Dante, czyli kot Kasi

2 listopada 2008



"Tomeeeek ?!......." - głos Kasi rozległ się w słuchawce telefonu. Resztki włosów momentalnie zjeżyły mi się na głowie. Wiedziałem, doskonale wiedziałem, co będzie dalej. I oczywiście nie pomyliłem się: "Czy ja mooogę mieć prooośbęęęęę ?"

No i tak się zaczęło Okazało się, że do firmy ojca Kasi przyplątał się kot. A w zasadzie: kociak. Ot, taki mały, zaniedbany, szarobury kocurek, w dodatku ślepy na jedno oczko. Nie dość, że przeziębiony, zapchlony i zarobaczony (jak zresztą większość maluchów), to jeszcze przez swą barwę zlewał się doskonale z betonowym placem w firmie, w której co rusz zjawia się jakaś ciężarówka. To w oczywisty sposób groziło wypadkiem, więc Kasia przystąpiła do działania.




Po tym, jak Luna wybrała sobie własną drogę, mieliśmy "koci vacat" w stajni. Mimo niekorzystnych doświadczeń z próbami zadomowienia tam dorosłych kotów zdecydowaliśmy więc, że jeszcze raz spróbujemy znaleźć towarzysza dla naszej stajennej ściemki. Jako, że kociak jest mały, najwyżej 8-tygodniowy, liczyliśmy na to, że odezwą się w kotce instynkty macierzyńskie. Wygląda na to, że tak też się faktycznie stało. Po pierwszych 2 dniach nieufności i obrażenia się na cały świat ("Co wyście mi tu podrzucili ?!") obecnie kotki kontaktują się nie tylko przy misce. Mały został odpchlony, przeziębienie - wyleczone, ożywił się, zaczął brykać, a jednocześnie nie zdradza skłonności do ucieczki, co pozwala mieć nadzieję, że zadomowił się u nas na dobre.



Po długim namyśle Kasia ochrzciła kocurka dumnym imieniem Dante. A oto, co sama o nim mówi:

To było w poniedziałek, jak przyjechałam, aby ustalić termin wymiany opon na zimowe. Wówczas zobaczyłam maleńkiego Dantego, śpiącego na kartonie przy kaloryferze. Mimo widocznego wyczerpania i zmęczenia, jak tylko coś się do niego powiedziało i pogłaskało, to zaraz się podnosił i usiłował mruczeć. Serce mi ścisnęło, ale nic nie mogłam zrobić; trzeba było poczekać i zobaczyć, czy dojdzie do siebie i nazbiera sił. Po raz drugi zobaczyłam kociaka rozbawionego i bawiącego się powiewającymi liśćmi. Dante miał dużo sił i był chętny do zabawy. Dawał popalić wszystkim pracownikom, ponieważ maleństwo wchodziło dosłownie wszędzie (na koła i do wnętrz samochodów, bawił się w oponach i narzędziach warsztatowych). Słowem - był głównym mechanikiem :) wszyscy musieli mieć oczy naokoło głowy i patrzeć, by mu nie zrobić przypadkiem krzywdy.







Dantuś odszedł 8 grudnia 2017 roku na skutek rozwijających się mimo leczenia problemów z nerkami...