Zawody skokowe w Brynku

02.09.2012

Kilka tygodni temu otrzymaliśmy propozycję ze Stajni Dybała z Nowej Wsi Tworoskiej. Zaproszono nas na zawody skokowe, które zaplanowane były na 2 września. Miały się odbyć w Brynku przy ul. Grabowej, na placu przy lądowisku helikopterów Nadleśnictwa. Przewidziane były konkursy zwykłe 60 i 80 cm oraz dokładności 90 i 100 cm. A jako, że z różnych względów mało zaliczyliśmy w tym roku startów, więc Sonia z Kasią zdecydowały się rozerwać troszkę i pojechać konkursy 80 i 90 cm. Zwłaszcza, że od nas do Brynka jest przysłowiowy rzut beretem, a i organizator zadbał o sponsorów, dzięki czemu nie pobierano od zawodników żadnych (sic !) opłat startowych. Dużym ułatwieniem był też brak potrzeby składania jakichkolwiek dokumentów (za wyjątkiem, rzecz jasna, pisemnej zgody rodziców na start w zawodach dla osób niepełnoletnich). Start dziewczyny potraktowały chyba raczej tak mniej ambicjonalnie, a bardziej treningowo, aczkolwiek podchodziły do niego z pełną odpowiedzialnością, organizując sobie przed nimi mały cykl treningów skokowych.



Nadleśnictwo i działający obok Zespół Szkół Leśnych i Ekologicznych im. Stanisława Morawskiego położone są w ładnej, zalesionej okolicy, w pewnym, choć niewielkim oddaleniu od drogi na Poznań. Niedaleko znajduje się zespół pałacowo-parkowy – piękne i okazałe przykłady zabytkowej architektury z XIX i początku XX wieku, którego nie mieliśmy niestety czasu obejrzeć dokładnie, ale które to zaniedbanie obiecuję sobie kiedyś nadrobić. Samo nadleśnictwo jest placówką bardzo zadbaną i robiącą miłe wrażenie. Przyległe lasy oraz ścieżka dydaktyczna zachęcają do spacerów - i pieszych, i konnych.

Zawody odbywały się na dużym, trawiastym placu, doskonałym do tego typu amatorskich spotkań. Zanim jednak w turniejowe szranki wstąpiły dziewczyny, musiałem ja sam wykazać się sprawnością - można by rzec, że w ścieżce huculskiej. Wjazd na plac prowadził bowiem przez bardzo wąską bramę, w kórej nasza ponadnormatywnie szeroka bukmanka ledwo się zmieściła. Dość powiedzieć, że przejeżdżając z końmi miałem z prawej strony bukankowego błotnika około pięciu centymetrów luzu, z lewej zaś - zaledwie dwa, góra trzy...



Na miejscu zastaliśmy kilka innych buknanek, a po chwili zaczęli wierzchem nadjeżdżać dalsi zawodnicy. Schodzili się też widzowie - ogółem zjawiło się ich około dwustu. Przygotowania do startów trwały, ja zaś miałem chwilę, by rozejrzeć sie po najbliższej okolicy. Muszę przy tej okazji powiedzieć kilka pozytywnych słów pod adresem organizatorów: zapewnili parkur oraz przeszkody na rozprężalni, dla widzów zorganizowali barek z grillem i popitką, zawodników obdarowali gratisowymi kuponami na pokrzepienie ciał tamże. Dla licznie przybyłych dzieciaków zorganizowano rozmaite konkursy sprawnościowe z nagrodami i przejażdżki na kucyku, a dla wszystkich - spacer bryczką po ścieżce dydaktycznej. A wszystko to za darmo. Miłą rozrywką była także dla wielu możliwość przyjrzenia się z bliska (także wewnątrz) stojącym opodal trzem helikopterom - mimo groźnej tabliczki z napisem "Zakaz wstępu !" osoby nadzorujące maszyny bez większych ceregieli pozwalały na bezpośredni kontakt ze śmigłowcami.

Jako, że konkurs odbywał się na terenie nadleśnictwa, a nie na terenie stajni, trzeba było się "ogarnąć" ze wszystkim przy bukmance, co jednak nie było większym kłopotem. Wielki, trawiasty plac koło parkuru i rozprężalni pozwalał na rozgrzanie się w dowolny, wybrany przez zawodnika sposób. Pierwszy, najliczniej chyba obsadzony konkurs (60 cm) rozpoczął się niedługo po naszym przyjeździe. W międzyczasie Kasia z Sonią po rozgrzewce parokrotnie skoczyły sobie na rozprężalni treningową stacjonatę i okser, wprowadzając przy okazji w życie znany z każdych zawodów skokowych zwyczaj ostrzegania innych zawodników o zamiarze skoku. Niestety niektórzy, zwykle młodzi zawodnicy na tejże rozprężalni tego zwyczaju jakby dotąd nie znali i szli nieco "na żywioł", co potrafiło czasem podnieść innym adrenalinę no i nieraz zmuszało innych do przerwania w ostatniej chwili najazdu na przeszkodę. Tutaj więc mamy propozycję do organizatorów, by przy okazji kolejnej edycji zawodów rozważyli kwestię wyznaczenia osoby aktywnie kontrolującej to, co i z której strony jest w danej chwili skakane. Tak będzie po prostu bezpieczniej dla wszystkich.



Parkur był płaski, dobrze wykoszony. Rozkład przeszkód był wspólny dla wszystkich konkursów, zmieniała się tylko ich wysokość. Było ich 7 - koperty, stacjonaty, okserki.

W konkursie 80 cm (na szybkość) Kasia jechała jako 7-ma, a Sonia - jako 14-ta. Mimo amatorskiego charakteru zawodów panie starały się pojechać jak najlepiej, przede wszystkim dokładnie i technicznie jak najpoprawniej, a bez zaciekłego, dzikiego pędu do wygrania za wszelką cenę (jak to miało miejsce w wypadku paru innych zawodników, dla których uzyskanie jak najkrótszego czasu przejazdu zdawało się być sprawą życia i śmierci). Kasia zadowoliła się jednym, czystym przejazdem.



Belin rozbawiła mnie mocno (i chyba nie tylko mnie), bowiem parkur pokonała bezbłędnie aż do ostatniej przeszkody. W przeciwieństwie do poprzednich 6-ciu przeszkód ta była stacjonatką z kostek słomy, na których leżał drąg. Bela na co dzień skacze przez przeszkody tradycyjne, więc podczas przejazdu ze zdziwienia niemal stanęła przed słomianą budowlą - można było wręcz zobaczyć, jak robi wielkie oczy i pyta w myślach: "To przez takie coś TEŻ się skacze ?!..." Nie było co jednak deliberować, Bela skoczyła niemal z miejsca.



Bezproblemowy był również pierwszy przejazd Soni, kóra pojechała "na spokojnie", tak samo, jak i Kasia. Za to w drugim przejeździe wykoncypowała sobie inną trasę, z pościnanymi zakrętami, dzięki czemu znacząco poprawiła swój czas. Dzięki temu w finalnej klasyfikacji wskoczyła na 2-gie miejsce.



Był pucharek, gratulacje, runda honorowa oraz kantarek z uwiązem w nagrodę w nietypowych, ale bardzo ładnych kolorkach, które strasznie się Soni spodobały.



Po krótkiej przerwie rozpoczął się konkurs 90 cm dokładności. Przeszkody bezbłędnie pokonało 7 par, wśród których niestety brakło Kasi i Beli. Bela bowiem jakby nieco rozkojarzona już na pierwszej przeszkodzie zaliczyła zrzutkę, a potem jeszcze jedną.



Za to do rozgrywki załapała się Sonia i Meteor. Rozgrywkę zorganizowano na czterech przeszkodach - po pokonaniu dwóch zawodnicy musieli zrobić niewygodny, dość ciasny, "odwrotny" nawrót o 3/4 koła i pokonać kolejne dwie. Ta sztuka Meteorowi się niestety nie udała, co chyba trzeba położyć na karb zmęczenia - zaliczył 2 zrzutki.



Na tym nasz udział w imprezie się zakończył... WRÓC ! Wcale nie, pozostała jeszcze jedna konkurencja, najtrudniejszy przejazd: ponownie bukmanką przez wąską bramkę ! I wprawdzie w "drąga" leciuctko puknęliśmy, ale zrzutki na szczęście nie było !

Zawody były bardzo sympatyczną i starannie przygotowaną imprezą, a organizatorzy postarali się bardzo stanąć na wysokości zadania. Dziękujemy za zaproszenie nas do Brynka i mamy nadzieję, że jeszcze nieraz będzie możliwość odwiedzenia z końmi tego miejsca.

Żeby jednak nie było za "lukrowo", trzeba gwoli uczciwości zwócić uwagę na parę spraw, które chyba powinny w przyszłości ulec zmianie na lepsze. O jednej już wspomniałem - była to kwestia porządku na rozprężalni. Drugą jest kwestia zasad rozgrywania konkursów. Oczywiście zawody amatorskie rządzą się swoimi prawami, często nieco odbiegającymi od przepisów PZJ-owskich, niemniej jednak w ogólnych zarysach powinny chyba owymi regułami PZJ-owskimi się kierować. Jeśli dobrze pamiętam, konkurs może mieć miano konkursu na poziomie X, jeśli conajmniej dwie przeszkody ową wysokość X mają. Mam wątpliwości, czy ten warunek zawsze był spełniony - ale jeśli się mylę, to z góry przepraszam i zwracam honor. I trzecia rzecz: doszło chyba do pomyłki sędziowskiej, w której sklasyfikowano zawodnika i podano jego czas przejazdu mimo, że ten miał więcej niż 2 wyłamania (nie ogłoszono później korekty tej decyzji, więc rozumiem, że nabrała ona "mocy prawnej").

I jeszcze dwa słowa pod adresem samych zawodników i ich ekip:

Po pierwsze: strasznie, wręcz chorobliwie nie cierpię "łowców fantów" - tak w ujeżdżeniu, jak i w skokach. "Łowcy fantów" to zawodnicy, których jedynym celem startów jest "nachapanie się" nagód rzeczowych za wszelką cenę, byle jak najwięcej. Taka osoba dysponując nieźle wyszkolonym koniem i umiejętnościami pozwalającymi na starty w konkursach 100 cm zamiast honorowo konkurować z równymi sobie pojedzie konkurs 60 cm tylko po to, żeby coś zdobyć. Ba, pojechałaby chętnie i 30 cm, gdyby taki konkurs zorganizowano ! Z przykrością stwierdzam, że w Brynku paru takich ludków było. Były pary startujące z powodzeniem (o ile w ogóle można to nazywać "powodzeniem") dokładnie we wszystkich (sic !) konkursach - byleby spróbować odnieść jak największe korzyci. Sorki, ale dla mnie to było, jest i zawsze będzie nieuczciwe i poprostu niemoralne.



Po drugie: niektórzy z najmłodszych zawodników momentami nie panowali nad swoimi końmi. Takie konie pozostając w zasadzie poza kontrolą wiedziały, owszem, czego się od nich oczekuje i gnały "ile fabryka dała", skacząc przez wszystko, co się przed nimi pojawiało - nieważne jak, z której nogi itd., byleby skoczyć. Tymczasem zawodnicy miotani w siodle jakimś sobie tylko znanym sposobem (a może cudem) utrzymywali się na grzbiecie konia. W jednym przypadku dziewczyna (a raczej: dziewczynka) wręcz nie była w stanie przez dłuższą chwilę po zakończeniu przejazdu zatrzymać swego wierzchowca i wyjechać z parkuru. Takie przejazdy "stylem rozpaczliwym" odbyły się kilka razy i chwała Opatrzności, że nic się nikomu nie stało. Gorzej, że obserwujący to "trenerzy" (rodzice ?) zdawali się nie dostrzegać tego wszystkiego, chwalili głośno dzieciaki i pełna piersią zachęcali je do kontynuowania jazdy w ten sposób. A przecież nie wystarczy kask na głowie i "żółwik" na plecach, by skakanie było bezpieczne ! Niefrasobliwość dorosłych była wielka...



Po trzecie: generalnie nie było przypadków niewłaściwego traktowania koni: nazbyt brutalnego szarpania za wodze, czy nadużywania bata. Jednak jeszcze długo przed oczami będę miał jeden niechlubny wyjątek: zawodniczkę, która obawiała się (skądinąd całkiem chyba bezzasadnie), że jej koń odmówi skoku na ostatniej przeszkodzie. Zrobiła więc tuż przed niš wręcz wzorcowy szpagat męski, godny nie amazonki, a raczej chińskich gimnastyczek artystycznych. Po co ? Po to, by z jak największym rozmachem przykopać przed odskokiem koniowi po żebrach. Że co, że "koń nie słucha", że niby wymaga "mocniejszych pomocy" ? Aaa, jak się chce skakać, to trzeba sobie konia lepiej wyszkolić, tak, żeby słuchał. W końcu starą, choć nie wszystkim znaną i uznaną prawdą jest, że wstępem do dobrych skoków jest rzetelne ujeżdżenie.

Po czwarte: w zawodach amatorskich startują na ogół bardzo młodzi i niedoświadczeni jeźdźcy, rozumiem więc, dlaczego dopuszczono podczas przejazdu obecność na parkurze osoby trzeciej (trenera, czy rodzica). Taka osoba przekazywała "na żywo" jeźdźcowi uwagi co do sposobu jazdy i pokonywania przeszkód - no i bardzo dobrze. Jednak jedna z takich osób wykorzystała niecnie ten przywilej - Po wyłamaniu swego zawodnika na 2-giej przeszkodzie szeregu wręcz stanęła tuż z boku tego szeregu, między stacjonatą i okserem, rozkładając ręce i nie dopuszczając w ten sposób do kolejnego wyłamania. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, a sędzia powinien był na to zareagować.

Nie chciałbym jednak, by te krytyczne uwagi zafałszowały obraz całej imprezy, którą wszyscy odebraliśmy bardzo pozytywnie. Tak naprawdę bowiem te kilka zjawisk negatywnych wynikało z zachowania osób spoza grona organizatorów, którym to organizatorom raz jeszcze składam szczere słowa uznania. A na koniec - galeryjka zdjęć z imprezy:



















































































































































































(C) Tomek_J