowie, a nie na
wieszaku.
I te uwagi uprzejmie proponuję wszystkim czytającym ten tekst dobrze zapamiętać.