To był bardzo pracowity weekend majowy. Bardzo, bo zbiegły się w nim trzy duże "akcje". Po pierwsze, jak zawsze o tej porze odbyło się Wielkie
Wiosenne Sprzątanie Stajni. Miało się odbyc tydzień wcześniej, ale z uwagi na tarnikowanie zębów, połączone z podawaniem "głupiego jasia", nie
chcieliśmy ryzykować zartaz potem podawania preparatów odrobaczających - a była to jedna z najważniejszych przesłanek do sprzątania totalnego.
Po drugie: ciągle jeszcze lekko wilgotne poniedawnych deszczach podłoże i nieoczekiwanie bezwietrzna pogoda zachęciły nas do tego, by w końcu
porozrzucać na placu do jazdy czekające na odpowiedni moment ścinki, jako że (zgodnie z oczekiwaniami zresztą) poprzednia, pierwsza dawka nieco
"się straciła" w ziemi. Po trzecie: mimo nieco niekorzystnej pogody trawy się nieco ruszyły, więc był czas najwyższy, aby uroczyście rozpocząć
kolejny sezon pastwiskowy. Po czwarte: podrzucono nam drugą partię drewna kominkowego, które trzeba było ułożyć. I wreszcie: w perspektywie zaś
czekało też krycie dobudowanego jakiś czas temu kawałka wiaty blachodachówką. Było co robić, ale z tej trudnej próby wyszliśmy w pełni zwycięsko.
Bo "takich dwóch jak nas czterech to nie ma ani jednego" !
Zaczęło się od porannego wyrzucenia całej ściółki z boksów. Bardzo wczesnoporannego, "świtem bladym, ledwie co słonko wschodzące zaróżowiło
wiszące nad łąkami całuny mgieł..." - jak mawiał poeta Jaskier.
Póżniej szybko zajęliśmy się ścinkami. Działaliśmy dokładnie tak, jak przed rokiem, metodą "graboilogii stosowanej w odmiania półzmechanizowanej
ciągniono-wleczonej". Wprawdzie okazało się, że tym razem big-bagi były jakieś takie raczej "słabosilne" i wykazywały tendencje do rwania się,
a i linka holownicza raz za razem odmawiała posłuszeństwa, ale nasza siła, inteligencja spryt i przemyślność (no i skromność, oczywiście !) wzięły
górę nad przeciwnościami losu. Praca zaczęła się od posiedzienia Komitetu Sterującego Do Spraw Jedynej Słusznej Metody Aplikowania Surowców
Tekstylnych Wtórnych Silnie Rozdrobnionych Na Terenach Rolniczych ( w skrócie: KSDSJSMASTWSRNTR). Obradom przewodniczyła Gosia, przy czym jej
głos liczył się potrójnie z uwagi na dzierżony w trakcie posiedzenia aregument nie do odparcia.
Mimo pewnych sprzeciwów opozycji Pani Przewodnicząca wydała rozporządzenie o sposobie zapobiegania rozprzestrzenianiu się niewłaściwych pomysłów
na realizację ścinkowej "dobrej zmiany" i natychmiast przystąpiła do działania z rozmachem, któremu towarzyszył dziki błysk satysfakcji w oku.
A pozostałe członkinie zgromadzenia ochoczo poszły w jej ślady.
Nadzorujący prace Figiel wprawdzie coś tam się odszczekiwał, ale wiedziony instynktem samozachowawczym pozostawał wycofany na z góry upatrzonej
pozycji.
Cała ekipa przystąpiła do pracy...
...Która w pwenych aspektach nieoczekiwanie okazała się całkiem przyjemna.
Koniec zwieńczył dzieło - leczy był to dopiero koniec pierwszego etapu.
W ramach krótkiej przerwy relaksacyjnej "zrobiliśmy dobrze" koniom, puszczając je na godzinną wyżerkę. Z ich punktu widzenia niestety zdecydowanie
za krótką - ale tak na pierwszych wypasach musi być. Dewil od razu trafił na swój ulubiony kawałek, którego przez cały czas nie odstępował ani
na krok.
Ganimedes głodu nie cierpiał, zajął się więc pozowaniem.
Za to doświadczony Fuks wiedział dobrze, po co jest pastwisko i ryjka z trawy nie wyjmował w ogóle.
Rico tradycyjnie łaził z kąta w kąt w poszukiwaniu tego, co najsmaczniejsze...
A wiadomo: nie ma jak "cudzesy na sępa".
W międzyczasie trzy sączowiskie amazonki odkurzały i malowały stajnię, czego efekt widać na załączonym obrazku:
Ja zaś turlałem się w kółko po placu do jazdy - nie, nie konno, lecz ciągnikowo, długo mieszając ścinki z podłożem, a następnie wyrównując je
i wałując, czego efekt również widać na drugim załączonym obrazku:
No i last, but not least - wiata gotowa !
Brawo My ! (jak wiadomo egocentryczny samozachwyt dozowany z umiarem jeszcze nikomu nie zaszkodził - nawet w większych ilościach)
)