O strachu




czyli: luźna gadka o różnych jego obliczach

03.02.2024



Nie, nie mam na myśli postaci Marcina Opałki z "Pitbulla", zwanego "Strachu".

Troszkę na zasadzie "sezonu ogórkowego" zajmę się tematem, który zaistniał niedawno na "facezboku". Ktoś zadał pytanie do osób, które mają w okolicy swojej stajni lotnisko lub np. lądowisko dla helikopterów, gdyż na terenie przyległym do jego takie właśnie lądowisko miało powstać: czy gmina (bo to jej pomysł) ma do takiej inwestycji prawo bez uzyskania zgody właściciela terenu przyległego (czyli stajni, w której prócz rekreacji prowadzona jest hodowla koni). Nie zamierzam tu dywagować w kwestiach dopuszczalności takiej inwestycji ani wskazywać możliwych ścieżek przeszkadzania w realizacji tejże (dlaczego - o tym potem), natomiast wart zastanowienia się jest temat płochliwości koni, które jak powszechnie wiadomo potrafią znienacka przestraszyć się węża gumowego, torebki foliowej, czy przelatującego motylka - a co dopiero helikoptera !



Strach to jedna z cech pierwotnych związana z instynktem przetrwania, napięcie pojawiające się w sytuacjach realnego zagrożenia, skutkujący z napięciem mięśni, będącym swego rodzaju przygotowaniem do obrony: ucieczki....


... lub walki.



Strach wynika głównie z tego, że zwierzę (a człowiek to też zwierzę, o czym nie zawsze pamiętamy) zapamiętuje czynniki lub sytuacje stanowiące zagrożenie i rozpoznaje je potem. U ludzi jest tez powiązany z umiejętnością abstrakcyjnego myślenia i tym samym lepszego przewidywania możliwych konsekwencji. Strach sam w sobie jest tak naprawdę pozytywny, gdyż wynika z niego ochrona życia lub zdrowia; jest jednak subiektywny, gdyż każdy inaczej ocenia sytuację, w której się znalazł. Jeżeli zaś chodzi o konie, to w sensie ogólnym oczywiście prawdą jest, że - jak to ujął przed laty Monty Roberts - "koń jest zwierzęciem uciekającym" i skłonność co uciekania od potencjalnego niebezpieczeństwa ma niejako wpisaną w swoją osobowość, gdyż na otwartych przestrzeniach, na których żyje w naturze, ucieczka jest to najskuteczniejszy sposób uniknięcia zagrożenia. Nonsensem jednak jest stanowisko (a takie się spotyka w artykułach na niektórych końskich portalach), że "konie nie mają rogów, kłów czy żądła, więc są wybitnie bezbronnymi ofiarami", zatem muszą uciekać by przetrwać w świecie "perfekcyjnych drapieżników" (autor tych słów najwyraźniej nigdy w życiu nie zapoznał się z końskimi kopytami ani zębami...). Jednak fakt faktem, że ucieczka jest podstawową formą obrony wszystkich koni. W szczególnych przypadkach prócz cech behawioralnych nakłada się jeszcze na nie nadpobudliwość osobnicza poszczególnych "egzemplarzy", czy wcześniejsze doświadczenia życiowe. W zwalczaniu tej osobniczej wiadomo - pomaga odpowiednia dieta bogata w magnez. W przypadku doświadczeń nie mam na myśli tylko tych negatywnych, lecz raczej nieznajomość świata, co potrafi się objawiać w bardzo niespodziewanych momentach - np. roczny Fuks sprowadzony z Kampinosu do śląskiej stajni bał się przejść przez wyasfaltowaną alejkę, bo wychowany na zielonych łąkach nie miał wcześniej nigdy do czynienia z takim podłożem; z kolei nasz Rico, prawdopodobnie do 4-go roku życia przetrzymywany w stajni, bał się panicznie wanny z wodą na wybiegu, do której w dodatku droga prowadziła pod strrraszliwą wiatą... Jednakże konie do takich początkowo niezwykłych obiektów w miarę szybko przywykają i oswajają się z nimi - dobrym przykładem jest tu np. nasz Ganimedes, który zawsze leciutko panikuje na widok jakiejś nowinki, po czym po jednorazowym zapoznaniu się z nią przyjmuje fakt jej istnienia do wiadomości i od tej pory jest ona dla niego obojętna. Weźmy jednak pod uwagę przeciętnego konia, który nie jest "nadgorliwcem" i trochę już życia zdążył poznać - czego się może przestraszyć i dlaczego ?

Strach i konia najczęściej jest spowodowany bodźcami dźwiękowymi, optycznymi lub zapachowymi - a im bardziej nieoczekiwany, tym gorzej. Co ciekawe, ponoć bodźce, które docierają do konia z jednej strony jego ciała, mogą inaczej i z innym opóźnieniem docierać do jego mózgu - stąd bywa, że koń widząc coś potencjalnie (z jego punktu widzenia "strasznego") boi się tego bardziej, gdy ma go z np. lewej strony, niż z prawej. Podobno (opinia jednej z konikowych behawiorystek) prawa półkula mózgu jest odpowiedzialna jest za działania instynktowne, lewa za bardziej świadome myślenie, natomiast nie najlepsze są połączenia między nimi, więc o ile człowiek może równocześnie korzystać z dwóch półkul mózgu (choć niektórzy zdają się nie korzystać z żadnej), to koń głównie używa naprzemiennie albo lewej, albo prawej. Czyli albo myśli, albo rządzi nim instynkt. Podobno (znowu to słowo...) trenując konia motywujemy go do korzystania z lewej półkuli, czyli skupienia uwagi na jeźdźcu, komendach, ćwiczeniu i to działa dobrze tak długo, jak długo tenże wierzchowiec nie zacznie używać prawej półkuli pod wpływem jakiegoś nieoczekiwanego bodźca. Wtedy sygnały człowieka, znane i całkiem normalne w trybie treningowym, mogą stać się dodatkowymi bodźcami wzmagającymi panikę.

Inna ciekawostka: są konie, które reagują głównie na bodźce wzrokowe, a są i takie, w przypadku których głównym problemem są źle kojarzące się bodźce zapachowe i to nierzadko takie, które dla człowieka są niezauważalne albo odbierane pozytywnie (np. kosmetyki). A problemem generalnie jest to, że u zwierząt (nie tylko koni) nie ma jednego schematu bania się. Nawet powszechne przekonanie, że dzikie zwierzęta łatwiej się płoszą od domowych, czy gospodarskich, nie zawsze jest prawdą. Taki przykład z własnego doświadczenia: swego czasu sporo latałem na paralotni, w dodatku z dość mocno hałasującym silnikiem na plecach. Zdarzyło mi się nieoczekiwanie wzbudzić panikę u krowy na pastwisku, gdy przelatywałem jakieś 150 metrów nad nią. Jednak w innym przypadku napotkawszy w ciepły jesienny dzień stadko jeleni wygrzewających się na świeżo zaoranym polu reakcja była wręcz przeciwna. Pamiętam, że wtedy patrząc z góry dostrzegłem coś jakby kamienie, pod które wchodziły skiby - a przecież taka orka nie jest możliwa ! Zaintrygowany zszedłem niżej i z jakichś 50 metrów rozpoznałem jelenie, które nie reagowały na moją ewidentna obecność nad nimi. Reakcję sprowokował dopiero przelot na jakichś 20 metrach wysokości: w ramach panicznego strachu samiec - szef stada poirytowany hałasem silnika, którego źródłem był jakiś upierdliwy człowiek na niebie, leniwie podniósł łeb, powoli dźwignął się na nogi, za nim to samo zrobiła reszta stada, po czym całe towarzystwo powoli dla świętego spokoju odeszło w stronę niewielkiego zagajnika...

Nie jesteśmy w stanie zlikwidować całkiem "instynktu płochliwości" u konia, co najwyżej możemy złagodzić jego objawy oraz - rzecz jasna - zadbać o swoje i konia bezpieczeństwo. Niestety na ogół swoim zachowaniem w krytycznych momentach wzmacniamy negatywne bodźce, ot, odruchowo, np. usztywniając się, czy zaciskając kolana, by uniknąć upadku. Dodatkowo krzyk, lub rzucona pod adresem konia pełna iście drapieżnego warkotu "mać" (nie mówiąc o bacie) tylko spotęguje skojarzenie: "groźny przedmiot nie tylko jest groźny, ale zaraz dodatkowo mi się oberwie, trzeba uciekać !". Dlatego o wiele łatwiej jest na spokojnie zapoznać konia z quasi-niebezpieczeństwem (co niestety potrafi trwać i trwać). Jeśli jednak będziemy przy tym wywierać na konia zbyt dużą presję, na siłę "dociągnąć" konia do źródła jego przerażenia, to znów: skutek będzie odwrotny do zamierzonego. Nie ma uniwersalnego i doskonałego sposobu na postępowanie z płochliwym koniem, natomiast w pracy z nim pomóc mogą rozmaite ćwiczenia - nie chcę tu powielać czyjejś pracy, dlatego zainteresowanym proponuję tę oto stronę." Z całą pewnością podstawą skutecznego uspokajania konia płochliwego jest spokój człowieka.

A wracając do wątku z początku tego tekstu: generalnie wiele osób mających stajnie niedaleko jednostki wojskowej, lotniska, czy lądowiska potwierdza, że konie na ogół maja to w nosie. Hałasujące statki powietrzne przeszkadzają głównie ludziom. Nasza stajnia też leży jakieś 2 km w linii prostej od lotniska w Pyrzowicach. Samoloty i śmigłowce nigdy nie stanowiły problemu. Pamiętam, jak sam pierwszy raz wylądowałem tuż za ogrodzeniem wybiegu dla naszych koni, hałasując silnikiem i szeleszcząc wielką czerwoną szmatą. Tak, sprowokowałem wtedy reakcję koni: ich ogromne zainteresowanie i chęć zapoznania się z tym dziwnym czymś, co im spadło z nieba. Zdarzyło się też przed laty, że kiedyś na łące kilkadziesiąt metrów od tegoż wybiegu wylądował nam śmigłowiec ratownictwa medycznego. Reakcja koni była wtedy dokładnie taka sama - mimo jeszcze większego hałasu. I jeszcze do kompletu: przed laty byliśmy na "amatorkach" w stajni w pobliskim Brynku. Teren zawodów przylegał bezpośrednio do lądowiska, na którym stacjonowały trzy śmigłowce Mi-2 nadleśnictwa, używane do patrolowania lasów. Obecnie stacjonuje tam Hughes 369. Czyli: da się zgodnie egzystować. A tak jeśli komuś sąsiedztwo lądowiska nie odpowiada, to zanim zacznie pisać pisma protestacyjne, zada sobie pytanie, jakim celom ma służyć to lądowisko. Bo jeżeli np. ratownictwu, to jednak trochę zmienia "optykę" patrzenia na sprawę...



A przy okazji: skoro podstawą skutecznego uspokajania konia jest spokój człowieka, to czy to działa też w drugą stronę ? Ano zapewne tak i ciekawym tego przykładem są kucyki "dyżurujące" na międzynarodowym lotnisku w Cincinnati/Northern Kentucky. Airport Council International – North America, firma CGV i farmą Seven Oaks w 2016 r. rozpoczęły razem program terapii z udziałem miniaturowych koników. Farma dwa razy w miesiącu dostarcza na terminal lotniska kucyki w ramach jedynego w swoim rodzaju programu obsługi klienta. Celem, który przyświecał przedstawicielom lotniska, jest złagodzenie niepokoju u tych pasażerów, którzy muszą (np. służbowo) korzystać z linii lotniczych, choć boją się latać i zapewnienie im bardziej pozytywnych wrażeń z takich podróży. Seven Oaks Farm jest organizacją non-profit i zapewnia realizację tego nietypowego programu bezpłatnie, gdyż jej misją programową jest świadczenie mobilnych usług terapeutycznych dzieciom i dorosłym poprzez zajęcia z udziałem koni, prowadzące do pozytywnych korzyści psychicznych, emocjonalnych i fizycznych. Taka forma "odstresowania" podróżnych stanowi przy okazji także ukłon w stronę bogatej historii jeździectwa w Kentucky.



I jeszcze "przy okazji numer 2": Na zdjęciu poniżej jest pokazana rzeźba, z której słynie międzynarodowy port lotniczy w Denver, a która z uwagi na wygląd bardzo mi pasuje do poruszanego tematu strachu. Lotnisko w Denver od momentu powstania "cieszy się" złą reputacją wśród pilotów i pasażerów. Amerykanie doskonale wiedzę, że lotnisko w Atlancie jest makabrycznie zatłoczone, w Chicago panuje totalny bałagan, a w Nowym Jorku cuchnie, ale lotnisko w Denver to naprawdę wyjątkowa wizja koszmaru - od upiornych murali po pogłoski o tajnych podziemnych katakumbach głęboko pod nim. Nie do końca wiadomo dlaczego lotnisko stało się obiektem kilku pokręconych teorii spiskowych, od sieci bunkrów pod lotniskiem, gdzie prowadzš tajemne życie obcy z kosmosu pod postaciš jaszczuroludzi, po siedliako odprawiajšcej tam tajne rytuały masonerii, ale szefostwo portu w związku z tym sprytnie poszło marketingowo "po bandzie" i podkreśliło swój psobliwie kultowy status. Zainstalowano tam m.in. ruszajšce się i gadające gargulce, doœć dziwne i nie zwišzane z lataniem obrazy na œcianach, makiety postapokaliptycznych ruin, infografiki przypominajšce o konieczności odnowienia legowiska jaszczuroludzi, a dach baru oferujący specjalny lotniskowy koktajl zwany "Illuminati" to kawał kadłuba z jednym skrzydłem, tworząc scenerię jak po katastrofie. Całości zaś dopełnia prawie 10-metrowy, ważący 4,5 tony Błękitny Mustang (to oficjalna nazwa rzeźby), który błyskawicznie przez ludzi został przechrzczony na "Blucyfera" (to rzecz jasna nieoficjalna nazwa rzeźby). Poza pełna ekspresyjnego szaleństwa, kojarząca się ze znanym obrazem "Szał" Władysława Podkowińskiego, plus płonące jak rozgrzane do czerwoności węgle oczamy, połączona z dość obrzydliwym kobaltowym kolorem - to jako poerwsze widzą piloci tam lądujacy. Rzeźba obrazuje strach - i jest też drugie dno w jej demoniczności: autorem posągu był Luis Jiménez. Rzeźbiarz zainspirował się legendą z doliny San Luis o mitycznym niebieskim mustangu, który tak szybko, że unosił się nad ziemią. Chciał swoim dziełem nawiązać do typowego dla amerykanów pragnienia przygody i dzielność dawnych zdobywców nowych ziem. Ale... zginął w trakcie pracy w 2006 roku po tym, jak ogromna część rzeźby spadła i zmiażdżyła mu nogę, przecinając tętnicę. Dzieło stworzenia morderczego posągu dokończyli synowie Jiméneza w 2008 roku. Tak to Blucifer, który w zamyśle miał upamiętnić ambicje Ameryki w podboju Dzikiego Zachodu, ducha wolnoœci i swobodnej wędrówki oraz swoistš "obsesję" Amerykanów na punkcie koni, stał się symbolem całkiem czegoś innego. Dziś płonące oczy w nocy podążają za ludźmi w startujących i lądujących samolotach, a z nozdrzy co jakiœ czas bucha para. Całości dopełnia krwistoczerwony neon w kształcie wozu strażackiego, będący hołdem dla Jiméneza (który także był właścicielem warsztatu zajmującego się neonami). Kicz ? No oczywiœcie, typowo amerykański kicz. Ale robi wrażenie ? No robi i adrenalinkę podnosi. No to co, może szybki wypad do Denver ?...





Zródła:

https://eu.cincinnati.com/story/news/2017/12/06/cvg-wins-award-and-our-hearts-mini-therapy-horses/927931001/
https://www.alfahorse.pl/blog/trening-panikarza/