Na Srebrno i na Brązowo

Jesień, pora urokliwa, lecz nieco melancholijna, nadchodzi wielkimi krokami. Coraz częściej srebrzą się nad łąkami poranne mgły, a liście okolicznych drzew zaczynają z lekka brązowieć. My też postanowiliśmy się dostosować do jesiennych srebrno-brązowych klimatów, lecz nie melancholijnie, ale raźno, energicznie, przebojowo i oczywiście konikowo !

4 października Sączowskie Amazonki przystąpiły do kolejnej porcji egzaminów na odznaki jeździeckie. Tym razem już nie detalicznie, lecz wręcz hurtem ! Jula, Klaudia i Aga miały zdawać "brąz", a Sonia - zaległe skoki do "srebra". Sesja egzaminacyjna miała odbyć się w podkrakowskim (a raczej: podchrzanowskim) Bolęcinie. Rumakami dla dziewczyn miały być: Alma do ujeżdżenia i Fuks do skoków. Jula i Klaudia najbardziej bowiem "zżyte" były z Almą, na której na ogół na co dzień trenują; niestety Alma ma zbyt małe doświadczenie skokowe, poza tym cztery przejazdy ujeżdżeniowe i cztery skokowe pod czterema jeźdźcami to byłoby nieco za dużo dla niej jak na jeden raz. Stąd więc obecność "wszechstronnego" Fuksa do pomocy.

Jako, że miała rozpocząć się o 10-tej rano, oznaczało to dla nas wstanie nie póżniej niż o 5-tej. Trzeba bowiem było sporo czasu, by przygotować siebie, zjeść jakieś małe poranne conieco, sprowadzić do nas Almę, a w końcu załadować oba konie, rzeczy oraz siebie samych do aut i być na miejscu przed 8-mą tak, by mieć czas na załatwienie formalności, oporządzenie koni i rozgrzewkę. Ku memu niekłamanemu zaskoczeniu w sobotni ranek nie trzeba było nikogo wyciągać za uszy siłą z łóżka - nawet największe śpiochy trotowe (nie będę wymieniał z imienia i nazwiska; i tak każdy się pewnie łatwo domyśli, o kogo chodzi ) wyskoczyły dziarsko spod kołder. To był pierwszy pozytyw tego ekstremalnie wczesnego poranka. Niestety zaraz potem kazało się, że za oknem nie dość, że było ciemno, nie przymierzając: "jak u murzyna w..." (Senegalu), to jeszcze z nieba obficie sączyło się coś ohydnie zimnego i mokrego, przemaczającego buty i ściekającego za kołnierze... A miało byc tak pięknie, prognoza mówiła o wypogodzeniu się zaraz z samego rana !...

Aga z Sonią poszły w mrok po Michałową Almę. Jak wspominała potem Sonia: "Dzień zaczął się (...) przeprowadzaniem Almy przez pół wsi; był to dzień koniokradzki. :D Gdy przy świetle latarni i ciemnym niebie pocmokiwałyśmy na Almę, żeby przyśpieszyła kroku, odbyła się taka oto rozmowa:

A: Ja nie mogę ! (hahaha) jak ja bym mieszkała na tej wsi i teraz wyjrzała za okno i zobaczyła to co my tu robimy, to bym chyba padła ze śmiechu !
S: Taak... tylko dlaczego zawsze to MY robimy te śmieszne rzeczy ?!"


No faktycznie ! Zakrawa na cud, że nikt nie wyjrzał przez oko i nie zaalarmował policji, że dwie ciemne, zakapturzone postaci bladym świtem kradną konie !

Gdy przyjechał Marcel (WIELKIE DZIĘKI ZA TRANSPORT !) oraz przyszła Viki (tym razem występująca w roli luzaczki) okazało się też, że drobnych problemów może nam dostarczyć ładowanie koni do bukmanki w iście egipskich ciemnościach. Na szczęście wszystko udało się całkiem sprawnie załatwić. Mnie dodatkowo tego smętnego, dżdżystego poranka doskonale poprawiła humor Viki opowieścią o tym, jak to wstała o 4:30 i rozespana myślała, że jest piątek i musi zbierać się do szkoły. Opowieść zaczynała się od słów: "Jak wstałam, to myślałam, że jest normalny dzień i zaczęłam jak zwykle przygotowywać wszystko, co trzeba do szkoły: malować się, prostować włosy..."

Dojechaliśmy na miejsce o czasie, po drodze klnąc na zarząd "autostrady" A4 (cudzysłów celowy), którego chyba statutowym celem jest utrzymywanie tej drogi w stanie permamentnego remontu na całej długości - oczywiście na koszt zmuszonych do jazdy po tym kuriozalnym trakcie kierowców. Deszcz lał coraz intensywniej, w dodatku zrobiło się jakby chłodniej, więc jazda nie należała do przyjemnych, ale konie zniosły ją doskonale. Po przyjeździe panie zajęły się przygotowaniami do jazdy, a ja wraz z Marcelem pojechaliśmy do niedalekiej wsi w całkiem innej sprawie. O tym, co na nasz po drodze czekało, można by snuć odrębną opowieść, powiem tylko, że zaliczyliśmy m.in. przeprawę promową oraz natknęliśmy się na radziecki odrzutowiec pasażerski, parkujący w środku lasu.


Aga na Almie


Wróciliśmy akurat na początek egzaminu. Jako, że ciągle lało, a w dodatku z godziny na godzinę robiło się jakby zimniej, całość sesji odbyła się na krytej ujeżdżalni. Dla ścisłości: ujeżdżalnia była kryta w 99%; niestety kilka nieszczelności w dachu poskutkowało sporymi kałużami w hali, na które jeźdźcy musieli uważać. Mimo niesprzyjających warunków organizatorzy robili, co mogli, by umożliwić przeprowadzenie egzaminu. Udawało im się to zresztą całkiem nieźle, wszystko poszło bardzo szybko i sprawnie - należą im się za to duże wyrazy uznania !


Plac zmagań egzaminacyjnych


Hala została podzielona na 40-metrowy plac egzaminacyjny i mikroskopijną, 20-metrową rozprężalnię. W odatku częściowo zajętą przez stojaki do przeszkód, a częściowo okupowaną przez dopingującą zdających publiczność - w tym także przez rodziców Agi, Juli i Klaudii oraz Agowego Tomka.


Wierni kibice


Niestety zdjęcia z ciemnego wnętrza są fatalnej jakości - niemniej jednak kilka po obróbce zamieściłem jako "ku pamięci". W naszej grupie pierwsza w ujeżdżeniowe szranki stanęła Jula, a w dalszej kolejności: Aga i Klaudia. Wszystkie pojechały ładnie, spokojnie, a Alma spisała sie dzielnie, zachowując spokój i posłusznie robiąc to, o co została po jeździecku "poproszona". Swoją postawą zdobyła zreszta uznanie niektórych widzów dziwiących się, że ktoś zdaje ujeżdżenie na "koniu pociągowym" ! To zresztą nie był jedyny "trafny inaczej" komentarz tego dnia, który mnie rozbawił.

Wszystkie nasze dziewczyny, podobnie zresztą jak wszyscy zdający próbę, zaliczyły ujeżdżenie na 5-ki i 6-ki. Najładniej pojechała Klaudia - jak podano w komunikacie miała drugą co do wysokości ocenę (6,7) wśród kilkunastu konkurentek, tracąc do najlepszej tylko 0,1 punkta. Ech, jaka szkoda, że to nie były zawody !...


Klaudia i Alma


Po części ujeżdżeniowej przyszła pora na skoki. Wspomogliśmy tu trochę wraz z Pumcią organizatorów, biorąc udział w rozstawianiu przeszkód. Parkur był typowy, jednak kilka piaszczysto-błotnistych kałuż, efektów obficie kapiącej z dachu wody, sprawiło, że jeźdźcy musieli troszkę pokombinować, jak je omijać. Dla niekórych stanowiły one sporą trudność podczas prowadzenia konia i oczywiste źródło stresu. Nie wszystkie przejazdy zatem były udane, a błędów - cóż, sporo. Niekontrolowane kontrgalopy, zbyt ciasne lub "ścinane" zakręty, a w efekcie - złe najazdy skutkowały nieraz nie zaliczeniem próby. Trafiały się też nieposłuszeństwa koni, na szczęście zawsze udanie poprawiane.


Rozstawiamy przeszkody


Z naszej stawki na pierwszy ogień poszła Klaudia, znów wykonując bardzo poprawny i ładny przejazd. Ocena 6,2 mówi zresztą sama za siebie ! Stojąc koło komisji obserwowałem przejazd z pewntym niepokojem, bowiem Fuksiak, choć skakać potrafi dobrze, to jednak czasem skacze niezbyt chętnie, a źle prowadzony i nienależycie kontrolowany potrafi "zejśc z kursu", czy zrobić "stopa". Jednak mojwe obawy okazały się nipotrzebne. Klaudia dała sobie radę po mistrzowsku, a ja odetchnąłem z ulgą !


Klaudia i Fuks


Po Klaudii przyszła kolej na Agę. Niestety... Nie całkiem poprawnie naprowadzony przez podenerwowaną amazonkę na pierwszą, najłatwiejszą przeszkodę Fuks, puknąwszy raz i drugi w drągi przed kopertą zdenerwował się także, co rzutowało na resztę przejazdu. Owszem, wszystkie przeszkody zaliczył, ale czujnemu oku komisji nie umknęło nic spośród popełnionych błędów. Wynik Agi (4,8) oznaczac mógł tylko jedno: koniecznośc poprawki w przyszłości (mam nadzieję: niedalekiej). Ale "pierwsze koty za płoty", Aga jeździć potrafi, więc myślę, że większe "otrzaskanie się" ze skokami w najbliższej przyszłości pozwoli jej na szybkie dopełnienie tej drobnej formalności i zdobycie odznaki.


Aga i Fuks


Widząc nerwy Fuksiaka po raz kolejny zacząłem się denerwować i ja. Następną w kolejce miała być Jula. Jula przed swoim przejazdem coś tam pogadała z Gosią i cóż... Cokolwiek jej Gosia poradziła - dało to efekt. Julka "poszła jak burza", jej przejazd był zapewne najszybszym przejazdem w historii egzaminów ba odznakę brązową ! Nie wiem, jak potoczy się dalsza kariera Roberta Kubicy, ale jeżeli Jula kiedyś zechce zrobić prawo jazdy, to na jego miejscu zacząłbym się już bać ! Jula dała "całą naprzód", koń skakał jak nakręcony, a ja tylko żałowałem, że w półmroku hali nie udało mi się zrobić żadnego ostrego zdjęcia, które dobrze by dokumentowało dynamikę przejazdu. Komisja zaliczyła Juli próbę na 5,5. Główne uwagi to nie trzymanie w pewnym momencie konia na zewnętrznej wodzy w galopie oraz - tu się komisja , "nakręcona" zabójczym tempem Fuksa, raczyła moim zdaniem po części mylić - słaba kontrola nad koniem.


Jula - gna "co koń wyskoczy" !


Ostatnia, niejako "na deser", miała jechać Sonia. Czekałem na jej przejazd stojąc przy stoliku sędziowskim i usiłując podejrzeć wprowadzane do komputera wyniki wcześniej jadących osób. W międzyczasie dojechała pewna spóźniona amazonka, mająca startować na kucyku. Spowodowało to u organizatorów pewne zamieszanie i w efekcie padła zapowiedź: "Teraz wystąpi Sonia Golicz i i kucyk". "Ten kucyk,..." - powiedziałem grzecznie i z miłym uśmiechem do szefa komisji egzaminacyjnej - "...to jest to wielkie w niebieskich nausznikach." Widok jego zaskoczonej miny zrekompensował mi w pełni niezadowolenie spowodowane nazwaniem Fuksiaka "kucykiem"... A już chwilę później Sonia poprawiała skoki do "srebrnej". I tu widać było klasę - już podczas rozgrzewki można było obserwować Fuksa odmienionego, skupionego na pracy, pozbieranego, a równoczesnie wyluzowanego. Ale... Skoki to skoki, koniowi zawsze może coś do łebka strzelić, przecież zawsze może zdarzyć się wyłamanie. Z dosłownie zapartym tchem liczyłem więc kolejne udane skoki, szczególnie denerwując się przy drugiej stacjonacie ostatniej przeszkody - szeregu. Niepotrzebnie. Koń zaliczył jedną zrzutkę, gdyż - jak pisała Sonia - "Z reguły ja ustalałam odskoki, a on sie słuchał, ale przy najeździe na 3 tak mi nic nie pasowało, że pozostawiłam to jego wyborowi, no i jak to Fuks, podszedł do tego najbliżej jak sie dało, wykonał swój ulubiony zajęczy skok i zrzucił :P ale cała reszta przebiegł w całkiem fajniej harmonii" Wynik Soni to 6,7 - od wczoraj jest więc dumną posiadaczką odznaki srebrnej. Tym cenniejszej, że zdobywanej przecież po kawałku, z niejakim trudem i przy dużym pechu prześladującym ją przy poprzednich próbach.


"Pozbierany" Fuks


Sonia dobrze też podsumowała przejazdy: "Fuksik był idealnym odzwierciedleniem wszystkich błędów, błędzików i charakterów... Przez zmianę jeźdzca zmieniało się nie tylko jego tempo między przeszkodami (Klaudia - normalne, Aga - tupoczące, a Jula - sprintowe) ale i jego technika skoku, poziom brania zakrętów i wiele innych... wcale nie jestem pewna, czy zdawanie na jednym koniu jest takim fajnym pomysłem :P Bo wtedy WSZYSTKO widać !" No cóż, to ostatnie zdanie faktycznie ma głęboki sens !


Podziękowanie "kucykowi"


Przy okazji: rozbawił nas setnie kolejny "celny" komentarz, rzucony przez kogoś z widowni na temat Fuksa podczas występu Juli:

X: Jaaaką ten koń ma potęgę skooooku ! Widziałeś ?
Y: Taaak, jego wystarczy tylko naprowadzić i patrz jak on sam skacze wszystko !
Z: Musi bardzo lubić skoki !


A Fuks przecież tak naprawde nie przepada za skokami, zaś prowadzony niepewną ręką nieraz pokazywał, że ma własne zdanie co do tego, co i jak skakać - o ile skakać w ogóle ! Tym bardziej więc cieszy, że wczoraj ani razu nie odmówił skoku podczas wszystkich czterech przejazdów.


Ukłon w stronę Wysokiej Komisji


Na koniec Klaudii, Juli i Adze została do zdanie teoria - ale to była czysta formalność. Wróciliśmy więc do siebie z jedną odznaką srebrną, dwiema brązowymi i trzecią brązową o.m.c. ("o mało co"), która, jak sądzę, z wirtualnej stanie się realną już przy pierwszej nadarzającej się okazji. Wszystkim czterem amazonkom gratuluję odniesionych tego dnia dużych i małych sukcesów !

Zaraz po egzaminie dygocąc, biegając w te i we wte w strugach coraz bardziej zimnego deszczu i chuchając na zgrabiałe ręce zapakowaliśmy czym prędzej rzeczy i konie, po czym "co koń mechaniczny wyskoczy", przy włączonym "na maksa" ogrzewaniu, wróciliśmy do domu. Pogoda spłatała nam jeszcze na koniec ostatniego, wyjątkowo wrednego, paskudnego i złośliwego psikusa. Tuż po zakończeniu całej imprezy... przestało padać, a nawet zrobiło się wyraźnie cieplej ! Zaiste sprawdziło się Ósme Prawo Murphy'ego: "Mother nature is a bitch !" Za to już w domu, po doprowadzeniu wszystkiego do względnego porządku, poświętowaliśmy sobie miło przy żurku, (niedo)pieczonkach, Kadarce, składance polskiego rocka i klockowym remiku. I to było najlepsze, spokojne zakończenie tego pełnego pozytywnych emocji dnia.

Na koniec - filmik ze skoków Soni: http://www.youtube.com/watch?v=Vwa8_T--lYk

Skomentuj wydarzenie w Księdze Gości Stajni TROT !