Całkiem niedawno temu pisałem o ciekawej idei zawodów w jeździe bez ogłowia, ciesząc się powstaniem nowego rodzaju
konkurencji sportowej, a jednocześnie wyrażając pewne obawy co do możliwości wypadków w razie np. niesubordynacji
zestresowanego konia itd. No i nagle okazało się, że owo "niedawno" było prawie cztery lata temu, a W tym roku już po
raz trzeci dyrektor Wrocławskiego Toru Wyścigów Konnych - Partynice, Jerzy Sawka, zaprosił wszystkich chętnych na
Mistrzostwa Polski w Jeździe Bez Ogłowia. Pierwsza edycja mistrzostw odbyła się w kwietniu 2014 roku z inicjatywy
jego oraz trenera Wojciecha Mickunasa. Organizatorami było Stowarzyszenie Pro Hipico Bono oraz Tor Partynice.
Naczelną ideą tej imprezy było propagowanie jeździectwa przyjaznego dla koni, w którym podstawą jest współpraca
oparta na zaufaniu zwierzęcia do człowieka. Zawody obejmowały skoki (80 i 90 cm), ujeżdżenie i niektóre konkurencje
westernowe. Jeżdżono bez wędzideł, czy kantarów, dozwolone było tylko tzw. codreo, czyli rodzaj sznurka na końskiej
szyi. Było to wydarzenie historyczne - wcześniej bowiem nikt w Polsce nie organizował tego typu rywalizacji sportowej,
a jazda "na goło" była prezentowana tylko sporadycznie, w formie pokazu. W roku 2014 wystartowało 17 koni w kilku
konkurencjach. Zawody były kontynuowane w roku 2015, również w kwietniu, na otwarcie sezonu wyścigowego. Obecne zaś
mistrzostwa odbyły się 10 i 11 września. W programie były m.in.: skoki przez przeszkody, ujeżdżenie (programy P,
także do muzyki), western horsemanship oraz trail (konkurencja w stylu western, podobna do ścieżku huculskiej,
polegająca na pokonaniu serii przeszkód podobnych do TREC-owych). Tegoroczne zawody przypadły też na Europejski
Dzień Konia 2016, który równocześnie obchodzony był w czeskich Pardubicach, belgijskim Waregem, portugalskim Golega
i hiszpańskim oraz Jerez de la Frontera.
Zmagania jeźdźców mieliśmy okazję oglądać w miniona niedzielę. Sam obiekt w Partynicach ma swój urok i jest miły
dla oka, więc z przyjemnością odwiedziliśmy miejsce po raz kolejny. I nie tylko my - zawody przyciągnęły całkiem
sporą publiczność. Na obu trybunach zasiadało łącznie około 500 osób, żywo, a czasem wręcz żywiołowo reagującej
na to, co działo się w hali.
Zawody prowadzili oczywiście dwaj główni inicjatorzy i organizatorzy imprezy wraz z towarzyszącym im zespołem
sędziów.
Opisując wydarzenie zacznę może nieco nietypowo, od spraw ogólnych: przede wszystkim muszę pochwalić organizację.
Na dobrą ocenę zasłygiwała odpowiednio przygotowana hala z równim podłożem, a za przebieg zawodów generalnie zgodny
z zakładanym harmonogramem należy się ocena celująca, bo to na takich imprezach jest rzadkość. Doskonale sprawiła
się cała ekipa z obsługi technicznej, szybko i sprawnie rozstawiająca i sprzątająca czworobok i przeszkody oraz na
bieżąco dbająca o czystość areny. Z tego, co wiem, po części byli to wolontariusze pozyskani za pośrednictwem
Facebooka, więc tym większe moje uznanie !
Nad całością czuwał nieznany mi z nazwiska, ale również doskonały w swojej roli pan, trzymający pieczę nad
wszystkim i dokładnie sprawdzający wykonanie niezbędnych prac i zadań.
Słowem: wszystko było doskonale dopracowane i należałoby sobie życzyć, żeby tak było zawsze i wszędzie. Można też
było wejśc do stajni i rzucić okiem na partynickie konie, co dla wielu przybyłych osób samo w sobie stanowiło sporą
atrakcję. Było co zjeść i co wypić. Czego natomiast nie było ? Ano trochę brakowało nam zwyczajowo rozstawianych na
takich imprezach stoisk ze sprzętem jeździeckim. To znaczy: owszem, były trzy stoiska, lecz na jednym tylko sprzedawano
prócz ubrań także potniki, nauszniki i owijki. Była także konikowa literatura, ale w ilości zdecydowanie za małej.
Jadąc do Wrocławia byliśmy niemal pewni, że będziemy mogli nabyć rozmaity sprzęt, nie tylko klasyczny, ale też (a
może nawet: przede wszystkim) związany z jeździectwem naturalnym. Tu jednak spotkało nas pewne rozczarowanie - z tym,
że o tyle mało istotne, iż naszym głównym celem było przecież przyjrzenie się rozmaitym odmianom jeździectwa bez
ogłowia, a nie zakupy.
Przechodząc do opisu samych konkurencji sportowych muszę na wstępie powiedzieć, że startowały konie dość różne
pokrojowo, ale u wszystkich dawało się zauważyć pewną wspólną cechę: były to zwierzęta spokojne, niepłochliwe,
darzące w większości przypadków ogromnym zaufaniem swoich jeźdźców. Tu rzeczywiście objawiła się siła tkwiąca
w jeździectwie naturalnym. Nawet jeśli niektóre konie zestresowane startem potrafiły odmówić wykonania jakiegoś
elementu, to jednak przed i po starcie zachowywały się nadzwyczaj spokojnie. Widok koni prowadzonych tylko na cordeo,
albo w ogóle chodzących grzecznie luzem "przy nodze" jeźdźca bez jakiegokolwiek uwiązu, robił spore wrażenie. Żaden
koń się nie płoszył (z jednym tyko wyjątkiem na ujeżdżeniu), a niewykonanie niektórych elementów przez niektóre z
wierzchowców nie wynikało z ich nieposłuszeństwa, lecz z błędów osób dosiadających je lub - bądźmy szczerzy - pewnych
braków w wyszkoleniu. Jazda bez ogłowia jest ciągle jeszcze u nas na etapie raczkowania, szczególnie w porównaniu
z innymi krajami (tu proponuję skorzystać z serwisu YouTube, żeby zobaczyć, jak to się robi gdzie indziej, a
zwłaszcza w USA). Nie ma co więc oczekiwać wybitnego poziomu od startujących par; z drugiej strony trzeba przy tym
mieć dużo uznania za to, co tym parom udało się jak dotąd osiągnąć.
Mieliśmy okazję obejrzeć cztery z zapowiadanych konkurencji: ujeżdżenie klasy P do muzyki, western horsemanship,
trial westernowy oraz zawody skokowe (próba Caprillego odbyła się dzień wcześniej). Opisując dalej każdą z nich
pozwolę sobie na własną, subiektywną ocenę, z którą nie każdy musi się zgadzać. Jeśli ten tekst przeczyta któryś
z zawodników lub organizatorów, prosząc o wyrozumiałość proszę też o pamiętanie, że bardzo doceniam fakt istnienia
takich zawodów oraz że pozostaję z całym szacunkiem dla wszystkich tych osób.
Programy ujeżdżeniowe klasy P są programami prostymi, bez "fajerwerków" i takim też był konkurs podczas Mistrzostw.
Ciekawym było obserwowanie koni reagujących na pomoce jeździeckie całkiem inne, niż na zawodach klasycznych i
"rozkminianie", w jaki spośób bez ogłowia robi się na koniu to, czy tamto. Trzeba przy tym było brać poprawkę
na postawę i dosiad jeźdźców - o ile w "klasyce" wszystko jest podporządkowane pewnemu schematowi ruchu pary,
o tyle tu sprawa wyglądała nieco inaczej. W ujeżdżeniu klasycznym wszystko kręci się wokół kwestii podstawienia,
czyli generalnie przeniesienia ciężaru ciała konia bardziej na zad oraz na dążeniu do pewnej elegancji w postawie
jeźdźca, polegającej m.in. na takim stosowaniu pomocy, by były one niewodoczne dla innych. Faktem jest, że większość
jeźdźców klasycznych próbując te cele osiągnąć zdecydowanie nadużywa rąk, ogłowia i wędzidła, jednak dobry jeździec
używa ich tylko do postawienia przysłowiowej kropki nad "i", czyli na nadaniu podczas jazdy ostatecznego szlifu
postawie i ruchowi konia, osiągniętych przede wszystkim dosiadem, a także łydkami. W jeździe bez ogłowia natomiast
tego narzędzia do nadania "ostatecznego szlifu" brak, trudno więc oczekiwać takiej perfekcji. Nie ma też mowy
o jeźdźcach siedzących w klasycznym, prostym dosiadzie - sam fakt zastąpienia wodzy przez cordeo powoduje np.
czasem konieczność korekty jego położenia i dość obszernych ruchów rąk. Te zawody były więc po prostu inne,
a bezpośrednie porównywanie tych samych programów ujeżdżeniowych wykonywanych w tak różnych okolicznościach
raczej nie ma raczej sensu. Natomiast trzeba powiedzieć, że prawie wszystkie pary pojechały program poprawnie
pod kątem wykonania poszczególnych elementów, a umiejętność gładkiego przejścia z jednego do drugiego robiła
wrażenie.
Konkurencja western horsemanship polegała na swego rodzaju próbie posłuszeństwa, przejściu przez w sumie prosty
tor przeszkód, w którym jedynie slalom w kłusie między kilkoma pachołkami stanowił pewną trudność dla bodajże
dwóch startujących. O ile western każdemu chyba kojarzy się z dzikim galopowaniem kowbojów po preriach, o tyle
to była akurat konkurencja prowadzona w tempie spacerowym, więc nieszczególnie widowiskowa. Myślę, że bez problemu
w przyszłości można by ją połączyć z trialem bez straty na jakości całego widowiska.
A osobną sprawą jest, że dość hardcore'owo wyglądające ostrogi kłócą mi się z ideą jazdy bez siły, a w porozumieniu
z koniem. Jak zaś widać na poniższym zdjęciu, chyba co poniektórym zdarzało się ich używać...
Westernowy trial również przebiegał na luzie, z założenia był bowiem konkurencją na dokładność, a nie na czas.
Przeszkody był różne: przejścia w kłusie przez drągi rozłożone po ciasnym łuku, wąski tor łamany, cofanie
w korytarzu, piruet o 360 stopni w miejscu, galop przez drągi po prostej, bramka - słowem: coś podobnego do
TREC-a. Aczkolwiek... Porównując z niedawną imprezą klasy mistrzowskiej w Gniazdowie muszę powiedzieć, że tor
TREC-owy był wyraźnie trudniejszy, a był przy tym pokonywany dużo bardziej żwawo. No, ale tam były ogłowia, tu
zaś - nie, a to miało znaczenie. Jednakże bardzo wolne tempo (co ciekawe: zwłaszcza w wykonaniu pary zwycięskiej)
sprawiało, że potraktowałem tą konkurencję, podobnie nak poprzednią: przede wszystkim jako ciekawostkę. Czytaj:
ze sporym zainteresowaniem, ale bez nadmiernej ekscytacji.
Po trialu ekipa techniczna zaczęła bardzo sprawnie rozkładać parkur, a spiker w międzyczasie zapowiedział pokaz
specjalny w wykonaniu samego dyrektora. No i pokaz się odbył - pan Sawka wraz z jednym z koni dał bardzo ciekawy
pokaz z ziemi tego, czego można dokonać szkoleniem naturalnym. Mieliśmy wstęp do nauki stępa hiszpańskiego,
prezentację konia w stępie i kłusie chodzącego "przy nodze" w różnych kierunkach za człowiekiem, nastęnie konia
"samolonżującego się bez lonży", czy wreszcie robiącego kapriolę. Prezentacja była niedługa, ale ciekawa i budząca
miłe skojarzenia z niektórymi "sztuczkami", pokazywanymi niegdyś przez Lorenzo, czy J.F.Pignona.
Skoki - ech, tu emocje wręcz wybuchły ! Tor składał się z ośmiu pojedynczych przeszkód, a zawodnicy deklarowali
ich wysokości, stosownie do warunków fizycznych swoich koni oraz ich (i własnych) umiejętności. W wersji
najbardziej "wybujałej" było to nawet 120 cm i to już naprawdę robiło wrażenie.
Kilka par niestety zaliczyło wyłamania - w części przypadków powodem były nieco problematyczne, odmawiające skoku
konie, w części - błędy najazdu, skutkujące trudną do skontrowania bez wodzy próbą ominięcia stacjonaty, czy oksera
przez konia. Mimo problemów jeźdźcy wykazali się doskonałym dosiadem, żaden nie spotkał się w takich przypadkach
z Matką Ziemią (choć czasem mało brakowało !
) - i tu duże uznanie za
umiejętności.
Te pary, którym udało się parkur ukończyć, pokazały się naprawdę z jak najlepszej strony. Większość par pokonało
tor bez żadnej zrzutki, a dynamika przejazdu niekiedy kojarzyła się raczej z torem Formuły 1, niż z torem wyścigów
konnych w Partynicach. Ale też duże wrażenie zrobił na mnie ostatni przejazd - spokojny, planowany, elegancki, bardzo
"techniczny". W nim koń czysto pokonał wszystkie 120-centymetrowe przeszkody z wręcz ogromnym zapasem i w nienagannym
stylu. Ten konkurs, śledzony z zapartym tchem przez widzów, był prawdziwie godnym ukoronowaniem całej imprezy, której
czwartej edycji oczekujemy z niecierpliwością !
Poniżej dla zainteresowanych zamieszczam kilka dodatkowych zdjęć z całego wydarzenia (przepraszam za mierną jakość,
związaną z tradycyjnie nie najlepszymi warunkami oświetleniowymi w takich miejscach). Zaś na podsumowanie powiem
wzorem Juliusza: Veni, vidi... Pro Hippico Bono vicit ! Jednym z podstawowych celów imprezy było propagowanie jazdy
bez ogłowia jako jednego ze sposobów świadomego jeździectwa bez sięgania do metod z założenia opierających się o
porozumienie, a nie o dominację fizyczną. Cel ten został w pełni osiągnięty - każdy mógł się przekonać, że jest to
jak najbardziej możliwe.