Od 3 do 5 grudnia we wrocławskiej Hali Ludowej odbywa się druga edycja Parady Jeździeckiej, której organizatorem jest
Ośrodek Jeździecki "Indeks" z Rybnika, prowadzony pod wodzą Jurka Trzeciaka i Asi Delawskiej. Mieliśmy wielką, wielką
przyjemnośc uczestniczenia w pierwszym dniu imprezy, chemy więc podzielić się z Wami niezwykłymi wrażeniami, jakie tego
dnia stały się naszym udziałem.
Nie zdradzę tu żadnego sekretu, bo było to "tajemnicą Poliszynela" już na długo przed Paradą, że tegoroczna impreza
stanowić ma konkurencję dla "CSI Parada Horse Show", rozgrywanego w tym samym terminie w katowickim "Spodku". W nim bowiem
odbyła się pierwsza "indeksowa" Parada dwa lata temu. W rok później miała się odbyć druga edycja, jednak na niedługo przed
jej rozpoczęciem zerwano umowę z organizatorami, a szefostwo przekazano panu Bohdanowi Sas-Jaworskiemu. W tym roku zatem
organizatorzy poszli swoją drogą, a "podejmując rękawicę" postanowili pokazać się z jak najlepszej strony. Ponieważ PZJ
nie zgodził się na zorganizowanie konkurencyjnych dla "Spodka" zawodów, we Wrocławiu zorganizowano nie zawody, a pokazy,
na które zaproszono światowej klasy gwiazdy z róznych "końskich" dyscyplin. Wprawdzie wiele osób sarkało na to, że z uwagi
na zbieżność terminów nie będą mogli uczestniczyć w obu imprezach i że obie ekipy "jakoś" powiny się dogadać dla dobra
ogółu, jednak summa summarum dobrze się stało, iż odbyły się one równolegle. Pokazało to bowiem wyraźnie, że organizowanie
imprez to umiejętność nie każdemu dana. Boleśnie odczuli to ci, którzy przyjechali do Katowic - ale o tym potem.
Zanim opiszę to, co widzieliśmy w Hali Ludowej, mała dygresja: bardzo lubię Wrocław. To miasto ma swój wielki urok, o wiele
moim zdaniem większy, niż Kraków, czy Warszawa i słusznie jest obok tych miast trzecią najważniejszą wizytówką Polski.
Jednakże trzeba się zastanowić, jaka to wizytówka, skoro dojazd do miasta zajął nam 1 godzinę i 50 minut, a przejazd przez
pół Wrocławia do samej Hali trwał niewiele krócej, bo 1 godzinę i 30 minut ?... Rozumiem, że pewnym utrudnieniem mogły
być dość obfite opady śniegu. Wiem też, że wynalazek pługa nie zdołał się w wielu regionach kraju zadomowić na dobre,
a z uwagi na ekstremalnie niską przestępczość więzienia świecą pustkami i nie ma kogo zagonić do pracy łopatami przy
odśnieżaniu.
Jednak problemu nie da się wytłumaczyć tylko tradycyjnym, corocznym,
zaskoczeniem drogowców przez zimę. Wystarczyłoby bowiem w mieście zrobić synchronizację sygnalizacji świetlnej, której
to synchronizacji przy wszechobecnych korkach tego dnia bardzo, ale to bardzo brakowało. Warto by też może zalać wreszcie
asfaltem kilka wykładanych kamienną kostką ulic, na których w zimowych warunkach niejedno auto robiło iście westernowe
spiny...
Mimo więc tego, że w mieście byliśmy o 14:50, na miejsce dotarliśmy dopiero po 16-tej, spóźnieni o 20 minut i nie mieliśmy
- czego żałujemy - obejrzeć otwierającego pokazu jazdy bryczki czterokonnej, przygotowanego przez Piotra Mazurka. W momencie
naszego wejścia na hali budowano już tor równoległy do zawodów skokowych. Wprawdzie przeszkody były niezbyt jak na ta klasę
wysokie (120 cm), za to dużą trudnością była ciasność miejsca, co wymagało od startujących par doskonałej zwrotności. A ta
generalnie robiła wrażenie, zwłaszcza u Jarosława Skrzyczyńskiego, który wcale nie mając najszybszego konia w stawce
zasłużenie wygrał własnie zwrotnością całą konkurencję. Ostre zwroty, mądre skracanie toru jazdy i dokładnie wykonane skoki
jak najlepiej świadczyły o klasie tej pary. Równie poważnie i ambitnie do startu i rywalizacji podeszły pozostałe pary -
jeden z błyskawicznych, "bojowych" nawrotów o mało co nie zakończył się upadkiem konia. Na szczęście dobrze przygotowane
podłoże zapobiegło poślizgowi, a zwierzę w ułamku sekundy odzyskało równowagę. Na tle tej stawki nieco gorzej zaprezentował
się Grzegorz Kubiak na chyba nazbyt masywnym do tej konkurencji koniu. Z uwagi na opady śniegu nie dojechał też na czas
Jacek Zagor - ale będzie on gościem Parady w kolejnych jej dniach.
Fragment zdjęcia ze strony organizatora
Po emocjach konkursu skokowego przyszła pora na chwilę oddechu i dość spokojnie przeprowadzony synchroniczny (w założeniu
) pokaz jazdy west. Na arenie pojawili się wicemistrz Polski Lothar Konig na
Arcletic Louis, 6 letnim wałachu i Patrik Peschke na Be Aech Broadypriese, 9 letnim ogierze - oba konie rasy American
Quarter Horse. Cóż, bądźmy szczerzy: pokaz był ciekawostką, ale ja cały czas mam w pamięci to, co wyprawiał 4 lata temu
na Milesie O Rima Alex Jarmuła podczas finału PLWiR w Zbrosławicach i wykonane przez obu panów elementy choć owszem, mogły
się podobać, to jednak na kolana nie rzuciły. Tym bardziej, że koń pana Peschke chyba lekko odbiegał pokrojem od typowego
AQH, a i jego stopień wyszkolenia wyraźnie odbiegał od poziomu konia pana Koniga (np. musiał być prowadzony na klasycznych
pomocach, a spiny wykonywał wyraźnie wolniej, co też powodowało czasem "rozsynchronizowanie się" obu par).
Po pokazie westowym emocje sięgnęły zenitu - był to bowiem czas pierwszego pokazu pt. "Emotion" w wykonaniu Lorenzo. Ten
"latający Francuz" dosłownie oczarował (niestety niezbyt liczną w piątek) publiczność ! Jego oba pokazy z rozmysłem opiszę
jednak dopiero na koniec tego tekstu, bo był to prawdziwy "creme de la creme" Parady i gdyby nawet z jakichś powodów nie
odbyła sie reszta przewidzianych atrakcji, dla tego pana warto było do Wrocławia przyjechać !
Druga część Parady rozpoczęła się po kwadransie przerwy, podczas której prócz posilenia się "małym conieco", czy wypicia
doskonałej kawy można było zaopatrzyć się w rozmaity sprzęt jeździecki. Wprawdzie kilka przygotowanych stoisk było pustych
(zapewne znów problemy z dojazdem po obfitych opadach śniegu...), lecz większość była "obsadzona" i dosłownie obłożona
sprzętem najwyższych klas i najlepszych marek. Dość powiedzieć, że Gosia "wymiękła" zapytując o cenę jednego z popręgów,
który bardzo jej się spodobał - za tą cenę można było kupic całe siodło ! Ale "kupić, nie kupić, potargowac można", a takie
stoiska to też dobra okazja do zapoznania się z najnowszą oferta firm i nowymi trendami w sprzęcie.
Druga część rozpoczęła się od... wyścigów ! Były to wyścigi dzieciaków z Jaszkowa na kucykach, a całość była oczywiście
nadzorowana i komentowana przez pana Antoniego Chłapowskiego. Młodzi dżokeje startowali parami, konkurencja odbywała się
systemem pucharowym. Sportowe zmagania dzieciaków wzbudziły wielką i powszechną sympatię widzów, którzy żywiołowo
dopingowali ścigające się pary. Atmosfera momentami była gorąca jak na Służewcu za najlepszych lat tego toru ! A rywalizacja
była tak zacięta, że w jednym wypadku zażarty pościg skończył się "miękkim lądowaniem" jednej z amazonek, która na szczęście
do ziemi miała niedaleko.
Jeszcze nie opadły wyścigowe emocje, a już na arenie pojawili się członkowie wspaniałego zespołu z klubu Lucky Drasov
z Czech (
http://www.luckydrasov.cz). Jeśli niektórym z Was woltyżerka kojarzy się
tylko z dziwnymi wygibasami na koniu, to proponuję zobaczyć przy najbliższej okazji ich występ, a zmienicie zdanie. Ci
doskonali akrobaci na świetnie przygotowanych koniach (w dodatku koniach "z ruchem", bardziej pasujących do ujeżdżenia !)
wzbudzili wielki aplauz u widzów, hamowany tylko prośbami konferansjera o to, by nie zakłócac pokazu brawami w tych chwilach,
w których gimnastycy przebywali na gdzbietach rumaków. To ograniczenie publiczność żywiołowo "odbijała sobie" każdorazowo
w momentach, gdy po wykonanych ćwiczeniach jeźdźcy zeskakiwali na ziemię. Pokaz był dynamiczny i bardzo dobrze wykonany,
słowem: na wysokim poziomie. A elementy wykonywane przez dwie dziewczynki: 7- i 11-letnią, które same wskakiwały na biegnące
konie, czy były "pod niebiosa" podnoszone (często na jednej ręce) przez jednego z członków zespołu, robiły naprawdę wyjątkowe
wrażenie. Zresztą zobaczcie sami:
Kolejną atrakcją był pokaz "Action" w wykonaniu Lorenzo - o którym także za chwilę. Emocje pokazu ostudził nieco pokaz jazdy
synchronicznej (mniej więcej
) w damskim siodle. Amazonki zaprezentowały się w długich,
stylizowanych na XIX wiek sukniach. Podczas pokazu prócz elementów ujeżdżeniowych panie skakały też przez niewysoką
przeszkodę. Dziś natomiast ma zostać przez nie podjęta próba bicia rekordu Polski w wysokości skoku w damskim siodle
(obecnie jest to 145 cm).
Po raz drugi nastąpiła przerwa - tym razem dłuższa, bo około 30-minutowa. Dla nas była to ponownie okazja do zapoznania się
z ofertą reszty sklepów oraz przywitania się i pogadania chwilę z organizatorami. Udało nam się (choć nie bez problemów
ze strażnikami, spacyfikowanymi przez Dorotę) dostać się do samego Lorenzo:
Długość przerwy zapewne wynikała z tego, że na dosłownie ostatni monent udało się dotrzeć na miejsce Anky van Grunsven.
Ta utytułowana zawodniczka, aktualna mistrzyni olimpijska, pokazała się więc niejako "z marszu", dosiadając tym razem nie
swojego "flagowego" Painted Black, lecz "tylko" 15-letniego Nelsona. Kur do nieco "zmiksowanego" tanga wykonany został na
miarę maksymalnych możliwości konia i przy tym bardzo dokładnie w rytm muzyki (z tej dokładności zresztą Anky słynie). Brak
może tylko było w programie efektywnego piaffu, ale "ten koń tak ma", takie są jego aktualne umiejętności. Program mimo
braku tej przysłowiowej "kropki nad i" generalnie bardzo spodobał się publiczności, która nagrodziła mistrzynię należnymi
gromkimi brawami.
Po Anky na arenie ustawiono kolejny tor równoległy - tym razem do wyścigów zaprzęgów. I trzeba powiedzieć, że te wyścigi
wzbudziły chyba największe emocje spośród wszystkich tego dnia rozegranych rywalizacji ! Przejazdy były bowiem ekstremalnie
szybkie, a nawroty na ciasnych torach - ostre i połączone z iście ekwilibrystycznymi "zwisami" balansujących na tyłach
maratonek luzaków. Sami powożący zresztą jechali tak, jakby od zwycięstwa zależało ich życie (patrz: zdjęcia wyżej),
a radość z każdego wygranego wyścigu objawiali bardzo żywiołowo - to zaś szalenie się wszystkim widzom podobało. Dekoracja
i runda honorowa odbyły się do wtóru zagranej przez "Brathanki" na żywo piosenki "Skaldów" pt. "Z kopyta kulig rwie". Na
samym koncercie "Brathanków" już niestety nie zostaliśmy - czekał nas bowiem długi powrót do domu.
A teraz nareszcie o pokazach Lorenzo. Na początek kilka zakulisowych opowieści: otóż zaczęło się od tego, że artysta sam
osobiście przywiózł swoje 14 koni - taki ma zwyczaj, swoich zwierząt nie powierza nikomu, zawsze ich transportem zajmuje
się osobiście. Problemy zaczęły się, gdy zdał sobie sprawę, że mapa w jego GPS-ie nie obejmuje... Europy Wschodniej.
Jednak udało mu się dotrzeć (z przygodami) do Wrocławia. Troszkę w samym mieście pobłądził i wpakował się wieeelkim,
16-konnym koniowozem w uliczkę z zakazem wjazdu pojazdów ciężarowych
. W końcu
jednak dotarł do celu. Zdziwiony był aurą - 12 godzin wcześniej wyjeżdżał z miejsca, gdzie było +15 stopni, a trafił
do miejsca, gdzie było ich -15. Nieogrzewane wrocławskie stajnie dały się niestety we znaki dwóm jego koniom, które
nie "ofutrzone" przeziębiły się i nie mogły wziąć udziału w pokazach. Jako, że artysta miał po raz pierwszy zaprezentować
swój nowy program (była to autentyczna prapremiera), więc trenował ostro z końmi aż do godziny pierwszej nocy. Po treningu
wzbudził ponoc małą konsternację u organizatorów pytając, gdzie by tu można coś zjeść (w środku nocy)... Organizatorzy
musieli też "na gwałt" zapewnić ekstra dogrzanie boksów dla koni, co zresztą szybko się im udało. Osobnym problemem
okazało się też praktykowane każdorazowo przed występem mycie końskich ogonów. Gdy organizatorzy dostarczyli gorącą wodę,
ogony zostały starannie wymyte przez luzaków Lorenzo, po czym na mrozie zamieniły się w sople lodu...
Mimo tych wszystkich niedogodności Lorenzo dał w piątek dwa niezwykłe pokazy. Pierwszym był "Emotion". Przed Paradą
zapoznałem się via Internet z tym, co Lorenzo prezentuje, jednak obejrzeć coś na zdjęciach, a obejrzeć osobiście to
wielka różnica. Sam widok człowieka balansującego na grzbietach dwóch biegnących obok siebie koni robi wrażenie. A co
dopiero widok człowieka, który w ten sposób jedzie "bez trzymanki" na koniach "gołych", tj. bez ogłowia, siodła, kantara,
w ogóle jakiegokolwiek paska, czy sznurka, prowadząc idące bok w bok zwierzęta tylko głosem i ruchami dwóch batów ? A co
dopiero widok człowieka, który nie tylko tak jedzie, ale i skacze przez przeszkody stojąc zarówno przodem, jak i tyłem
do kierunku jazdy ? Albo zatrzymuje w miejscu jednym słowem rząd 8 przygotowujących się do skoku koni dosłownie tuż
przed przeszkodą ? Nie przesadzę, gdy powiem że wszyscy siedzieli zapatrzeni w niego jak w obrazek, z oczami jak te
pięciozłotówki i szczękami opadłymi do pasa ze zdziwienia... Pierwszy pokaz był jednak nie tyle pokazem akrobacji, co
przede wszystkim pokazem prowadzenia koni bez użycia jakiegokolwiek kiełzna. Konie były prowadzone szeregiem, parami,
czwórkami i całą ósemka w jednym rzędzie, po prostej, kole i wężyku. Lorenzo przechodził po ich grzbietach, skakał,
wskakiwał, zeskakiwał - zwierzęta zachowywały stoicki spokój, a jednoczesnie widać było, że sa to żywe zwierzaki, a nie
wytresowane do granic absurdu automaty. Konie były spokojne, wręcz wyluzowane, żadne nie wykazywało najmniejszych oznak
niechęci, za to zdawały się być żywotnie zainteresowane samym występem i tym, co się dzieje wokół nich.
Lorenzo rozmawiał z nimi, głaskał je, nie karał, bił z niego iście stoicki spokój. Drobnymi wskazaniami bacików, słowami
i mową ciała ustawiał je jak chciał, a drobne przejawy niedubordynacji w wykonaniu jednego nazbyt energetycznego
zwierzaka potrafił ukrócić jednym gestem, czy nawet tylko spojrzeniem (widząc to Gosia zaczęła wołac do mnie radośnie:
"Patrz ! Ukarał go ! Ukarał ! Spojrzał na niego !
). Już samo to jego podejście
do koni oraz ich bezgraniczne zaufanie i posłuszeństwo warte były obejrzenia.
Drugi pokaz, "Action" był bardziej dynamiczny i odbywał się już przy użyciu długich wodzy. Więcej było galopu i skoków,
wodze zaś służyły do precyzyjnego kierowania np. trzema poszczególnymi parami z 6 w danym momencie prowadzonych rumaków.
Pary zamieniały się w biegu miejscami, skacząc przez przeszkody i wykonując slalom między słupkami. Lorenzo robił tu
równie wielkie, choć nieco odmienne wrażenie, co w pierwszym występie. Było to naprawdę niezwykłe widowisko - jeśli
będziecie mieli jeszcze kiedyś okazję, skorzystajcie i zobaczcie te występy na żywo. Naprawdę warto !
Podsumowując dzień: impreza mimo zimowej aury i wynikających z niej problemów była bardzo udana. Organizatorom należą
się duże brawa za doskonałe dopracowanie wszystkiego, punktualność, dobre prowadzenie imprezy oraz zadbanie o bardzo
sprawny personel pomcniczy, który zwijał się jak w ukropie, co chwila zmieniając wystrój i wyposażenie areny w zależności
od bieżących potrzeb. Chwali się bardzo zadbanie o komfortową temperaturę na hali, wreszcie chwali się też dobrze
przygotowane podłoże.
Mam nadzieję, że Parada na stałe zagości w Hali Ludowej i że za rok będziemy mogli spotkać się
tam, aby zobaczyć kolejne wspaniałe pokazy i konkurencje. A za tegoroczne wrażenia i emocje serdecznie "Indeksowi"
dziękujemy !
P.S. W tym samym czasie odbywała się impreza w "Spodku". Jak wieść gminna niesie, "ktoś" podobno nie zapłacił na
czas za podłoże do hali, więc podłoża nie otrzymał i musiał "zorganizować" podłoże zastępcze. Z czego było wykonane
i w jaki sposób położone - tego nie wiem, wiem tylko, że podczas piątkowych konkursów miało miejsce kilka wypadków
i kontuzji, że zawodnicy z Niemiec przyjechali i natychmiast wyjechali oraz że odwołano zawody CSI, które miały być
kluczową atrakcją tej imprezy. Pozostały tylko zawody regionalne, które oczywiście nie mają szans cieszyć się choć
w części takim zainteresowaniem, jak zawody najwyższej rangi. To z kolei zniechęciło wszystkich wystawców, dla których
spadek rangi wydarzenia oznaczał o wiele mniejsze zainteresowanie i o wiele mniejszą publiczność, a tym samym o wiele
niższe zyski z działalności ich stoisk. Czy w tej sytuacji impreza w "Spodku" się odbędzie ? A jeśli tak, to pod
czyim kierownictwem ?... Pożyjemy, zobaczymy.
"Pour l'écurie Trot - Amitié - Lorenzo"
(écurie = stajnia)