AMP-y w Drzonkowie

30.05.2014 - 01.06.2014

O AMP-ach z ust Soni słyszałem wiele niesamowitych opowieści, ale osobiście zdarzyło mi się z nimi zetknąć tylko raz, dwa lata temu, w Partynicach - niestety chwilowo i przelotnie. Nie dane mi więc było zaznać klimatu tych zawodów, a Sonikowe opowieści o równie barwnych, co zakrapianych studenckich imprezach przywodziły przed moje oczy też barwne i jakże przyjemne wspomnienia z czasów sprzed - snif ! snif ! - ćwiartki wieku... Z tym większą przyjemnością przyjąłem zaproszenie do udziału w AMP-ach w charakterze kierowcy- transportowca. Wiązało się to z wieloma czynnościami wstępnymi - przede wszystkim doprowadzenia do stanu używalności naszej leciwej frontery i jeszcze starszej bukmanki. Regeneracja turbiny, wymiana uszczelki pod głowicą, łatanie układu paliwowego, 4 nowe opony w świeżo odmalowanej przyczepie - to wszystko trzeba było ogarnąć organizacyjnie, czasowo no i oczywiście finansowo. Do tego doszło jeszcze własnoręczne zrobienie nowej paki na sprzęt jeździecki, która na miejscu okazała się szalenie pożytecznym wynalazkiem.

Droga odbyła się pod hasłem: "Chromolę viatolle", więc wysilaliśmy nasze intelekty, by jechać drogami, po których nie grasują rabusie spod rządowego znaku. I choć 350-kilometrowa droga zajęła nam aż 7 godzin, opłaciło się pięknie - z viatollem zapłacilibyśmy ponad dwa razy więcej, niż normalnie, a tak - "żont" (jaki rząd, taka pisownia) i jego funkcjonariusze mogli nam co najwyżej nagwizdać. Przy okazji: z tego miejsca chciałbym jednoczesnie stanowczo zdementować krążącą w pewnych kręgach posiadaczy firm transportowych plotkę, jakoby poniekąd posiadanie viatolla dla pojazdów powyżej 3,5 tony było obowiązkowe zawsze, niezależnie od rodzaju dróg, po których się taki pojazd porusza. Tak nie jest, viatoll jest obowiązkowy tylko i wyłącznie podczas jazdy drogami obarczonymi wrzodem płatności elektronicznej, a informacja ta pochodzi bezpośrednio z infolinii, której to infolinii numer dostępny jest na stronie viatoll.pl.

Długa jazda w deszczu wcale nie była tak uciążliwa, jak mogłoby się to wydawać tym bardziej, że frontera jest nie tylko oszczędna, ale także bardzo obszerna i wygodna. Humor popsuło nam trochę zagrzanie się jednego koła w bukmance - na szczęście był to kłopot chwilowy. Omijając skrupulatnie drogi płatne do Drzonkowa zajechaliśmy od południa, przez Kożuchów, czego nie przewidzieli organizatorzy, znakując drogę dojazdową dla koniowozów tylko z przeciwnej strony. Sam ośrodek sprawił pozytywne wrażenie - widać wprawdzie, że to miejsce o socjalistycznych korzeniach, ale dziś przekształcone w nowoczesny i dobrze wyposażony ośrodek z halami sportowymi, kortami, basenami no i potężnym zapleczem hippicznym.

Przed AMP-ami Sonia wprawdzie nie robiła sobie nadziei na podium, ale na zdobycie kolejnej "60-ki" do II klasy sportowej - jak najbardziej. Niestety to się nie udało. Były, owszem, stres i niedoskonałości jazdy amazonki, jednakże przede wszystkim dał się we znaki sam koń. O ile na rozprężalni robił grzecznie, co do niego należało, o tyle na czworoboku przeszedł samego siebie: non-stop rżał, obracał głowę, tracił przez to rytm i impuls, wypadał z ustawienia. Całym swoim meteorowym jestestwem dawał do zrozumienia, że jemu się tam nie podoba. A sędziowie traktowali to oczywiście jako opór. W protokołach bardzo częste są komentarze: "Koń rży". No ale z drugiej strony: co miałby robić - śpiewac kuplety a capella ?... Pozytywne za to było to, że mimo wszystko wykonał żądane od niego elementy - czego nie można było powiedzieć o kilku innych koniach, które zakończyły swe występy wynikami zaledwie rzędu czterdziestu kilku procent. Mimo rozmaitych zabiegów takich, jak dodatkowe jazdy na rozprężalni, czworoboku i w lesie nie udało się uzyskać "60-ki" także za drugim razem. Trudno, za to już ze spokojem można było oglądać zmagania pozostałych ujeżdżeniowców i skoczków. A było na co popatrzeć, nie tylko w ścisłym finale. Skoki były wielce widowiskowe, a i kilka równie widowiskowych upadków i wyłamań też się zdarzyło. W ujeżdżeniu zaś zacięta rywalizacja miała miejsce między Natalią Organista na Wento, Rishatem Sabitovem na Azzaro i Mateuszem Cichoniem na Furst Donnerhall. Dla mnie jednak czarnym koniem ujeżdżenia "profi" okazał się WKKW-ista Mateusz Kiempa z Gdańska na Filano H - zwłaszcza jego przejazd w pierwszym konkursie był taki, że ręce same się składały do oklasków. Szkoda, że błędy stricte "formalno-prawne" w kurze C-6 wypchnęły go poza podium w końcowej klasyfikacji indywidualnej... Z "naszej" (tj. drużyny Uniwersytetu Sląskiego) strony niezawodnym okazał się Mateusz Cichoń, który na dopiero wracającym do sportu wierzchowcu zajął w tej kategorii miejsce trzecie.

Ogólnie: na dużą pochwałę zasługuje wg mnie wielka sprawność organizatorów (i mówię to szczerze pomimo zagubienia paszportu Meteora), dobre pilnowanie harmonogamu konkursów (poza jednym opóźnieniem na początku) no i panowanie nad wielgaśnym stadem koni i jeszcze większą hordą studentów ;) Szczególne uznanie mam dla wynikającej zapewne z wielkiego doświadczenia służb parkurowo-czworobokowych, sprawnie rozstawiających przeszkody i bardzo dbających o czystość oraz utwardzanie podłoża i na rozprężalni, i na placu konkursowym - a wszystko to bez jakiegokolwiek zakłócania porządku i spokoju ducha kóremukolwiek z zawodników. Brawo, tak powinno być wszędzie, pod tym względem Drzonków jest bez dwóch zdań wzorem do naśladowania. Na plus zasługuje też obecność "służb dodatkowych", czyli zaopatrzenia w rozmaite delicje dla ciała (w formie tak ciał stałych, jak też zarówno cieczy, zwłaszcza tych dobrze schłodzonych, o miłym, jasnobursztynowym kolorze). Na minus niestety (ale to już przytyk nie w stronę ekipy z WOSIR-u, bynajmniej) zasługiwała natomiast parokrotnie jakość sędziowania przez niektórych sędziów. Jeżeli przejazd sędziuje ich trzech, przy czym dwóch daje zawodnikowi 66%, a trzeci zaledwie 59%, to coś tu jest nie tak. Jeżeli Drzonków obiegła wieść, że na ujeżdżeniowych "amatorkach" za wjazd i zatrzymanie z odstawionym zadem u jednego pewna para dostała 5 punktów, zaś u drugiego - uwaga, uwaga ! - 10 (słownie: dziesięć, niczym Edward Gal na Totillasie), to tu coś też wydaje się być nie tak. Jeśli w konkursie amatorów w pewnym przejeździe rozpiętość ocen sięgała 14%, to... A takich wątpliwości było więcej. Rodziło to, rzecz jasna, wiele komentarzy za kulisami zawodów i kładło się cieniem na tej przecież kapitalnej i rozgrywanej w przesympatycznym miejscu imprezie...

Summa summarum: organizatorom dziękujemy za dobrą organizację i równie dobrą atmosferę, zawodnikom - za dostarczenie wielu sportowych emocji i wrażeń, a nowo poznanym ludziaszkom - za miłe spotkania i rozmowy. Drzonków opuszczaliśmy z nadzieją, że będzie nam dane tu jeszcze wrócić - może za rok, czy dwa uda mi się w końcu owe barwne i jakże przyjemne wspomnienia z czasów sprzed - snif ! snif ! - ćwiartki wieku zamienić w czyn bardziej zdecydowany, niż w tym roku ?...







































































































































































































































































































































































































(C) Tomek_J