Urwis - Główny Szef Departamentu Zwierzaków Sączowskich



Płynie w nim krew dobermana i owczarka niemieckiego, to pewnie dlatego jest tak doskonałym dowódcą psiej menażerii. Do wszystkiego jest zawsze pierwszy a powszechnie wszyscy wiemy, że każda zabawka należy do Urwisa. Jeżeli chodzi o zabawę to mimo swojego już starszego wieku ciągle jest doskonałym biegaczem no i weteranem w łapaniu naraz patyka, piłeczki i sznura. Nieustannie zaczepiany do zabawy przez Wegę opanował już taktykę zbywania jej udając padniętą ofiarę, kiedy jednak psinka narzuca się za bardzo wtedy nieraz "pogoni jej kota". Z reguły kociaki uchodzą mu z drogi, bo Urwis to wyrafinowany koci prześladowca, ale te domowe jakoś toleruje, zwłaszcza Glusia, który nie zważając na zagrożenia zaczepia go odkąd się tylko poznali. Urwisek ma już swój starszy wiek więc jest o wiele mniej ruchliwy niż Wega, ale nie zmienia to faktu, że nadal lubi być głaskany i drapany za uszkiem czy przy ogonku. Przywiązany do swojego pana tj. Tomka zawsze czeka i piszczy w domu kiedy słyszy silnik jego samochodu. Trochę boi się koni, dlatego nieraz szczeka kiedy jest blisko nich, nie ma też takich skłonności do ucieczek jak Wega, chociaż raz napędził nam stracha kiedy zniknął na całą noc i wrócił dopiero popołudniu wycieńczony jak po ogromnej podróży. Gdzie był ? Po co ? Tego nikt nie wie, ale ważne, że wrócił cały i zdrowy i że ciągle wypełnia dom swoją obecnością. To wspaniały pies, z długą historią do opowiadania przy wieczornym cieple kominka, naprawdę wiele go spotkało zarówno szczęśliwego jak i pechowego. To piesek miły i sympatyczny dlatego jest tak wspaniałym życiowym kompanem i jak Wega towarzyszem i przyjacielem człowieka.



Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem tego psa w schronisku, był to po prostu jeden z wielu nieco zaniedbanych psów. Zajmował pierwszy z brzegu boks. Moją uwagę zwróciło to, że w przeciwieństwie do pozostałych towarzyszy niedoli nie ujadał zażarcie, tylko stał i patrzył na mnie z zaciekawieniem. Obszedłem wszystkie boksy, wróciłem, stanąłem przed jego klatką, popatrzyłem, powiedziałem: "No co ?..." - a on szczeknął. Raz. Basowo. I wiedziałem, że to ON. Ponoć siedział w schronisku już pół roku, wyrzucony z samochodu - całkiem to możliwe, bo jeszcze przez ok. pół roku próbował gonić samochody - zwłaszcza o zmierzchu, gdy padała mżawka...

Od samego początku byłem pełen obaw - nigdy wcześniej nie miałem psa. Nastawiłem się na to, że w pierwszych dniach zapewne będę miał wszystko w domu zasikane, pogryzione.. Okazało się jednak, że pies jest doskonale wychowany, posłuszny i nie sprawia kłopotów. Niestety okres pobytu w schronisku dał mu się we znaki - pies był raczej chudy, bez kondycji, zarobaczony... Obśmiałem się, że po pierwszym wspólnym tygodniu spacerów Urwis przytył 2 kilo, a ja 2 kilo schudłem. Przez wiele lat przełaziliśmy po okolicznych polach i lasach kupę kilometrów. Była też, a jakże, nauka skakania, aportwania, pływania. Były też problemy - pies początkowo słaby był "tępiony" przez inne, po nabraniu sił szybko nauczył się, do czego służą zęby i że śmiało może startować do psów większych od siebie: owczarków niemieckich, brodaczy monachijskich, o bokserach nie wspominając. Były i psie tragedie, poranione łapy, kilka operacji, a wreszcie: bardzo ostre zatrucie - do dziś nie wiem, czym. Jazda o 4 rano do całodobowej lecznicy, pies bezwładny, tryskający na mnie ze wszystkich otworów ciała, kilka godzin walki o jego życie i tydzień wielogodzinnych sesji, podczas których stawałem na głowie, by pies spokojnie leżał pod kroplówką. Skończyło się dobrze - mimo nieco podniszczonego serducha, wątroby i nerek niejedno w następnych latach przeszliśmy, stając się dobrze rozumiejącymi się partnerami.

Wiek jednak i schorzenia z nim związane (zwłaszcza: stawy) robią swoje. Kilkunastokletni Urwis obecnie ma emeryturkę (biorąc pod uwagę zaczepki Wegi i Glusia - raczej niezbyt spokojną ) i coraz bardziej się wciąga w rolę wiernego stróża, obszczekując wszystkich (czego nigdy dotąd nie robił). Z uwagi na mnóstwo obowiązków nie mogę poświęcać mu obecnie tyle czasu, ile chciałbym, ale i tak będzie on dla mnie "Number One".


***


Urwis odszedł znienacka i szybko. Ostatni dzień swego życia spędził jak zwykle z Wegą na dworze, truchtając w te i wewte i obszczekując wszystko, co za płotem. Bardzo późnym wieczorem zaległ osowiały na kafelkowej podłodze na środku przedpokoju. Próby odesłania go na posłąnie pokazały, że pies jest otępiały, ma chwiejny chód, źle stawia nogi. Wizyta w całodobowej lecznicy zakończyła się podejrzeniem problemów pokarmowych (zatrucia, na co wskazywała lekka bolesnośc brzucha przy słabych odruchach ogólnych i zaburzeniach równowagi), badaniem podstawowym krwi (nie wykazało odchyłów od norm), podaniem środków ogólnie wzmacniających oraz zaleceniem USG jamy brzusznej. Następnego dnia rano było gorzej. Pies ledwie chodził, sprawiał chwlami wrażenie, że nie wie gdzie i po co idzie, chwiejność wzrastała, pies w końcu nie był w stanie ustac na nogach. Został zawieziony o 7:30 rano do lecznicy w Będzinie. Do objawów doszły duże problemy z krążenien (bladość śluzówek, zimne łapy). Urwis praktycznie nie był w stanie ustać, podczas badań biernie leżał, był półprzytomny.

USG wykazało bardzo duży nowotwór, który zapewne rozwijał się nieboleśnie przez lata, a który nagle pękł, powodując duży krwotok wewnętrzny. Biorąc pod uwagę wiek i bardzo zły stan ogólny Urwiska, nie było szans na podjęcie leczenia. Decyzja mogła być tylko jedna... Pies zasnął błyskawicznie i bez bólu, spokojnie. Byłem z nim do końca.


Ostatnie zdjęcie Urwiska. Sprzed kilku dni.

Urwis był moim pierwszym psem, pierwszym tak naprawdę zwierzakiem. Może kiedyś zdobędę się na powspominanie tu tych wszystkich chwil spędzonych razem. Na razie mnie na to nie stać. I tylko głęboko wierzę, że wszystkie psy idą do nieba...

"(...) Przyjdzie czas spotkać się, potarmosić uszy
lub razem na spacer znowu gdzieś wyruszyć
Lecz dziś sobie śnij. A czas łzy osuszy."