Zawody TREC w "Kasztance"

28.08.2016

Jak co roku, tak i teraz parkoszowicka "Kasztanka" zorganizowała zawody. O ile jednak w latach ubiegłych był to swego rodzaju "biathlon" (ujeżdżenie i skoki), o tyle w tym roku impreza przerodziła się w "triathlon", gdyż doszła konkurencja TREC. Wprawdzie nie był to "klasyczny" TREC, gdyż nie rozgrywano jazdy na orientację (POR), ani kontroli chodów (COP), za to rozegrano najbardziej widowiskową część: tor przeszkód (PTV) [o sposobie rozgrywania tego typu zawodów możecie poczytać w tym artykule: http://www.stajniatrot.pl/texts/mondre/trec.html].



Zainteresowanie Gosi TREC-iem poskutkowało jej zgłoszeniem się do rywalizacji. Luzakowały jej dzielnie Kinia i Marysia, im natomiast równie dzielnie luzakowała niezastąpiona Marzena, podając rozmaite szczotki, kopystki, ochraniacze oraz picie - bo żar się z nieba lał mocno.



Sobota stała pod znakiem skoków, lecz ponieważ byliśmy nieobecni, możemy tylko reportersko nadmienić, że startowała tam Klaudia na Almie, zajmując 3 miejsce w konkursie 90 cm i 4-te w konkursie z jokerem. Natomiast pod wieczór południu zawiozłem do "Kasztanki" Ganimedesa, gdyż w niedzielę miał on startować dwukrotnie. I tak też się stało: w pierwszym konkursie, ujeżdżeniu klasy L-4, dosiadła go Marta, "szefowa" ośrodka. Ponieważ te zawody Gosia sędziowała, więc nasz koń wystartował poza konkursem, by uniknąć ewentualnych niesnasek, czy posądzeń o bycie fair. Były to pierwsze zawody Ganiego i ten debiut okazał się bardzo udany. Summa summarum koń otrzymał bardzo dobre jak na debiut, uczciwie zapracowane 57%, a Gosia wreszcie mogła ocenić go pod wprawnym jeźdźcem nie z siodła, a z "bocznej" perspektywy. Gani wykonał wszystkie elementy dobrze, jedynie nieco "biegał", nakręcony nowym miejscem i obcymi końmi.





Po przerwie rozpoczął się TREC, który sędziowali Anna Kaleta-Zobawa i Waldemar Jemioła. i te zmagania miałem okazję oglądać osobiście. Zaczęło się od tego, że miałem okazję zapoznania się z całą trasą wraz z zawodnikami.



Konkurencja była rozgrywana na dużej łące w i jej okolicach. Trasa była starannie przygotowana i przemyślana. Była niezłym kompromisem, pozwalającym zawodnikom na dużą swobodę ruchów, a jednocześnie widzom na łatwą obserwację zmagań. Obejmowała większość typowych TREC-owych przeszkód. Zawodnicy przyprowadzali konie, wsiadali i przystępowali od razu do próby nieruchomości w kole, po czym ruszali do dalszego boju , co widać na załączonych poniżej obrazkach:...



Pierwszą było przejście w stępie przez wąski "korytarz" z drągów - w miarę możliwości bez "stukania". Było to wbrew pozorom niełatwe, szczególnie dla większych i bardziej "temperamentnych" wierzchowców, więc nie wszystkim się ta sztuka udała bezbłędnie...



Zaraz potem był wjazd i wycofanie tyłem do stanowiska, co jako żywo przypominało mi próbę przeprowadzania motocykla, będącą jednym z ćwiczeń egzaminacyjnych na prawo jazdy kategorii A.



Wąskich korytarzy następował później ciąg dalszy. Przejazd galopem po idealnej prostej nie stanowił trudności, nie udał się chyba tylko jednemu z uczestników...



Potem robiło się jeszcze ciekawiej: do przejechania był slalom między 6 słupkami - do wyboru: w kłusie lub galopie. Conajmniej połowa zawodników szarpana ambicjami próbowała szybszego tempa, co jednak nie zawsze było dobrym rozwiązaniem i kończyło się potrąceniami palików lub nieco rozpaczliwym hamowaniem nie do końca "wyrabiającego się" konia.



Kolejną przeszkodą była stacjonata z bali - o tyle budząca emocje, że stała (potrącenie nie powodowało zrzutki) no i zlokalizowana między drzewami ! Na szczęście żaden z koni ani nie trącił przeszkody, ani nie wyłamał, z tej próby wszyscy wyszli cali, zdrowi i nie poobijani.



Kapitalną przeszkodą była ta złożona z 3 poprzeczek na drągach. Zawodnicy musieli przejechać pod nią w kłusie lub galopie, nie strącając żadnej poprzeczki. Tu znowu ambicje w jeźdźcach grały, prawie wszyscy próbowali galopu, co w jednym wypadku poskutkowało bardzo "dynamicznym" wyłamaniem. Wysokośc poprzeczek się zmieniała - inna była dla koni małych, inna dla "pełnowymiarowych", ale zawsze była ona tak wyliczona, że zawodnicy musieli pokornie i nisko się kłaniać w siodle - a i tak niektórzy, nawet "przyklejeni" płasko do końskiej szyi, szorowali plecami po drążkach...



Duże emocje budziło zejście. Nie było za wysokie, no ale... W wersji "modelowej" trzeba było podjechać na górkę, stanąć na szczycie i... no właśnie: zejść, z nie zeskoczyć. Co bardziej odważne i żywiołowe konie trudno było odwieść od pomysłu skoku i przekonać do zejścia.



Wreszcie nadchodziła pora, by wejść do "paszczy lwa", czyli do ciemnego tunelu, którego rolę pełnił przepust pod drogą. Ta przeszkoda była swego rodzaju próbą odwagi i posłuszeństwa. Można go było pokonać w siodle lub prowadząc konia w ręku (co jednak wiązało się z mniejszą liczbą przyznanych punktów).



Najtrudniejszą i najbardziej kłopotliwą przeszkodę organizatorzy zostawili jednak na koniec. Była to swego rodzaju "wisienka na torcie". Należało podjechać do bramki zrobionej z liny, otworzyć ją, przejść między słupkami i zamknąć z powrotem. Pozornie czynność prosta - przynajmniej aż do chwili zamykania. Liny wziętej do ręki nie wolno było puścić, przełożyć do drugiej ręki ani przekładać nad głową. Trzeba było tak manewrować koniem za pomocą dosiadu, łydek i jednej ręki, żeby zechciał podejść do słupka, a to było niełatwe, zwłaszcza w przypadkach koni uprzednio przegonionych przez tor galopem i przez to "nakręconych".

Gosia startowała jako 6-ta z kolei. Idealnie zaliczyła "korytarze", a slalom rozsądnie pokonała w kłusie. Jak potem mówiła miała duże obawy co do skoku przez przeszkodę, ale Gani i tu sprawił się dzielnie. Równie odważnie przeszedł pod poprzeczkami, jednak pewne problemy sprawił w tunelu. Ten element był z pwoodzeniem ćwiczony wiele razy u nas, w pobliskim przepuście pod autostradą, jednak w Parkoszowicach sztuka się nie udała z siodła. Gosia musiała zejść i Ganimedesa przeprowadzić. My zaś czekaliśmy jak na szpilkach - przepust nie był widoczny z miejsca, w którym byliśmy, a widać było, że czas leci, a naszej pary nie ma i nie ma... Natomiast jak już się pojawiła, to "bramka" była tylko i wyłącznie czczą formalnością !

















Po przejeździe Gani został oddany w ręce luzaczek, a my oglądaliśmy kolejne pary, czekając na wyniki końcowe.



No i doczekaliśmy się, "nadejszła wiekopomna chwila"... And the winner is...



Alleluja ! Gosia i Ganimedes na najwyższym podium !



Zwycięzcy wyglądali tak:



No i na koniec - tradycyjna runda honorowa dla amazonki...



...i chwila radosnego biegania dla rumaka - a co, niech też ma chwilę radości !



Dla Gosi chwila radości zaczęła się nieco później, już po naszym wyjeździe, za to w towarzystwie organizatorów i grona osób zaprzyjaźnionych. I przeciągnęła się do póóóóźnych godzin nocnych. Jak przystało na zwyciężczynię Gosia została potem odwieziona z należnymi honorami do domu. Tylko następnego poranka narzekała coś na ból głowy i tupot białych mew... Ech, te nasze skoki ciśnienia atmosferycznego to jednak potrafią negatywnie wpływać na samopoczucie !...

That's All, Folks ! Zawody były bardzo udane, organizacja - świetna, zabawa przednia. Mam nadzieję, że zgodnie z deklaracją za rok odbędzie się kolejna edycja. Czego sobie i wszystkim zainteresowanym serdecznie życzymy ! A przy okazji zapraszamy na Mistrostwa Polski Seniorów TREC PTTK, kóre odbędą się w dniach 02-04.09.2016 na torze TREC w Gniazdowie, który jest zlokalizowany na obszarze po byłym tamtejszym kamieniołomie.

P.S. A na koniec - jeszcze kilka fotek:









































(C) Tomek_J