Jak co roku, tak i teraz parkoszowicka "Kasztanka" zorganizowała zawody. O ile jednak w latach ubiegłych był to swego rodzaju
"biathlon" (ujeżdżenie i skoki), o tyle w tym roku impreza przerodziła się w "triathlon", gdyż doszła konkurencja TREC.
Wprawdzie nie był to "klasyczny" TREC, gdyż nie rozgrywano jazdy na orientację (POR), ani kontroli chodów (COP), za to
rozegrano najbardziej widowiskową część: tor przeszkód (PTV) [o sposobie rozgrywania tego typu zawodów możecie poczytać w tym
artykule:
http://www.stajniatrot.pl/texts/mondre/trec.html].
Zainteresowanie Gosi TREC-iem poskutkowało jej zgłoszeniem się do rywalizacji. Luzakowały jej dzielnie Kinia i Marysia,
im natomiast równie dzielnie luzakowała niezastąpiona Marzena, podając rozmaite szczotki, kopystki, ochraniacze oraz picie -
bo żar się z nieba lał mocno.
Sobota stała pod znakiem skoków, lecz ponieważ byliśmy nieobecni, możemy tylko reportersko nadmienić, że startowała tam
Klaudia na Almie, zajmując 3 miejsce w konkursie 90 cm i 4-te w konkursie z jokerem. Natomiast pod wieczór południu zawiozłem
do "Kasztanki" Ganimedesa, gdyż w niedzielę miał on startować dwukrotnie. I tak też się stało: w pierwszym konkursie,
ujeżdżeniu klasy L-4, dosiadła go Marta, "szefowa" ośrodka. Ponieważ te zawody Gosia sędziowała, więc nasz koń wystartował
poza konkursem, by uniknąć ewentualnych niesnasek, czy posądzeń o bycie fair. Były to pierwsze zawody Ganiego i ten debiut
okazał się bardzo udany. Summa summarum koń otrzymał bardzo dobre jak na debiut, uczciwie zapracowane 57%, a Gosia wreszcie
mogła ocenić go pod wprawnym jeźdźcem nie z siodła, a z "bocznej" perspektywy. Gani wykonał wszystkie elementy dobrze,
jedynie nieco "biegał", nakręcony nowym miejscem i obcymi końmi.
Po przerwie rozpoczął się TREC, który sędziowali Anna Kaleta-Zobawa i Waldemar Jemioła. i te zmagania miałem okazję oglądać
osobiście. Zaczęło się od tego, że miałem okazję zapoznania się z całą trasą wraz z zawodnikami.
Konkurencja była rozgrywana na dużej łące w i jej okolicach. Trasa była starannie przygotowana i przemyślana. Była niezłym
kompromisem, pozwalającym zawodnikom na dużą swobodę ruchów, a jednocześnie widzom na łatwą obserwację zmagań. Obejmowała
większość typowych TREC-owych przeszkód. Zawodnicy przyprowadzali konie, wsiadali i przystępowali od razu do próby
nieruchomości w kole, po czym ruszali do dalszego boju
, co widać na załączonych
poniżej obrazkach:...
Pierwszą było przejście w stępie przez wąski "korytarz" z drągów - w miarę możliwości bez "stukania". Było to wbrew
pozorom niełatwe, szczególnie dla większych i bardziej "temperamentnych" wierzchowców, więc nie wszystkim się ta sztuka
udała bezbłędnie...
Zaraz potem był wjazd i wycofanie tyłem do stanowiska, co jako żywo przypominało mi próbę przeprowadzania motocykla,
będącą jednym z ćwiczeń egzaminacyjnych na prawo jazdy kategorii A.
Wąskich korytarzy następował później ciąg dalszy. Przejazd galopem po idealnej prostej nie stanowił trudności, nie udał
się chyba tylko jednemu z uczestników...
Potem robiło się jeszcze ciekawiej: do przejechania był slalom między 6 słupkami - do wyboru: w kłusie lub galopie.
Conajmniej połowa zawodników szarpana ambicjami próbowała szybszego tempa, co jednak nie zawsze było dobrym rozwiązaniem
i kończyło się potrąceniami palików lub nieco rozpaczliwym hamowaniem nie do końca "wyrabiającego się" konia.
Kolejną przeszkodą była stacjonata z bali - o tyle budząca emocje, że stała (potrącenie nie powodowało zrzutki) no i
zlokalizowana między drzewami ! Na szczęście żaden z koni ani nie trącił przeszkody, ani nie wyłamał, z tej próby
wszyscy wyszli cali, zdrowi i nie poobijani.
Kapitalną przeszkodą była ta złożona z 3 poprzeczek na drągach. Zawodnicy musieli przejechać pod nią w kłusie lub
galopie, nie strącając żadnej poprzeczki. Tu znowu ambicje w jeźdźcach grały, prawie wszyscy próbowali galopu, co
w jednym wypadku poskutkowało bardzo "dynamicznym" wyłamaniem. Wysokośc poprzeczek się zmieniała - inna była dla
koni małych, inna dla "pełnowymiarowych", ale zawsze była ona tak wyliczona, że zawodnicy musieli pokornie i nisko
się kłaniać w siodle
- a i tak niektórzy, nawet "przyklejeni" płasko do
końskiej szyi, szorowali plecami po drążkach...
Duże emocje budziło zejście. Nie było za wysokie, no ale... W wersji "modelowej" trzeba było podjechać na górkę,
stanąć na szczycie i... no właśnie: zejść, z nie zeskoczyć. Co bardziej odważne i żywiołowe konie trudno było
odwieść od pomysłu skoku i przekonać do zejścia.
Wreszcie nadchodziła pora, by wejść do "paszczy lwa", czyli do ciemnego tunelu, którego rolę pełnił przepust pod
drogą. Ta przeszkoda była swego rodzaju próbą odwagi i posłuszeństwa. Można go było pokonać w siodle lub prowadząc
konia w ręku (co jednak wiązało się z mniejszą liczbą przyznanych punktów).
Najtrudniejszą i najbardziej kłopotliwą przeszkodę organizatorzy zostawili jednak na koniec. Była to swego rodzaju
"wisienka na torcie". Należało podjechać do bramki zrobionej z liny, otworzyć ją, przejść między słupkami i zamknąć
z powrotem. Pozornie czynność prosta - przynajmniej aż do chwili zamykania. Liny wziętej do ręki nie wolno było
puścić, przełożyć do drugiej ręki ani przekładać nad głową. Trzeba było tak manewrować koniem za pomocą dosiadu,
łydek i jednej ręki, żeby zechciał podejść do słupka, a to było niełatwe, zwłaszcza w przypadkach koni uprzednio
przegonionych przez tor galopem i przez to "nakręconych".
Gosia startowała jako 6-ta z kolei. Idealnie zaliczyła "korytarze", a slalom rozsądnie pokonała w kłusie. Jak potem
mówiła miała duże obawy co do skoku przez przeszkodę, ale Gani i tu sprawił się dzielnie. Równie odważnie przeszedł
pod poprzeczkami, jednak pewne problemy sprawił w tunelu. Ten element był z pwoodzeniem ćwiczony wiele razy u nas,
w pobliskim przepuście pod autostradą, jednak w Parkoszowicach sztuka się nie udała z siodła. Gosia musiała zejść
i Ganimedesa przeprowadzić. My zaś czekaliśmy jak na szpilkach - przepust nie był widoczny z miejsca, w którym byliśmy,
a widać było, że czas leci, a naszej pary nie ma i nie ma... Natomiast jak już się pojawiła, to "bramka" była tylko
i wyłącznie czczą formalnością !
Po przejeździe Gani został oddany w ręce luzaczek, a my oglądaliśmy kolejne pary, czekając na wyniki końcowe.
No i doczekaliśmy się, "nadejszła wiekopomna chwila"... And the winner is...
Alleluja ! Gosia i Ganimedes na najwyższym podium !
Zwycięzcy wyglądali tak:
No i na koniec - tradycyjna runda honorowa dla amazonki...
...i chwila radosnego biegania dla rumaka - a co, niech też ma chwilę radości !
Dla Gosi chwila radości zaczęła się nieco później, już po naszym wyjeździe, za to w towarzystwie organizatorów i grona
osób zaprzyjaźnionych. I przeciągnęła się do póóóóźnych godzin nocnych. Jak przystało na zwyciężczynię Gosia została
potem odwieziona z należnymi honorami do domu. Tylko następnego poranka narzekała coś na ból głowy i tupot białych mew...
Ech, te nasze skoki ciśnienia atmosferycznego to jednak potrafią negatywnie wpływać na samopoczucie !...
That's All, Folks ! Zawody były bardzo udane, organizacja - świetna, zabawa przednia. Mam nadzieję, że zgodnie z deklaracją
za rok odbędzie się kolejna edycja. Czego sobie i wszystkim zainteresowanym serdecznie życzymy ! A przy okazji zapraszamy
na Mistrostwa Polski Seniorów TREC PTTK, kóre odbędą się w dniach 02-04.09.2016 na torze TREC w Gniazdowie, który jest
zlokalizowany na obszarze po byłym tamtejszym kamieniołomie.
P.S. A na koniec - jeszcze kilka fotek: