Opracowania naszego autorstwa




Poniżej:

O nawiedzonych pseudoratownikach koni - odsłona 2




UWAGA NA "RATOWNIKÓW" ! - caęść 2
"Tomek_J, ciąg dalszy artykułu z Konia Polskiego nr 3/2008,
opisującego poczynania Marzeny K. z podbełchatowskiego Zelowa.




Opisywana szeroko (m.in. w marcowym KP) dość bulwersująca sprawa zakupu 3 koni na Allegro ma swój ciąg dalszy. Chciałbym go tu opisać ku przestrodze zarówno tych, którzy prowadzą w różnych formach pomoc dla zwierząt, jak i tych którzy pragną się w taką pomoc zaangażować.

Prowadząca oficjalnie sprawę przedstawicielka łódzkiej Straży Dla Zwierząt straciła na pewien czas kontakt z główną bohaterką, która ponoć "kupiła" konie za 7 złotych. Pani K. przestała odpowiadać na maile, za to pojawiły się przykłady nagłaśniania przez nią sprawy w innych mediach. Niestety sposób, w jaki to było robione, spowodował powstanie coraz większych wątpliwości, także u osób dotąd mocno popierających jej działania. W wizerunku szlachetnej bojowniczki o dobro zwierząt pojawiały się kolejne rysy. Oto np. serwis http://www.ibelchatow.pl w dziale "Fakty" z dnia 16.01.2008, przedstawiając panią K jako doświadczoną wolontariuszkę Vivy zadał pytanie, czy cena 7 zł za 3 konie nie wzbudziła jej podejrzeń. Odpowiedź brzmiała: "Z doświadczenia wiem, że niekiedy ludzie chcą oddać w dobre ręce czyli - pozbyć się w sposób humanitarny zwierząt, które się zestarzały, albo nie mogąc zajmować się nimi, nie chcą ich oddać na rzeź". Dziwnie to zabrzmiało w ustach osoby, która przecież widziała i tytuł aukcji, w którym mowa była wprost o koniach na mięso, jak i opis, gdzie informowano jasno, że jest to cena za kilogram wagi konia. Czemu miała więc służyć ta mocno naciągana odpowiedź w tym kontekście ? I dlaczego tu zakładano humanitarność sprzedającego, wielokrotne nazywanego w Internecie rzeźnikiem ?...

Pani K. po przerwie pojawiła się na forum Volty ponownie. Na pytanie o los koni stwierdziła, że go nie zna, nie ma kontaktu ze sprzedającym, a konie natychmiast po zakończeniu aukcji przekazała Vivie. I że "w ogóle sprawa stoi w miejscu, bo Viva zaoferowała pomoc, ale nic nie rusza". Dziwi mnie ten brak czynnego zainteresowania dalszym losem zwierząt !... Skoro Viva "nie ruszyła", to dlaczego K. nie kontaktowała się z Vivą, nie przynaglała do działania, a wręcz nie wzięła sprawy w swoje ręce ? W końcu to powinno jej zależeć na wyjaśnieniu sprawy, to z jej strony powinna wyjść inicjatywa faktycznego odbioru tych koni - być może nawet drogą sądową. Jak to celnie skomentowała jedna z forumowiczek: "Zrobić aferę i rozkręcić działania nie jest trudno. Trudo doprowadzić sprawę do końca. Logicznego i sprawiedliwego."

Trudno mi też przy tym zrozumieć, jak można "przekazać" konie, których tak naprawdę się nie ma. Nie przekonuje mnie późniejsze wytłumaczenie, że nastąpiło przejęzyczenie, że przekazano nie konie, lecz prawo do nich. Zaś i samo to przekazanie jest rzeczą wątpliwą. Pani K. twierdziła, że nastąpiło ono 14.12.2007 "tuż po kliknięciu czyli około 9:30 rano, zanim założyła na Volcie temat". Tymczasem na forum cała sprawa rozpoczęła się jej wypowiedzią, napisaną o godzinie 18:11 "(...) Czy mogę faktycznie je uratować za 7zł ? Błagam pomóżcie radą (...)". Napisała to w piątek wieczorem, dyskusja w duchu: "nie wiem co robić, pomóżcie" trwała do późnych godzin nocnych. W tym czasie nie była nawet sama pewna, czy faktycznie nabyła te konie. Później była mowa o przekazaniu koni Vivie "zaraz po kliknięciu" - czy mi się zdaje, czy jest w tym jakaś... delikatna nieścisłość ?... I dalej: na forum "Stajenka" osoba ta napisała: "Jeśli chodzi o 3 konie z Allegro, to 14.12.2007 około 9:32 rano złożyłam deklaracje w pewnej Fundacji, że w momencie odebrania koni (..) konie przejdą na własność Fundacji", a na Volcie tego samego dnia o 19:32, czyli równo 10 godzin później: "Chcę je uratować i najchętniej za 7zł.Wtedy chciałabym je sprzedać normalnym ludziom , którzy nie oddadzom ich na rzeź". Może ktoś wytłumaczy, jak można czymś dwa razy "obracać": najpierw oddać fundacji, a potem sprzedać to samo komuś ? Mało tego: 07.01.2008 r. na forum Pro Equo napisała: "Nie odpuszczę koni, których z dniem 20.12.2007 stałam się prawowitą właścicielką". Naprawdę ja już nic nie rozumiem: kto w końcu i kiedy stał się (o ile naprawdę się stał) właścicielem koni ?...

Zabrały też głos osoby związane z Vivą. Wg ich zdania została, owszem, zadeklarowana pomoc pani K. Pomoc w postaci opieki nad tymi końmi jeśli doszłoby do ich odebrania. Został też zacytowany mail przedstawicielki tej organizacji: "Działaj szybko nasza prawniczka zaoferowala pomoc w procesie (...) Więc jutro jedź tam z Policją i SdZ". Czyli jasno: wesprzemy konkretnie w razie sporu sądowego ze sprzedającym, zapewnimy koniom wikt i lokum, jednym słowem: pomożemy. Pomożemy, ale nie: "zrobimy to za ciebie" ! Czyżby kolejna "nieścisłość" ? Jak rozumiem Viva dała, co tylko mogła: wsparcie prawnika, pokrycie kosztów utrzymania. Jak więc można było mówić, że Viva nic nie robi ?!

Powyższe wątpliwości spotkały się z "obszernymi wyjaśnieniami" głównej zainteresownej: "No i co w związku z waszymi wypowiedziami ??? Do czego chcecie sprowadzić ???" (kropka !) Jak sądzę wg niej sprawa jest oczywista. Nie powinno się pytac o takie rzeczy, nie wolno podnosić takich wątpliwości, bo ona przecież "ratowała konie" ! Nie wolno insynuować, że w zależności od okoliczności różne opowieści się ludziom podaje, bo to przecież element "ratowania koni" ! "Ratowniczka" zapewne była tak głęboko przekonana o słuszności tego, co zrobiła oraz o tym, jak dobrym jest człowiem, ponieważ ona "ratuje konie" ! A że ludziom się daty i inne szczegóły nie zgadzają ? To już ich problem. Jakby tego było mało, pani K. rzuciła ot, tak, pod adresem przedstawicielki SdZ, którą uprzednio niemal błagała o pomoc: "Łaskawie chyba przyznasz,że sprawa koni to moja prywatna sprawa i nie muszę chyba się przed tobą i innymi spowiadać ?" Ta, która zaangażowała w sprawę wiele osób i narobiła ogromnego medialnego szumu, w momencie pojawienia się niewygodnych pytań mówi napastliwie: "Odczepcie się, co was to obchodzi, koniec dyskusji, to moja sprawa" ! Nie doszło też do spotkania pani K. z osobą powiązaną z inną fundacją. Oj, nie tego spodziewali się wszyscy po kimś, kto w imię szlachetnych zasad działał i prosił w tym działaniu o pomoc... W oczywisty sposób wszystko to obniżyło wiarygodność "ratowniczki". Jakby tego było mało, objawił się życiowy partner pani, który publicznie oskarżył przedstawicielkę SdZ o to, że "działa tylko dla publiki i pseudopomocy zwierzętom, a tak naprawdę nic nie robi, i nie pomogła w życiu żadnemu stworzeniu", że tylko "pindrzy się przed lustrem i czeka na kolejna afere w której mogłaby zagrac główną rolę", "tylko aureoli nad głową ci brakuje, mogę ci zrobić z pałąka od wiadra". Takie stwierdzenia padły z ust kogoś, kto twierdził, że jest "prostym człowiekiem, któremu zależy na bezinteresownej pomocy ludziom i zwierzętom, który robi to bezinteresownie, tylko dla własnej, duchowej przyjemności", a sam w opisanej tu sprawie nie zrobił nic konkretnego. Słowa te padły pod adresem osoby z SdZ, która działając w ramach przysługujących jej uprawnień doprowadziła do poprawy warunków bytowych zwierząt. Po prostu skandal ! W wyjątkowo krzywym zwierciadle odbiła się stara prawda: im bardziej poznaje się ludzi, tym chętniej kocha się zwierzęta.

Niestety zgodnie z przewidywaniami cała ta sytuacja położyła się bardzo głębokim cieniem na kwestii pomocy dla koni w potrzebie. Nie dziwiły głosy typu: "Miałam dzisiaj krótką rozmowę [z K.] i powiem Wam tutaj zebranym, że następnym razem, jak ktoś poprosi mnie o pomoc w podobnej sprawie, to zastanowię się 50 razy, zanim podejmę ostateczną decyzję.", "Wstyd mi za moje wcześniejsze podejście do sprawy. (...) Właśnie dotarło do mnie jak naiwnym jestem człowiekiem", "Po zapoznaniu sie z tą historią nie mam ochoty na pomoc ani Tobie, ani fundacjom - chyba, że się jakoś zechcą ustosunkować do tego, w co je wmanewrowałaś. Jesli przyłożą reke do zabrania koni za 7 zł, to splunę na nich przez ramię i zapomnę. A szkoda, bo byli jedynymi, ktorym ufałam. I tej informacji nie zachowam dla siebie - wszystkim, którym mowiłam, żeby oddali 1% dla nich opowiem, dlaczego NIE WARTO wspomagać takich procederów." I takie, skądinąd całkiem zrozumiałe głosy to najgorszy aspekt opisanej tu, nieprzemyślanej i pokrętnej działalności. Zarówno osoby faktycznie chcące pomagać zwierzętom, ale nie potrafiące tego robić "z głową", jak i osoby kręcące przy tej okazji własne interesiki, zostawiają po sobie jak najgorsze wrażenie. Przez to wyrządzają ogromną szkodę zwierzętom właśnie, gdyż coraz to nowi ludzie zniechęcają się (co oczywiste) do wspierania działań na rzecz tej pomocy. A tymczasem ta pomoc jest ważna i potrzebna, tylko musi być prowadzona z sensem ! Ludziom trzeba uświadamiać, że naprawdę warto np. oddać na ten cel swój 1% odpisu podatkowego. Tylko trzeba też uświadamiać, że arcyważne jest, komu się ten 1% oddaje, by potem nie było rozczarowań i zniechęcenia.

***
Post scriptum - Oto wypowiedź przedstawiciela Vivy, umieszczona na forum Volta 19.04.2008:

Witajcie,

Chcielibyśmy sprostować kilka informacji dotyczących "koni z allegro". Fasolcia zwróciła się do nas z prośbą o pomoc. Wylicytowała 3 konie za 7 złotych. Prawniczka (Dorota), która z nami współpracuje odpisała jej, że nie ma możliwości przejęcia koni za 7 złotych ponieważ w opisie aukcji wyraźnie było napisane, że cena dotyczy kilograma a nie całego konia. Fasolcia podnosiła też sprawę warunków w jakich są trzymane konie, powiadomiła media, które przychylnie relacjonowały sprawę. Kontaktowała się z Kariną Schwerzler a ta po zapoznaniu się ze sprawą i zdjęciami stwierdziła, że bez osobistego sprawdzenia warunków (na co nie miała czasu) nie jest w stanie nic zrobić. Ze zdjęć wynikało, że warunki nie są na tyle złe żeby udało się skutecznie przeprowadzić odebranie koni - w przeszłości w podobnych interwencjach decyzja (burmistrza, wójta, etc) o odbiorze koni nie była podejmowana przy porównywalnych warunkach a czasami konie po przegranej sprawie sądowej i tak wracały do właściciela.

Konie nie zostały nam w żaden sposób przekazane - tym bardziej, że z tego co wiemy wg prawa Fasolcia nie była ich właścicielką. Próbowaliśmy wyjaśniać sprawę ale kontakt z Fasolcią był bardzo trudny.

Pozdrawiam

Czarek - Viva!