Taki sobie "przewrotny" wymyśliłem tytuł dla notki z wydarzeniam któe chcę opisać. Stanowi on całkowite odwrócenie pewnej bajki Ignacego
Krasickiego pt. "Woły krnąbrne", która oryginalnie brzmi tak:
"Miłe złego początki, lecz koniec żałosny,
Nie chciały w jarzmie chodzić woły podczas wiosny;
W jesieni nie woziły zboża do stodoły;
W zimie chleba nie stało, zjadł gospodarz woły."
A wydarzeniem, jakie chcę opisać, są Otwarte Mistrzostwa śląska w Ujeżdżeniu, jakie odbyły się - pardon: wciąż jeszcze trwają ! - w
LZJ Drama Zbrosławice. W tych zawodach w kategorii juniorów młodszych na kucach wystartowała na Ganimedesie Marysia. Przewrotność
tytułu w nawiącaniu do zacytowanej wyżej przypowieści dobrze oddaje to, co się działo podczas zawodów. Po pierwsze: Marysia w trakcie
przygotowań do startu wykazała się nie "wołowym" lenistwem, lecz wręcz przeciwnie, dużą pracowitością, odbywając z Gosią wiele długich
treningów. Po drugie: zawody w przeciwieństwie do losu wołów również miały całkiem odmienny prrzebieg: zaczęły się dla nas "tak se"
(łagodnie mówiąc), za to kończyły się w zdecydowanie lepszej atmosferze.
Pierwszego dnia nasza para pojechała dwa konkursy: P-6 i P-3. Co tu kryć - poszło raczej nieciekawie. Choć na przejazdach wykonane
zostało wszystko to, co tyle razy było "wałkowane" na treningach oraz nieźle pojechane kontrolnie w Zbrosławicach w piątek przed zawodami,
to z powodu stresu oraz wynikającego stąd usztywnienia (i amazonki, i konia - takie sprzężenie zwrotne) przejazdy po prostu nie były zbyt
ładne. Sztywne chody i brak zebrania robiły niespecjalne wrażenie, a oceny za to po prostu musiały być niskie, w czym zgodni byli
sędziowie: Marek Ruda i Łukasz Wituchowski. Szkoda, bo wysiłek włożony we wcześniejsze ćwiczenia trochę przez to poszedł na marne - no,
ale tak też bywa... Oba konkursy zasłużenie wygrała Eliza Mardyło z KJ Szarża im. 8 Pułku Ułanów Ks. Józefa Poniatowskiego na ogierze
El-Jad, osiągając odpowiednio 63,125 % i 64,000 %.
Marysia była dość mocno zestresowana nieudanym występem, jednak "przespała się z tym problemem". Następnego dnia uspokoiła emocje i dzięki
temu w kolejnym konkursie, P-4, mogliśmy oglądać zupełnie inną parę. Koń był pozbierany, nie "wyryjony" i ogólnie był "ogarnięty". Szedł
dziarsko, posłusznie, prawidłowo wykonując wszystkie elementy. Postawa amazonki nie budziła zastrzeżeń, a protokoły zawierają same dobre
oceny: 6,0 i 6,5. No, może z jednym tylko małym wyjątkiem - i tu króciutka, humorystyczna dygresja: otóż bladym świtem, gdy w najlepsze
trwały przygotowania do wyjazdu, wszedłem do stajni, a wówczas miała miejsce taka oto rozmówka z zawodniczką:
T: Cześć, Marysiu. Jak tam ? Pamiętasz program ?
M: Tak. Ale [z pewną irytacją] czemu wszyscy mnie pytają, czy pamiętam program ?!
T: [z lekkim śmiechem] Oj, żebyś się nie przekonała, dlaczego !
No i oczywiście Marysia przekonała się, zaliczając jedną pomyłkę. Gdyby nie to, dobry wynik w konkursie (60,750 %) mógłby zapewne być
jeszcze o 1 % lepszy. Eliza Mardyło byłaby jednak i tak niedościgniona (zdobyła 65,909 %, zdobywając finalnie tytuł mistrzowski, gratulujemy !).
Marysia stanęła zaś na drugim stopniu podium. Dla nas najważniejsze było jednak nie tyle miejsce, lecz przede wszystkim pokazanie, że
przeciętne starty pierwszego dnia zawodów były tylko drobnym "wypadkiem przy pracy" i że naszej parze zdecydowanie nie brak umiejętności.
Że stać ją na bardzo udane występy, jeśli tylko ciężką, mozolną pracę treningową przyprawi się szczypta spokoju ducha i jeśli będzie się
podczas przejazdów miało - jak to ongiś mówił jeden z naszych skoczków narciarskich - luz w... W pewnej (bliżej opisanej przez anatomię)
części ciała.
A medal i pucharek z zawodów niech zawsze o tym przypominają.
I jeszcze na koniec galeryjka fotek: