Ostatnie dni upłynęły nam na wyjazdach - w tym także konikowych. Ostatnie dwa dni spędziliśmy bowiem po części w Truskolasach, a po części na Jurze.
W Truskolasach Gosia dwykrotnie poddała się surowemu treningowi pod okiem pani Ani Piaseckiej. Tematem było dalsze szlifowanie lotnych zmian nogi
w galopie tak, by były one robione poprawnie, od zadu. Wymagało to sporych wysiłków ze strony Gosi, by Fuksa z jednej strony podstawić maksymalnie
w galopie, z drugiej - zmienić nieco nastawienie konia, który każdy ruch łydek na przekątnej zaczął rozumieć jako prośbę o wykonanie zmiany. Działo
się dużo i ostro, bowiem nieco zdezorientowany zwierzak próbował różnych rzeczy, łącznie z gwałtownym przyspieszaniem i podbrykiwaniem.
Praca nad podstawieniem konia i dosiadem odbywała się na przemian w kłusie i galopie, a o tym, jak wiele własnego wysiłku musiała Gosia włożyć
w te treningi niech świadczy to, że musiała w pewnym momencie poprosić o przerwę, na co usłyszała w odpowiedzi: "Ty nie mdlej, ty anglezuj !"
Na szczęście liczne fachowe uwagi pani Ani pozwoliły na ostateczne dogadanie się amazonki i wierzchowca,
dzięki czemu pod koniec treningu Fuks wykonał kilka prawidłowych zmian. To jednak dopiero początek roboty - teraz trzeba będzie podjąć dalsze
wysiłki, by tą umiejętność w koniu utrwalić...
Ponieważ drugi trening miał miejsce w poniedziałek rano, Gosia skorzystała z wolnego dnia i postanowiła udać się w teren po Jurze wraz z ekipą
ze stajni w Parkoszowicach. Pojechaliśmy tam zatem prosto z Truskolasów. Po szybkim wyprowadzeniu i osiodłaniu konia około 10 par ruszyło na
jurajski szlak, ja zaś z samochodem i bukmanką udałem się na miejsce docelowe: do Kostkowic. Tak się bowiem złożyło, że niestety z braku czasu
musieliśmy szybko wracać do domu, przez co nie mogliśmy po terenie ani wrócić do "Kasztanki", ani skorzystać z zaproszenia na grilla. Jednak
zaliczona została najważniejsza atrakcja terenu: pławienie koni w jednym z kostkowickich jeziorek !
Po przybyciu na miejsce mimo gromadzących się na niebie chmur co odważniejsi zamienili bryczesy na kąpielówki i kostiumy kąpielowe i wraz z końmi
weszli do wody, kóa wbresw obawom okazała się nadspodziewanie ciepła. Pierwsza w życiu lekcja pływania dla Fuksa nie była większym stresem, jednak
pływać konisko się dopiero uczy - jego "pływanie" polegało głównie na "wodnych skokach", czyli odbijaniu się od dna i wyskakiwaniu nad powierzchnię.
jednak zdarzyło się i parę metrów "pieskiem" (czy raczej: "konikiem"
)
Po kąpieli odbyło się oczywiście obowiązkowe otrzepywanie i tarzanie w kopnym piasku, po czym mógł nastąpić powrót do domu. Nie obyło się bez
niemiłej niespodzianki - porośnięty trawką przydrożny grunt okazał się podszyty bardzo grząskim piaseczniem, w którym podczas nawracania nasza
frontera mimo napędu na 4 koła zakopała się radośnie aż po same osie ! Na szczęście od razu pojawiła się pomoc - chciałbym tu bardzo gorąco
podziękować pewnemu życzliwemu panu, który przejeżdżając obok swoją terenówką sam, nie proszony, zatrzymał się i zaoferował wsparcie. Dzięki niemu
nasze autko w dosłownie kilka sekund z powrotem znalazło się na asfalcie. Pana (niestety anonimowego) i jego cierpliwie czekającą rodzinę pozdrawiamy
bardzo serdecznie !