Draka - spełnienie marzeń Viki



Draka, czyli moja kochana klacz, dla której poświęcam życie. Jest to gniada, wysoka (ok. 170) 11-sto letnia klacz - polski koń Szlachetny Półkrwi (sp). Ojcem Draki jest 511 Lwów (wlkp) a matką 446 GII Kr Donia (młp). Widać że koń z rodowodem Klacz ta pochodzi z Matysówki, obecnie dzielnicy Rzeszowa. Z powodu pożaru stajni została przekazana do Albigowej, do pana Tadeusza Stasieńki, a stamtąd trafiła do Sączowa.

Pamiętam dobrze, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Noc, 8 października 2006. Draka razem ze swoim bratem, Dewilem, wychodziła z bukmanki. To była wspaniała chwila. Ciemny, wysoki, duży koń. I ta myśl która do mnie jeszcze do końca nie trafiała - to mój koń. Draka od razu stała się moim światem. Coś pięknego. Tej nocy wprost nie mogłam się na nią napatrzeć, nie mogłam przestać patrzeć w jej śliczne oczka. Była potężną kobyłą, i wyglądała jak koń pociągowy. Z czasem jednak nadmiar tłuszczu się stracił, i kobyła wygląda porządniej. Zaraz po przyjeździe do "nowego domu" kobyła została kilka dni w sąsiedzkiej stajni Trot, do póki nie wybudowaliśmy dla niej boksu, tak jak i właściciele Dewila.





Drakę odwiedzałam w tym czasie codziennie, i przez kilka dni się okazało się, że wcale taka piękna i grzeczna nie jest. Wyszła z jej niepewność, nerwowość, nieufność. No niestety, początki... Całe szczęście to cechy których Draka obecnie nie posiada, a co do nerwowości, prawie nie posiada W każdym razie z początku nie pozwalała do siebie zbytnio podejść. Odsuwała się i uciekała. Jedynym sposobem było podejście do niej ze smakołykiem, i szybkie założenie kantara. Po poznaniu się nadszedł czas na pierwsze wsiadanie. Draka już była ujeżdżona, i brano ją czasem do rekreacyjnych jazd, także z wsiadaniem i siodłaniem nie było problemu. Jedyne co było dla niej dziwne, to ochraniacze, bo w końcu "Co to mi za badziewie na nogi założyli ?" . Nigdy wcześniej ich nie miała, ale skończyło się tylko na tym, że kilka razy podniosła wysoko nogi. Gosia pomogła mi z pierwszymi krokami w jeździe, która to po prostu rekreacja totalna... Zatrzymanie się bez żadnego uprzedzenia z każdego chodu, zagalopowanie zaczynało się brykiem, a głowa to ustawiona jak kobyła najwyżej dała radę. Jednak już po pierwszym zapoznaniu się kobyły z ujeżdżeniem, czyli z pracą, a nie jak w rekreacji "co by tu zrobić, żeby nic nie robić", Draka wyzbyła się tego upiornego rekreacyjnego myślenia. Z czasem odkryła, że warto współpracować.





A tak w tym czasie ogólnie to bywało różnie. Czasem nawet sądziłam, że Draka mnie po prostu bije. Udawała, że chce spojrzeć w drugą stronę, a przy okazji z całym impetem przywalała mi swoim łbem w głowę. Złościłam się, płakałam, raz mi nabiła takiego guza, że nie schodził przez dwa tygodnie... Byłam załamana, bo na jakiego zwierza mnie skazano, który bije... Była nawet jedna taka jazda, po której zeszłam z konia z płaczem, bo kompletnie nic nam nie wychodziło, i po prostu załamać się było można. Całe szczęście potrafiłam sobie powiedzieć "Klaudia, wyluzuj, to dopiero początki". Tak, i mimo wszystko, ciągle ją kochałam.





Wszystko zaczęło się powoli układać, kiedy Drakę przeprowadziłam już do własnego boksu, u nas. Mimo oddalenia od swojego brata, z którym się czasem spotyka, Draka (po za początkami) zachowała zimną krew i spokój. Nabrała do mnie zaufania, jazdy wyglądały coraz to lepiej i wszystko wyglądało co raz to bardziej kolorowo. Draka zmieniła swoje zachowanie. Od tamtej pory nasza przyjaźń bywa coraz mocniejsza. Teraz wystarczy, że zawołam Drakę z końca padoku, a ona sama grzecznie przyczłapie. I jeszcze to zaufanie. Draka stała się potulnym, mizaistym konikiem. Miłym i sympatycznym, niewiarygodnie spokojnym, który przytula się do ciebie, czeka aż obejmiesz ją za szyję, pogłaszczesz i powiesz kilka ciepłych słów. Kiedy stoję, sprzątam albo nalewam wodę do wanny na padoku, to momentalnie przyjdzie zaczepić, szturchnie, albo położy łeb na ramieniu. Draka czuję się przy mnie bezpiecznie, niczego się nie boi, nie płoszy się. Ale ogólnie zawsze była koniem, którego byle co nie wystraszy. Dziś mogę ją bez kantara zaprowadzić do stajni. W terenie z pod nóg może jej wyskoczyć zając, co z resztą nie raz się zdarzyło, a Draka zareaguje na to nienaruszonym spokojem. Mój kochany konik stał się i jest niezastąpiony.





Kocham ją, i wprost już bym nie mogła bez niej żyć. Razem stanowimy nierozłączny duet, który przetrwa wszystko. Naszą mocną stroną jest ujeżdżenie, prezentujemy się w klasie N i zaczynamy przygodę z C, natomiast skoki na razie mamy na poziomie coś na przełomie LL i L. Porównując początki, a jak jest dzisiaj uważam, że moja kochana Draka jest ósmym cudem świata, i niech nikt nie śmie mi zaprzeczyć Koń z marzeń... Za tak kochanego, i kochającego konika można poświęcić wszystko.





Draka

Najbardziej... lubię mieć syty brzuch
Zazwyczaj... nie sprawiam kłopotów
Chciałabym... potarzać się w błotku
Muszę... czasem przy koniowiązie
Najchętniej... widzę owies w żłobie
Rzadko kiedy... jestem w złym humorze
Lubię... dzikie tereny
Z trudem... powstrzymuję się od grzania
Potrafię... brykać
Z łatwością... się daję prowadzić
Kiedyś... będę mieć źrebaka
Nie umiem... się ukłonić
Wierzę... że przeganiam wiatr
Sama... sobię stoję
Nigdy... nie będę nieszczęśliwa
Żyję...dla Viki




***


W ubiegłym, 2011 roku, skonntaktował się z Klaudią poprzedni właściciel Doni i Draki, który przypadkiem i ku swej radości trafił w internecie na zdjęcia i opisy na blogu Viki i na naszej stronce. Przesłał m.in. skany starych zdjęć obu klaczy z czasów tuż po narodzinach Draki: