Jednym z miejsc, gdzie można poćwiczyć na "symulatorze" jazdy konej jest Stajnia Jaekel w Jasienicy Dolnej na Opolszczyźnie. Słowo"symulator" jest w cudzysłowiu
celowo, gdyż w tym przypadku nie jest to urządzenie, które samo z siebie naśladuje ruch konia. Nie jest to maszyna "czynna", ale też nie taki jest główny cel jej
istnienia. W zasadzie lepszym na nią określeniem jest "stymulator", gdyż de facto jest to bierne urządzenie fitness, takie samo jak np. atlas na siłowni. Sensem
jego działania jest nie tyle uprzyjemnianie delikentowi życia miłym pobujaniem się w siodle, ale raczej wręcz przeciwnie: zmuszenie ćwiczącego do aktywizowania
rozmaitych partii mięśni, z których istnienia podczas jazdy nie zawsze zdajemy sobie sprawę. A wszystko to w celu poprawy dosiadu, postawy na koni u no i oczywiście
równowagi. Konstrukcję wprawia się w ruch w trakcie ćwiczeń ruchami własnynego ciała. Kto więc oczekuje czysto multimedialnej rozrywki a'la gra komputerowa, ten
niech pozostanie sobie w swoim gamingowym fotelu przed swoim gamingowym laptopem i pogra sobie w Howrse, Elden Ring, albo Wiedźmina 3. A dla hardcore'owców - w Pony
Island (i niech Was nie zmyli słodki tytuł - to gra dla prawdziwych twardzieli
).
Na początek dwa słowa o samej stajni: mieści się ona w zabytkowych budynkach wzniesionych w 1909 roku (gdy jeszcze Jasienica nosiła miano Nieder-Hermsdorf), na
czele z bardzo charakterystyczną i bardzo urokliwą "Villa Jaekel". Założycielką Stajni Jaekel jest pani Agnieszka Gzyl instruktor jazdy konnej, hipoterapeutka
oraz orędowniczka natural horsemanship (posiada certyfikat "Monty Roberts Introductory Course Of Horsemanship". Każdego miesiąca w stajni organizuje szkolenia
z "naturalu"). Stajnia specjalizuje się w prowadzeniu treningów jeździeckich dla osób w każdym wieku - od lat 4 do 500+ na każdym poziomie (nie)zaawansowania,
jednakże wyłącznie w formit treningów indywidualnych - nie organizuje zajęć w grupach. Do dyspozycji jest oświetlony plac oraz hala do jazdy, która umożliwia
komfortowe treningi w każdych warunkach. W stajni prowadzone są kursy przygotowujące oraz same egzaminy na odznaki jeździeckie PZJ. Latem i zimą organizowane
są półkolonie oraz obozy jezdzieckie. Cały czas odbywają się rehabilitacyjne turnusy hipoterapeutyczne dla dzieci we współpracy w psychologami dziecięcymi,
dietetykami oraz fizjoterapeutami. Jest też drużyna sportowa Jeakel Equestrian Team.
Ciekawostką jest wykorzystywanie na zajęciach adaptacji tzw. metody Benjamina Franklina do jazdy konnej (ważna uwaga: wbrew informacjom podawanym na niektórych
stronach internetowych zdecydowanie nie chodzi o Benjamina Franklina - wynalazcę m.in. piorunochronu i późniejszego prezydenta USA; niejednemu psu Burek, niejednemu
Benjaminowi Franklin !). Metoda ta wykorzystuje elastyczne piłki, rolki i taśmy do ćwiczeń indywidualnie dostosowanych do jeźdźca w taki sposób, aby znacznie
zmieniając odczucia podczas jazdy pozwolić temuż jeźdźcowi na bycie bardziej świadomym ułożenia jego ciała i przez to przyspieszyć zwalczenie niepożądanych napięć
i nawyków, których zazwyczaj nie zauważa. Jeźdźcy stają się bardziej świadomi zaówno własnego ruchu, jak i ruchu konia, przez co całość staje się o wiele bardziej
skoordynowana i zrównoważona. Rzecz jasna piłki i taśmy nie zastąpią trenera ani ogólnej sprawności fizycznej, a ćwiczenia wymagają skupienia i zaangażowania, gdyż
"z definicji" utrudniają jazdę w celu lepszego zrozumienia jej mechanizmów. Natomiast z pewnością mogą rozwijać dobrą równowagę i prawidłowy, niezależny od ręki
dosiad.
Na ofertę zajęć na symulatorze Gosia trafiła przypadkiem, a gdy z ciekawości skontaktowała się z właścicielką, ta zadała jej pytanie, czy przypadkiem Gosia nie
jest aby z TEJ Stajni Trot. Jak się okazało teksty na naszej stronce były przez panią Agnieszkę często czytane jeszcze w czasach, gdy nie miała własnej stajni. No
w tej sytuacji nie pozostawało nam nic innego, jak tylko spotkać się "na żywo" i poznać osobiście. 8 listopada wieczorową porą wpadliśmy więc do Jasienicy, gdzie
Gosia spróbowała swoich sił na grzbiecie sztucznego rumaka.
Pierwsze zajęcia to zawsze tzw. 45-minutowy "Pakiet Początek" - zajęcia zapoznawcze, na których przeprowadzana jest przez instruktora ogólna analiza dosiadu i
pierwsza identyfikacja ewentualnych problemów z postawą jeźdźca na koniu. W czasie "jazdy" wykonuje się ćwiczenia poprawiające dosiad z wykorzystaniem taśm, gąbek
i piłek stosowanych we wspomnianej metodzie Franklina. To pozwala na określenie planu dalszej pracy nad niedoskonałościami postawy. Kolejne zajęcia (również pod
okiem instruktora) to ćwiczenia mające na celu poprawę kolejnych niedoskonałych elementów w poszczególnych chodach, połączone z omawianiem na bieżąco zagadnień
z zakresu biomechaniki ruchu. Są też ćwiczenia fitness lub streching, wspomagające trening konkretnych partii ciała, mięśni, ścięgien i powięzi odpowiedzialnych
za problemy z dosiadem lub z postawą. Jeźdźcy świadomi swoich niedostatków mogą także robić sobie trening indywidualny (bez instruktora), dzięki lustrom i ekranom
mogąc we własnym zakresie kontrolować i oceniać własną postawę w siodle.
"Koń" rasy "Joker" (póki co bezimienny, ale miejscowe dzieciaki na pewno wykażą się inwencją twórczą) jest od wewnątrz niewidocznym dla jeźdźca ruchomym układem
sprężyn i przegubów, przez co dla siedzącego w siodle jest dość niestabilny - i o to chodzi. Jest wymiarowo poniakiem no i nie stoi na długoch nogach, lecz na
solidnej podstawie. Poza tym całniek dobrze przypomina wierzchowca. Jest osiodłany, ma ogłowie. Nie jest "obły" jak typowe zwierzę (nie ma pełnych boków), przez
co utrzymanie równowagi i właściwej postawy jest trudniejsze - nie da się kurczowo obejmować boków nogami, gdyz nie da się objąć czegoś, czego po prostu nie ma.
A cała zabawa polega właśnie na tym, żeby utrzymać się korzystając tylko ze znanych każdemu jeźdźcowi doskonale (przynajmniej w teorii) "trzech punktów styku":
tyłka i kolan. Dzięki odpowiednio dobranym materiałom głowa mechanicznego wierzchowca świetnie, naprawdę bardzo realistycznie imituje głowę prawdziwego zwierzęcia:
porusza się w dół i na boki, "reaguje" na półparady, można konia np. zganaszować. Dodatkowo ogłowie z wodzami połączone jest przez elektroniczne dynamometry,
pozwalające na sprawdzenie siły działania ręki jeźdźca oraz równomierność tego działania.
Ćwiczenia prowadzone przez panią Agnieszkę polegały na imitowaniu przez Gosię ruchów własnego ciała w stępie i kłusie. Postawa "od stóp do głów" była przedmiotem
wniklwej analizy i stałej korekty. "Bujalność" maszyny oraz brak możliwości trzymania się boków uwydatniały doskonale wszystkie wady postawy i problemy z równowagą.
Pierwsze 20 minut było więc raczej próbą poznania urządzenia i jego zachowań. Dopiero po tym czasie zaczęły być widoczne pierwsze efekty ćwiczeń, czyli lepsza
świadomośc własnego ciała (i ewentualnych jego ograniczeń) i powtarzalność skorygowanych, poprawnych ruchów.
Ale w momencie, gdy w stępie wszystko w pewnym momencie zaczęło pięknie grać, nastąpiło przejście do kłusa i zabawa zaczęła się od początku, albowiem chodziło
o kłus anglezowany. Stopień trudności wzrósł, gdyż podczas klasycznej jazdy to koń wybija jeźdźca, ułatwiając mu lekkie unoszenie się w siodle i odciążanie
grzbietu. Tymczasem na s(t)ymulatorze trzeba było w tym celu mocno angażować własne nogi i to tak, by stopa pozostawała nieruchoma (klasyczne "pięta w dół,
palce do konia !"), a unoszone ciało opierało się na przylegających do siodła kolanach (i tylko kolanach, nie łydkach). A wszystko oczywiście z zachowaniem pełnej
równowagi. W ruchu ciała do góry trzeba było unikać odruchowego unoszenia się na przedniej części stóp w strzemionach. Tę rónowagę i prawidłową postawę trzeba było
zachować nie tylko w jeździe na wprost, ale i spoglądając na boki, albo trzymając w wyciągniętej na bok ręce nieco przyciężką piłkę. Generalnie więc "jazda" na
maszynie okazała się pewnym wysiłkiem, kto wie, czy nie większym niż jazda na maneżu. No ale o to w końcu przecież chodziło, nieprawdaż ? Bo "im więcej potu na
ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju" - jak to się mówi żołnierzom, gdy im się daje w d... na poligonie.
Całość zajęć odbywała się nieustannie pod czujnym okiem Pani Instruktor (nic jej nie umknęło !), i w bardzo sympatycznej, lekkiej atmosferze. Dodatkowym atutem
naszego spotkania było to, że zajęcia nie trwały 45 minut, bynajmniej. Jakoś tak się porobiło, że trwały prawie półtorej godziny (więc nie dziwota, że Gosia dość
wyraźnie odczuła na własnej skórze każde ćwiczenie). Zajęcia były ciekawe, dla każdego świadomego jeźdźca są cennym doświadczeniem. Trzeba jednak zaznaczyć: nie
jest to zabawa dla dzieci, lecz zajęcia dla osób już jeżdżących, chcących podjąć pracę nad sobą samym - o tym trzeba pamiętać.
Mając kawał drogi powrotnej do przebycia w domu zameldowaliśmy się bardzo póżną porą. A następnego dnia rano - nie ma "przebacz" - trzeba było jak zwykle wstać o
godzinie czwartej i biec do koni. To z kolei taki mój "fitness" od dobrych 20 lat...