Po pierwszej nocy w nowej stajni Enrique nadal wydawał się nieco zestresowany. Wprawdzie przez noc pojadł sobie siana,
ale "kibelki" z wodą i paszą treściwą były traktowane jak coś dziwnego, co lepiej omijać z daleka. Dość powiedzieć, że
pierwsze śniadanie zakończyło się karmieniem z ręki z małej miseczki, a na wyjście na wybieg koń zdecydował się dopiero
wtedy, gdy po 10 minutach zachęt z leksza już wkurzony wypuściłem pozostałe konie - a wiadomo, że samotność to coś, co
żadnemu koniowi nie pasuje... Trzeba więc było chwycić byka za rogi, czyli dokonać wzajemnej prezentacji i integracji.
Po pewnym czasie przebywania na oddzielonym kawałku wybiegu zdecydowaliśmy się "zetknąć" Enrique z zawsze dość pokojowo
nastawionym Fuksem. Oba konie szybko się zakumplowały, choć Fuks oczywiście uważał się za pana terenu i nie omieszkał
tego zaznaczać na każdym kroku. Nieco bardziej burzliwy przebieg miał kontakc z Pierwszym Macho Stajni Trot, czyli
Ganimedesem. No bo przecież każdy koń powinien wiedzieć, kto tu rządzi i dlaczego Ganimedes, prawda ?... I nie może być
tak, że "nowy" ledwo zamieszkał w boksie, to kumpluje się tylko z drugim dużym, lekce sobie ważąc małych (ups, przepraszam:
mniej wysokich !) A że Gani to "zadziora", więc zaczęło się dziać, oj, zaczęło... Galopady wzdłuż oddzielającego oba konie
ogrodzenia, podgryzanki i pokazywanie się z jak najbardziej samczej strony - dla nas i naszych sąsiadów, występujących
w charakterze widzów, wyglądało to doprawdy niezwykle atrakcyjnie. Zwłaszcza wtedy, gdy okazało się, że odpowiednio
"nakręcony" i zmotywowany Gani wziąwszy przykład z nowego kolegi też potrafi zadrzeć ogonek i dziarsko ruszać "wymiatanym"
kłusem, zawieszając w powietrzu kopytka nie gorzej od rywala. Jednak że emocje lada chwila mogły urosnąć zbyt wybujale,
więc korzystając z chwilowego rozejmu zakończyliśmy to pierwsze spotkanie. Tak to wszystko wyglądało:
Siema, Ziomal !
No to bruderszafcik sianem !
Te, Duży, wiesz, to ja tu jestem szefem !
Ale ja jestem Szefem Wszystkich Szefów !
"Are You talking to me ?!..."
No to spróbujmy swoich sił !
No i w ruch poszły zęby...
...I kopyta.
Były podkłusowywanki, galopady...
... I nagłe zwroty akcji.
W końcu zapanował (tymczasowy) rozejm...
Skoro konie tak tryskały energią, to trzeba ją było spożytkować.
Przymiarki i dopasowania trwały chwilę...
No to przystępujemy do pierwszych zajęć.
Koń miał się trochę wybiegać, zmęczyć i "wyluzować"...
...A tymczasem...
...Energii mu jakby przybywało z każdą chwilą !
"Że co, że niby mnie ? Przecież ja taki grzeczny konik jestem..."
To nie przytulanka, to zakładanie wypinaczy.
No, teraz to całkiem co innego !
Oto Enrique przy pracy.
Czyżby nareszcie fajrant ?
Nie, nie był to fajrant, tylko chwilka przerwy, po której nastąpiło pierwsze "trotowe" wsiadanie Gosi na Enrique
i krótka jazda w asekurowanym lonżą stępie - tak na dobry początek i jako wstęp do planowanej na następny dzień
większej jazdy. Ale o tym - w kolejnym odcinku.